Zapowiedź reform ściągnie inwestorów do Polski

Wiele rozwiązań proponowanych w „Planie Rozwoju i Konsolidacji Finansów 2010-2011” da efekt za kilka, kilkanaście lat. Nie zmienia to jednak faktu, że są one konieczne, jeśli w przyszłości nie chcemy mieć takich problemów, jakie obecnie ma Grecja. Jakiś wreszcie rząd musi być na tyle zdeterminowany, by wprowadzić te reformy w życie.

Przedstawiony w piątek, 29 stycznia, przez premiera Donalda Tuska plan rozwoju wywołał falę krytyki. Ekonomiści najczęściej zarzucają, że nie ma w nim żadnych systemowych reform finansów publicznych. Zgadza się Pan z tą opinią?

Systemowych rozwiązań nie ma, bo być nie może. Plan rozwoju to pewnego rodzaju kierunkowe i polityczne wskazanie drogi dla finansów publicznych. Jego realizacja wymaga zgody społecznej, a także poparcia koalicji, opozycji i prezydenta. Rząd naraziłby się na jeszcze większą krytykę, gdyby już teraz zaproponował szereg szczegółowych rozwiązań, a np. tylko 30 proc. z nich zyskałoby akceptację.

Pragnąłbym zwrócić uwagę na coś innego. Plan rozwoju został zaprezentowany w znakomitym momencie. Polska jako jedyna w Europie miała w ubiegłym roku wzrost gospodarczy. Jest w tej chwili postrzegana jako kraj, który oparł się globalnej recesji. Jeśli w takiej sytuacji rząd otwarcie mówi: jesteśmy najlepsi, mamy wzrost gospodarczy, ale naszym problemem jest  nadmierny deficyt i dług, z którymi zamierzamy walczyć, to daje wyraźny sygnał o swojej determinacji. Na ile znam mechanizmy funkcjonowania rynków finansowych i sposób działania inwestorów, to taka deklaracja ze strony rządu może się szybko przełożyć na napływ inwestycji bezpośrednich do Polski.

Oczywiście za deklaracjami powinny iść konkretne rozwiązania. Mam nadzieję, że będą one widoczne już w założeniach budżetu na 2011 r.

W planie rozwoju jest pomysł obniżenia progu ostrożnościowego dla długu publicznego z 50 proc. PKB do 40 proc. PKB. Nie obawia się Pan, że w sytuacji rosnącego bezrobocia i hamującej konsumpcji takie ograniczenie wydatków spowoduje, że państwo zadusi gospodarkę? Nie będzie miało możliwości jej pobudzania?

Zupełnie się tym nie przejmuję. Bezrobocie jest opóźnionym wskaźnikiem koniunktury. Dynamika popytu konsumpcyjnego spadła, ale jest wciąż jedną z najwyższych w Europie. Nie sądzę, by przy dodatnim PKB nasz rząd musiał pobudzać inwestycje.

Uważam, że znaczne ograniczenie długu publicznego jest dobre z dwóch powodów – gospodarki, które mają niski dług są postrzegane jako bardziej stabilne, więc inwestorzy chętniej tam lokują kapitał. W  dodatku, gdy nadchodzi pogorszenie koniunktury, kraje o niskim długu mają dużą elastyczność, mogą go sobie czasowo podnieść, stymulując inwestycjami popyt wewnętrzny.

Trzeba mieć jednak świadomość, że z pułapu długu, na którym jesteśmy – ok. 50 proc. PKB, zejść do 40 proc. nie będzie łatwo. To jest plan długookresowy.

Co musimy zrobić, by obniżyć dług publiczny o 10 pkt. proc.?

Dług jest zawsze liczony do PKB. Więc, żeby obniżyć go o 10 pkt. proc., PKB musiałoby zacząć dynamicznie rosnąć. To jest realne, jeśli faktycznie efektem ogłoszenia planu rozwoju będzie napływ inwestycji zagranicznych, który przełoży się na wzrost zatrudnienia. Warunkiem jest to, że rząd faktycznie założy kotwicę na wzrost wydatków elastycznych – co ogłosił, i nie powiększy wydatków sztywnych. Tylko wówczas dług publiczny w stosunku do PKB zacznie spadać.

Dodatkowym czynnikiem hamowania wzrostu długu będzie proces prywatyzacji. Dlatego że obok dochodów budżetowych będziemy mieli przychody, pozwalające finansować deficyt bez konieczności powiększania zobowiązań.

Tylko połączenie tych elementów pozwoli nam na realizację planu zmniejszenia długu do 40 proc. PKB.

Czy opieranie powodzenia tak ważnej części planu na jednym czynniku wzrostu – napływie inwestycji zagranicznych, nie jest zbyt ryzykowne?

Nie na jednym. Przecież mamy ogromny plan prywatyzacji. Dzięki niej przedsiębiorstwa staną się bardziej efektywne, co także przyczyni się do wzrostu PKB.

Przez samą prywatyzację przedsiębiorstwa nie stają się bardziej efektywne. Na to potrzeba kilku lat.

Dlatego podkreślam, że plan rozwoju zakłada przeprowadzenie reform, których większość przyniesie konkretne korzyści za kilka, kilkanaście lat. Pierwsze efekty przekładające się na pobudzenie wzrostu gospodarczego zobaczymy za dwa, trzy lata. Na to wskazują także doświadczenia innych państw, które wprowadzały tego typu reformy.

Nie uderzyło Pana, że o ile rząd chce ograniczyć wzrost wydatków uznaniowych do 1 proc. powyżej inflacji, o tyle nie konkretyzuje, jak zamierza ograniczyć wydatki sztywne?

Staram się zrozumieć twórców „Planu rozwoju i konsolidacji finansów 2010-2011”. Ograniczenie wzrostu wydatków uznaniowych zależy tylko i wyłącznie od obecnego rządu. Reforma wydatków sztywnych jest dużo trudniejsza. Są one zdeterminowane przez przyjęte już rozwiązania ustawowe. Żeby je zmienić, trzeba do tego przekonać beneficjentów wydatków sztywnych, co nigdy nie jest łatwe, i zdobyć odpowiednie poparcie parlamentarne, a tu problem może być jeszcze większy. Dlatego każdy projekt rozwiązań wymagać będzie szerokich konsultacji społecznych i politycznych, zanim złożony zostanie pod głosowanie. Jeśli plan rozwoju ma zostać zrealizowany, to nie można sobie pozwolić na falstarty.

Z tego samego powodu nie znajdziemy w dokumencie konkretnych propozycji dotyczących reformy KRUS. Rząd deklaruje w nim tylko, że chce zaoferować najbogatszym rolnikom możliwość dobrowolnego przeniesienia się z KRUS do powszechnego ubezpieczenia społecznego i obiecuje, że będzie to dla nich rozwiązanie korzystniejsze, bo otrzymają wyższe emerytury. Nie dziwi mnie takie podejście; jeśli PO ma koalicjanta w postaci PSL, to trudno oczekiwać, że przedstawi plan radykalnych zmian w KRUS czy wręcz jego likwidacji.

Równocześnie rząd planuje likwidację wcześniejszych emerytur dla służb mundurowych. Zakłada, że powszechnym ubezpieczeniem emerytalnym zostaną objęte osoby nowo zatrudnione, a nie ci, którzy nabyli już uprawnienia. To jest sposób na zmniejszenie oporu przeciwko nowym rozwiązaniom. Ale to równocześnie odsuwa w czasie efekty reformy.

Twórcy planu rozwoju pokazują, że nie chcą rewolucji. Wiele proponowanych rozwiązań da efekt za kilka, kilkanaście lat. Nie zmienia to jednak faktu, że są one konieczne i musi się wreszcie pojawić rząd na tyle zdeterminowany, by je wprowadzić.

Proszę zwrócić uwagę na kraje, które teraz mają największe problemy – np. Grecję. Ona doszła do poziomu długu w wysokości 130 proc. PKB nie w ciągu roku czy dwóch. To jest efekt złego zarządzania finansami państwa przynajmniej przez ćwierćwiecze. Jeśli nie chcemy w przyszłości mieć podobnych problemów, to za reformy musimy wziąć się teraz.

Czyli Pana zdaniem obecny rząd bierze na siebie odpowiedzialność za byt przyszłych pokoleń i warunki sprawowania władzy przez przyszłe rządy?

Taki rozumiem sens i długofalowy zamysł polityczny tego programu.

Rozmawiała: Beata Tomaszkiewicz

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?