Rynek kapitałowy: Drożejące paliwa wspomagają giełdy

Drożejąca w wyniku narastania niepokojów w krajach arabskich ropa naftowa przypomniała inwestorom o ryzyku zwiększania się presji inflacyjnej i kontrreakcji banków centralnych. Na razie jednak zwyżka cen paliw zdaje się nieść więcej korzyści niż zagrożeń dla rynków akcji.

Chodzi tu przede wszystkim o to, że taka sytuacja sprzyja notowaniom spółek paliwowych, które na światowych giełdach odpowiadają za ok. 12 procent kapitalizacji. Dodając do tego ok. 9-proc. udział przedsiębiorstw wydobywczych w globalnym rynku akcji uzyskujemy w sumie taki sam ich wpływ na koniunkturę rynkową, jak branży finansowej. W tym roku dysproporcja w zachowaniu sektora paliwowego i całej reszty globalnego rynku akcji jest ogromna. Pierwszy zyskuje blisko 11 proc., w drugim przypadku jest to niecałe 4 proc. To oznacza, że ponad 1,2 pkt proc. (jedna trzecia) tegorocznego wzrostu notowań na światowych giełdach przypada na branżę paliwową.

Ropa naftowa w tym roku podrożała o ponad jedną dziesiątą, a przez ostatnie 12 miesięcy o 27 proc. W takim rocznym tempie, jak obecnie szła w górę w początkach lutego tego roku, w połowie grudnia i wcześniej w lipcu 2010 r. Nie budziło to większych emocji wśród inwestorów. Aktualne nerwowe reakcje z jednej strony trzeba zatem odczytywać jako wyraz obaw przed utrwaleniem się zwyżkowej tendencji, a z drugiej – jako odzwierciedlenie wyczulenia inwestorów na wszelkie kwestie związane z zagrożeniem podwyżkami stóp procentowych.

Dotychczasowy ruch w górę z obu tych punktów widzenia nie wydaje się istotny. W okolicy 102 USD za baryłkę amerykańska ropa WTI ma silną barierę cenową. Dopiero jej przejście wskazywałoby na wejście jej notowań w trwały ruch zwyżkowy. Natomiast Ben Bernanke, szef amerykańskiej Rezerwy Federalnej, odnosząc się bezpośrednio do presji inflacyjnej związanej z rosnącymi cenami towarów, określił ją jako tymczasową. Zadeklarował przy tym wyraźnie utrzymanie luźnej polityki pieniężnej.

Zdecydowanie odmienny ton zaprezentował natomiast Jean-Claude Trichet, szef Europejskiego Banku Centralnego. Przestrzegł, że już w kwietniu w strefie euro koszt pieniądza może wzrosnąć. Na razie nie zostało to negatywnie odebrane przez inwestorów giełdowych, wpłynęło za to na znaczące wzmocnienie kursu euro. W relacji do dolara znalazł się na najwyższym poziomie od 4 miesięcy. Odmienne sygnały wysłane przez szefów najważniejszych banków centralnych rzutują generalnie na postrzeganie obu walut. Indeks wartości dolara względem kluczowych światowych walut dzieli już tylko mały krok od ubiegłorocznego minimum. Natomiast wspólna waluta, mimo utrzymujących się obaw o kondycję części państw Eurolandu, wykazuje coraz więcej oznak siły w relacji do najważniejszych walut na świecie i wysyła sygnały sugerujące dalsze umocnienie.

EURindexUSDindex

Coraz więcej wskazuje w tych warunkach na bardziej istotne ruchy na rynkach walutowych. Inwestorzy odchodzą od „story” związanego z ryzykiem rozpadu strefy euro w stronę „story” związanego z perspektywami podwyższania stóp procentowych w dojrzałych gospodarkach. To zdecydowanie faworyzuje euro, a nie sprzyja dolarowi. Jeśli rzeczywiście taki scenariusz miałby się realizować, to stajemy wobec dwóch kwestii wcześniej mało obecnych w świadomości inwestorów.

Jedna to wpływ osłabienia dolara na ceny surowców. Druga – oddziaływanie umocnienia euro na kondycję europejskiej gospodarki, w której ożywienie w bardzo dużym stopniu jest pochodną siły gospodarki niemieckiej, a ta wynika z jej proeksportowego nastawienia, zwłaszcza w kierunku rynków rozwijających się. O ile na rozpatrywanie znaczenia tej drugiej kwestii jest jeszcze za wcześnie, gdyż euro jest wciąż jeszcze tańsze niż rok wcześniej, to analiza wpływu spadającego dolara na rynek towarów staje się pierwszoplanowa.

Jeśli diagnoza dotycząca słabnięcia amerykańskiej waluty się ziści, mamy dwie możliwości – albo zostanie to zignorowane przez rynek towarów. Będzie to oznaczało, że inwestorzy zaczynają obawiać się zacieśnienia polityki pieniężnej na koniunkturę gospodarczą. Równie dobrze może nastąpić przyspieszenie ruchu cen surowców w górę, co ostatecznie też sprowadzi się do zagrożenia inflacyjnego i bardziej zdecydowanej kontrreakcji banków centralnych. Z punktu widzenia koniunktury na rynkach finansowych te scenariusze różnią się dynamiką zdarzeń. W pierwszym przypadku mielibyśmy szanse na łagodniejsze zmiany, w drugim – byłyby zapewne znacznie bardziej gwałtowne.

Deklaracje ze strony najważniejszych banków centralnych dotyczące utrzymania, bądź nie, dotychczasowego kierunku w polityce monetarnej są dla rynków finansowych niezwykle istotne także z innego punktu widzenia. Sprawa dotyczy nie tylko poziomu stóp procentowych, ale również programów ilościowego luzowania monetarnego, czyli tak naprawdę druku pieniądza. To wszystko warunkuje dostępność dużej ilości taniego pieniądza, co sprzyja podnoszeniu się cen aktywów.

Dobitnie mówił o tym ostatnio Thomas Hoenig, szef Rezerwy Federalnej z Kansas, będący przeciwnikiem prowadzonej przez Fed polityki. Monetyzowanie długu i stopy procentowe bliskie zeru jego zdaniem muszą prowadzić do powstania bąbli spekulacyjnych na rynkach finansowych oraz zwiększyć inflację w najbliższych latach. Inwestorzy zdają się wierzyć w te cele Rezerwy Federalnej, wyprzedając obligacje, a kupując akcje i surowce. W kontekście skupu obligacji i innych aktywów przez Fed pojawia się jednak zawsze pytanie, w jaki sposób on się ich pozbędzie. Ich wartość to około 2,5 bln USD. Nikt nie zdecyduje się na szokową terapię, jaką byłaby wyprzedaż w krótkim czasie na rynku. Jednak inne rozwiązania na razie się nie pojawiają.

Najbardziej wymownymi statystykami opisującymi aktualne zjawiska gospodarcze są składowe globalnych wskaźników wyprzedzających koniunktury. W lutym w porównaniu ze styczniem w największym stopniu podniósł się parametr dotyczący cen produkcji. Z 65,5 pkt wzrósł do 67 pkt. W mniejszym stopniu poprawił się wskaźnik produkcji – z 58,3 pkt do 59,4 pkt. Progres w zakresie zatrudnienia, które jest inflacjogenne, wyniósł 0,7 pkt (z 52,9 pkt do 53,6 pkt). Natomiast osłabieniu uległy nowe zamówienia – spadek był symboliczny z 58,6 pkt do 58,5 pkt.

Taki układ może oznaczać zbliżające się przesilenie dotychczasowych tendencji wzrostowych w gospodarkach. To oczywiście nie oznaczałoby recesji, ale słabsze tempo rozwoju koniunktury. Dla inwestorów giełdowych taka sytuacja niesie jednak zawsze dodatkowe ryzyko, bo nie wiadomo dokąd słabnąca tendencja doprowadzi. To na pewno przemawiałoby za kontynuowaniem zwyżek przez giełdy.

W takich okolicznościach może się okazać, że granica 50 tys. pkt dla indeksu WIG, w perspektywie najbliższych tygodni będzie nie do przejścia. Co więcej, po dotarciu do tych okolic mogłaby się zacząć silniejsza i trwalsza korekta notowań, która naszemu rynkowi zabrałaby nawet kilkanaście procent. Alternatywą dla takiego scenariusza wydaje się chyba tylko przyspieszenie zwyżki cen towarów i będąca tego konsekwencją „surowcowa” hossa na giełdach. Wtedy bylibyśmy świadkami sytuacji znanej z czasów internetowej hossy, kiedy w górę szły kursy walorów jedynie wąskiej grupy firm z jednej branży. W efekcie potężnych kilkutygodniowych zwyżek uzyskały irracjonalne wyceny. Czy teraz tak będzie ze spółkami wydobywczymi i paliwowymi? Niewykluczone, że pokażą to już najbliższe tygodnie.

Krzysztof Stępień jest głównym analitykiem AgioFunds TFI

EURindexUSDindex
EURindexUSDindex

Otwarta licencja


Tagi