Inwestorzy powinni zapomnieć o zasadzie: kup i trzymaj

Pierwsze miesiące tego roku potwierdzają, że da on dużo więcej okazji do zarobku niż poprzedni, ale o zyski nie będzie łatwo. Trzeba umieć znaleźć sposób na to, jak podejmować decyzje w coraz bardziej realnym scenariuszu globalnej stagnacji, na jaką zanosi się w kolejnych kwartałach. Z takimi warunkami inwestorzy nie stykali się od lat 70. XX wieku.

Widać wyraźnie, że same decyzje dotyczące atrakcyjności poszczególnych klas aktywów nie są wystarczające, by odnieść sukces. Mimo, że akcje generalnie rosną w tym roku, to na kilku istotnych w globalnej układance parkietach można było ponieść poważne straty. Podobnie „obstawiając” niektóre surowce zamiast zysków można było sporo dołożyć do interesu. Tak samo było na rynku obligacji, czy walut.

Oto kilka przykładów. Wśród giełd słabością wyróżnia się hiszpański parkiet, na którym tegoroczne straty sięgają już kilkunastu procent, podczas gdy na większości rynków akcji można było zyskać kilkanaście procent. Pokaźne różnice mamy też w stopach zwrotu w poszczególnych sektorach. Od kilkunastu procent zysku na spółkach technologicznych, finansowych oraz z branży dóbr konsumpcyjnych wyższego rzędu (licząc na poziomie globalnych indeksów), do straty na walorach firm telekomunikacyjnych i symbolicznego zarobku w przypadku sektorów użyteczności publicznej i paliw. Niewłaściwy moment zainteresowania się akcjami też mógł słono kosztować. Jeden z tegorocznych hitów inwestycyjnych – niemieckie akcje – zdążył od końca minionego roku już zyskać 20 proc. i pójść w dół o 10 proc. od marcowej górki.

Duże różnice mamy wśród tegorocznych zmian wartości walut z rynków wschodzących względem dolara – od wysokich kilku procent wzrostu rubla, złotego, forinta, czy meksykańskiego peso poprzez niskie kilka procent ruchu w górę indyjskiej rupii, czy czeskiej korony, po zniżki argentyńskiego peso, czy indonezyjskiej rupii.

Trudno jednocześnie mówić, by główna waluta światowa, jaką jest dolar amerykański, rósł w siłę, lub na niej tracił. Tracił wyraźnie do wielu walut z emerging markets, dolara nowozelandzkiego, umiarkowanie do korony norweskiej, czy szwedzkiej, jak również do franka szwajcarskiego, euro, funta brytyjskiego i dolara australijskiego, a zdecydowanie zyskiwał do japońskiego jena. Rozpiętość zmian notowań surowców była najbardziej skrajna – od zwyżek rzędu 20 proc. w przypadku benzyny i soji po regres o 40 proc. gazu naturalnego, którego cena zeszła poniżej kosztów wydobycia.

Te wszystkie statystyki nie mają jedynie historycznego wymiaru – bardzo dobrze opisują zarówno toczące się w globalnej gospodarce zjawiska, jak i dają wytyczne względem strategii działania na rynkach finansowych. Potwierdzają jednocześnie podstawowe założenia dotyczące ich zachowania, jakie można było formułować u progu tego roku. O stabilne i trwałe ożywienie gospodarcze nie będzie łatwo, poszczególne gospodarki będą w mocno zróżnicowanej kondycji, podobnie, jak jej sektory, nie wyleczone do końca problemy będą powracać.

Ożywienie na pierwszych rafach

Trudności z interpretacją gospodarczej rzeczywistości zaczynają nastręczać nawet sprawdzające się przez bardzo długie miesiące wskaźniki wyprzedzające koniunktury. Na poziomie globalnym nie budzą może większych wątpliwości poza niewielkim osłabieniem tempa wzrostu.

W marcu aktywność światowej gospodarki według Markit, obliczającego wskaźnik PMI (wskaźnik określający oczekiwania menedżerów zajmujących się zaopatrzeniem), obniżyła się z 55,4 pkt do 54,6 pkt. W górę poszedł subindeks dotyczący zatrudnienia (z 52,1 pkt do 52,6 pkt), w dół współczynniki związane z nowymi zamówieniami (z 54,6 pkt do 54,1 pkt) oraz cenami produkcji (z 59,4 pkt do 58,2 pkt).

W dalszym ciągu jednak na zadowalający stan globalnej gospodarki istotny wpływ mają Stany Zjednoczone, bez których główny wskaźnik miałby 3 pkt. mniej i wtedy bardziej mówilibyśmy o stagnacji niż o rozwoju koniunktury. Na globalny wskaźnik największy wpływ mają USA (28,1 proc.), Japonia (12,1 proc.), Chiny (7,9 proc.) oraz Niemcy (5 proc.) i Wielka Brytania (4,1 proc.). W marcu najlepiej z tego grona wypadły Japonia oraz Wielka Brytania, które odnotowały szybszy rozwój. Polska, stanowiąca w globalnym indeksie 0,6 proc., wykazywała oznaki stagnacji. Niekorzystne zjawiska utrzymywały się w strefie euro oraz Chinach.

Te dwa ostatnie przypadki są zresztą bardzo ciekawe, bo wskaźniki wyprzedzające publikowane przez inne instytucje pokazują odmienny obraz tych gospodarek. Wskaźnik bazujący na podobnej metodologii badania manedzerów logistyki, jak Markit, tylko opracowywany lokalnie, wykazał w Chinach przyspieszenie koniunktury w marcu. Podobnie jest z obliczeniami OECD, które opierają się na odpowiednio dobranych danych gospodarczych, mających za zadanie wskazywać kierunek koniunktury gospodarczej w perspektywie 6 miesięcy.

W ten sposób przygotowany wskaźnik wyprzedzający podskoczył już w lutowych pomiarach o 0,6 pkt, do 101 pkt. (w tej metodologii 100 pkt. oddziela regres od rozwoju, przy wskaźnikach PMI jest to bariera 50 pkt). Ciekawym przypadkiem jest strefa euro, która słabnie głównie za sprawą największych krajów – Niemiec i Francji. Zwracać uwagę zaczyna odbudowująca się z głębokiego dołka koniunktura w Hiszpanii, czego inwestorzy zdają się zupełnie jeszcze nie dostrzegać.

Chiny i Hiszpania

W ostatnich kilku tygodniach to właśnie te dwa kraje wywarły największe piętno na zachowaniu rynków finansowych i można zakładać, że od postrzegania ich losów zależeć też będzie bieg zdarzeń w kolejnych tygodniach. Zaniepokojenie Hiszpanią to kolejna odsłona kryzysu zadłużeniowego w strefie euro. Wiele nowego w tej sprawie w ostatnich tygodniach się nie stało, ale znów powracamy do schematu znanego z poprzednich odsłon problemów z długami państw europejskich. Na rynku wtórnym zaczyna podnosić się rentowność obligacji, czyli spadek ich cen.

To podnosi ryzyko inwestycji w nie, przekładając się krótkoterminowo na problemy z plasowaniem emisji na rynku pierwotnym. Inwestorzy na innych rynkach natomiast zaczynają sobie ponownie zadawać pytanie, jakie konsekwencje może mieć ewentualne odnowienie się kryzysu zadłużeniowego na Starym Kontynencie dla globalnej gospodarki.

Mamy do czynienia z jednym dylematem – czy górę weźmie rozsądek po tym, jak inwestorzy mają świeżo w pamięci błędne kalkulacje z drugiej połowy 2011 roku, zakładające poważne perturbacje gospodarcze związane z problemami finansowymi państw peryferyjnych Eurolandu, czy zwycięży jednak strach przed tym, że pomóc Hiszpanii będzie jeszcze trudniej niż Grecji.

Gdyby po długich miesiącach negocjacji w sprawie mechanizmów przeciwdziałania nasilaniu się kryzysu na Starym Kontynencie i w dosłownie kilka miesięcy po zaaplikowaniu wsparcia kapitałowego dla banków w postaci programu LTRO (niskooprocentowany kredyt z EBC dla banków komercyjnych), doszłoby do jeszcze poważniejszych napięć, musiałoby to oznaczać kompletne fiasko polityki na Starym Kontynencie. Określa się to mianem Eurogeddonu. Można założyć, że świat zrobi wszystko, żeby tego uniknąć, tym bardziej, że problemy Hiszpanii są bardziej zbliżone do Irlandii, która dała dobry przykład jak sobie z nimi poradzić (chodzi o słabość sektora bankowego), niż Grecji (borykającej się z nie do udźwignięcia ciężarem długu publicznego).

Strategia ponad wszystko

Potwierdzają się więc założenia z początku roku, że kluczem do sukcesu inwestycyjnego w najbliższych kwartałach będzie odpowiednia strategia działania, a taktyka „kup i trzymaj” może nie przynieść zadowalających rezultatów. Głównym zadaniem powinno być wyszukiwanie „tematów” (aktywów, krajów, sektorów), które w danym okresie mogą najbardziej skorzystać na bieżących uwarunkowaniach gospodarczych, co jest odpowiedzią na polaryzację kondycji poszczególnych państw i branż w gospodarkach.

Innym podejściem może być bazowanie na globalnych zjawiskach, które z reguły wypośrodkowują sytuację gospodarczą i korzystanie z możliwości globalnej dywersyfikacji portfela, jaką dają na przykład ETF-y. Najgorszym rozwiązaniem natomiast jest podejmowanie decyzji dotyczących danego rynku na podstawie zachowania całej grupy aktywów (na przykład kupno akcji z danego sektora z uwagi na przekonanie o dobrych perspektywach całej giełdy, podczas gdy warunkiem takiego działania powinna być korzystna opinia nie o całej giełdzie, a o tej branży właśnie).

Nie ma co ukrywać, że to trudne zadanie, więc o ile ten rok może dostarczyć dużo więcej okazji do zarobku niż poprzedni, to o zarobek ten może być równie ciężko, a może nawet trudniej. Możliwe, że na koniec roku stopy zwrotu będą bardziej zależeć od tego, jak wielu błędów uda się uniknąć, a nie jak wiele trafnych decyzji podjąć.

Autor jest głównym analitykiem i dyrektorem inwestycyjnym Opera TFI.

Otwarta licencja


Tagi