Bernanke spowodował wielką inflację i stagflację

Wielkie załamanie na rynku pracy jest naturalnym skutkiem polityki pieniężnej Bena Bernanke. Były prezes Fed ponosi odpowiedzialność za stagflację, a powoływanie się na niski indeks cen konsumpcyjnych to słaby kontrargument. Tradycyjnie określając poziom „inflacji” zwykło się oprócz CPI uwzględniać prawdziwie rynkowe sygnały takie jak kurs wymiany oraz cenę złota.
Bernanke spowodował wielką inflację i stagflację

Brian Domitrovic fot. archiwum autora www.briandomitrovic.com

W chwili gdy Ben Bernanke opuścił fotel prezesa Rezerwy Federalnej, chciałoby się powiedzieć, że pomimo jego ekspansywnej polityki pieniężnej inflacja nie nadeszła. Kluczową statystyką, na którą się tu wskazuje jest indeks cen konsumpcyjnych. Od początku kryzysu w 2008 r. indeks średnio nie przekroczył nawet 2 proc. W niektórych miesiącach indeks cen konsumpcyjnych był nawet ujemny.

Przeciwieństwo obecnego okresu stanowi „stagflacja” lat 1970 i początku 1980 r. kiedy przy indolencji Fedu inflacja wynosiła średnio 8 proc. a czasami wystrzeliwała powyżej 10 proc.

Niski i stabilny indeks cen konsumpcyjnych w czasie Wielkiej Recesji i długiego okresu po niej był głównym wyznacznikiem polityki monetarnej Bena Bernanke. Niski poziom inflacji, bardziej niż cokolwiek innego pozwalał, a nawet skłaniał Bernankego, aby prowadzić tak luźną politykę pieniężną przy użyciu łagodzenia ilościowego i zakupów aktywów na bezprecedensową skalę.

Czym jest CPI (albo jego pseudo-wyrafinowany kuzyn „deflator PKB”), że przypisuje się mu tak ważną rolę? Jest tylko zbiorem danych statystycznych gromadzonych przez rząd, czyli niczym bardzo ważnym. Publikuje ją Biuro Statystyki Pracy, wydział Departamentu Pracy. Metoda polega na rejestrowaniu zmian w czasie cen typowych produktów, na przykład męskiej bielizny i tym podobnych. Urzędnicy, którzy wykonują tę pracę, niemalże z definicji, nie są w sensie zawodowym szczególnie wybitnymi jednostkami.

Kiepska rządowa statystyka ma dominujący wpływ na kierunek amerykańskiej polityki pieniężnej – to jest rozsądny wniosek, jaki można wyciągnąć z działań Fedu kierowanego przez Bernanke. I to pomimo, że nie brakuje prawdziwie rynkowych statystyk, które mówią o sile dolara. Tradycyjnie określając poziom „inflacji” zwykło się oprócz CPI uwzględniać prawdziwie rynkowe sygnały takie jak kurs wymiany dolara względem innych walut oraz cenę złota.

W czasie stagflacji lat 70., wszystkie trzy te wskaźniki zmieniały się w jednym kierunku. Indeks cen konsumpcyjnych rósł, dolar osłabiał się względem głównych walut, a złoto drożało na potęgę. W czasie obecnej Wielkiej Recesji było trochę inaczej. Indeks cen konsumpcyjnych nie drgnął, ale dolar kontynuował swój długi spadek względem innych walut, który rozpoczął się na początku kadencji George’a W. Busha, tak samo jak złoto które od początku lat 2000 znajdowało się w potężnym trendzie rosnącym.

Nigdy zatem nie było prawdą, że stagflacja lat 70. nie powtórzyła się w okresie wolnego wzrostu w latach 2000. Według dwóch z trzech miar wartości dolara – i to dwóch, które są wskaźnikami rynkowymi – dolar osłabiał się w latach 2000 tak samo jak w 70. Czynnikiem nietypowym w latach 2000 był indeks cen konsumpcyjnych. Ale CPI jest od samego początku kiepskim wskaźnikiem. To jest wymysł Departamentu Pracy, który sam nie jest uczestnikiem realnej gospodarki.

Można zadać pytanie dlaczego CPI rósł w latach 70., ale nie w 2000. Keynesiści odpowiadają, że w obecnej sytuacji mamy do czynienia z niskim poziomem wykorzystania mocy produkcyjnych, podczas gdy w latach 70. gospodarka znajdowała się na ich szczycie. Wystarczy popatrzeć na boom w technologii i przedsiębiorczości, który czekał na uwolnienie w latach 70. żeby argument keynesistów uznać za nonsens.

Inny, znacznie mocniejszy argument mówi, że biznes miał wiele sposobności, aby podnosić ceny, podczas gdy dziś takich możliwości nie ma.

40 lat temu większość gospodarki stanowiła statyczna grupy bardzo dużych firm, które odpowiadały za znaczną część zatrudnienia w sektorze prywatnym. Oczywiście firmy te chciały podnosić ceny, bo dzięki temu rosły ich obroty. Kiedy Fed drukował pieniądze, przedsiębiorstwa podnosiły ceny.

To z kolei powodowało, że uzwiązkowieni pracownicy firm domagali się podwyżek płac rekompensujących podwyżki cen. Związki zawodowe miały siłę, aby wynegocjować podwyżki płac z powodu podwyżek cen, których pojedynczy pracownik nigdy by nie mógł dostać. Chroniczna inflacja w sposób sztuczny napędzała wstępowanie do związków zawodowych.

Robert Bartley, wielki redaktor Wall Street Journal w tamtych latach, dostał nagrodę Pulitzera w 1980 r. za to, że ujawnił w jaki sposób wielki biznes knuł, aby zaburzenia, jakie powodują podwyżki cen konsumpcyjnych przekuć na własną korzyść.

Bartley opisał jak General Motors, który sam gorliwie podnosił ceny w czasie stagflacji, naciskał na swoich dostawców, żeby swoich cen nie zwiększali. Argumentował to tym, że walka z inflacją jest polityką państwa! GM (który miał dobre układy z regulatorami) miał „informować” władze o dostawcach, gdyby ci próbowali podnosić ceny tak samo jak duzi gracze.

W latach 70. wielki biznes i związki zawodowe były u szczytu swojej potęgi, co przyczyniło się do szybszych wzrostów CPI. Jednak ten porządek gospodarczy począł ustępować pod naporem wielkiej fali przedsiębiorczości w latach 80. i 90. oraz globalizacji. Parweniusze tacy jak FedEx, Home Depot czy Apple zapędziły do galopu wielkie firmy wcześniejszej epoki. Firmy już nigdy więcej nie miały takiej możliwości dyktowania cen.

Nie oznacza to jednak, że psucie dolara za pomocą luźnej polityki pieniężnej nie ma konsekwencji. Ma takie same skutki jak wcześniej. Ludzie z kapitałem, którzy są gotowi rozpoczynać nowe przedsięwzięcia i tworzyć miejsca pracy dają sobie na wstrzymanie i zamiast tego zabezpieczają swój majątek. Jak wielokrotnie wskazywał Louis Woodhill potrzeba około 200 tys. dolarów kapitału, żeby sektor prywatny utworzył jedno miejsce pracy. Jeśli istnieją poważne wątpliwości co do wartości dolara, tego kapitału nikt nie będzie chciał wyłożyć.

Dziś dolar jest warty 1/1200 uncji złota, a jego kurs względem innych walut jest na najniższym poziomie od 45 lat, jak wskazują dane samego Fedu. Luzowanie monetarne Bernankego zbiegło się w czasie z bardzo znaczącym zatrzymaniem inwestycji. Wielkie załamanie na rynku pracy, z jakim wciąż mamy do czynienia jest naturalnym skutkiem polityki pieniężnej, jaką Bernanke uczynił swoim znakiem rozpoznawczym. Były prezes Fed ponosi odpowiedzialność za stagflację II, a powoływanie się na niski indeks cen konsumpcyjnych jest tu bardzo słabym kontrargumentem.

Artykuł po raz pierwszy ukazał się w amerykańskim wydaniu Forbesa.

Brian Domitrovic fot. archiwum autora www.briandomitrovic.com

Tagi


Artykuły powiązane