Autor: Magdalena Krukowska

Dziennikarka, naukowiec. Zajmuje się odpowiedzialnością społeczną biznesu oraz zrównoważonym rozwojem

Ryzyko klimatyczne na wysokim szczeblu

Nikt nie spodziewa się, by na madryckim szczycie zapadły decyzje, które zmniejszą ryzyko zmian klimatu. Jeśli w przyszłym roku polityka krajów zarówno rozwiniętych, jak i rozwijających się, nie zmieni się drastycznie, zbliżymy się do katastrofy - uważa sporo uczestników szczytu.
Ryzyko klimatyczne na wysokim szczeblu

fot. Envato

Rozpoczęcie szczytu klimatycznego w Madrycie zbiegło się z jedną z największych na świecie katastrof żywiołowych tego roku – atakiem tajfunu Kammuri na Filipinach, z powodu którego 345 tys. osób musiało uciekać z domów.

Filipiny, jak wynika z opublikowanego 4 grudnia Climate Risk Index 2020 wydawanego corocznie raportu Germanwatch (powstaje na podstawie danych o stratach dostarczanych przez globalnego reasekuratora MunichRe oraz o rozwoju społecznym i ekonomicznym Międzynarodowego Funduszu Walutowego), znalazły się na 2. miejscu wśród krajów obciążonych największym ryzykiem klimatycznym. Na pierwszym miejscu znalazła się w tym roku Japonia, a na trzecim – Niemcy – jako kraje najmocniej doświadczone falami upałów i suszą w 2018 roku. Spośród 183 analizowanych krajów Polska znalazła się na 41 miejscu oraz na 78 miejscu w podsumowaniu obejmującym dwie dekady (1999-2018).

Najbardziej poszkodowani

Rosnące konsekwencje kryzysu klimatycznego uderzają zarówno w kraje bogate, jak i biedne. W Europie wystąpienie okresów ekstremalnego gorąca jest obecnie nawet sto razy bardziej prawdopodobne niż sto lat temu.

W latach 1999-2018 kraje ubogie musiały przetrwać jednak znacznie więcej: siedem z dziesięciu krajów najbardziej dotkniętych w tym okresie to kraje rozwijające się o niskim lub niższym-średnim dochodzie na mieszkańca. Według danych z dwóch dekad, najbardziej ucierpiały Portoryko, Mjanma i Haiti.

W ciągu ostatnich 20 lat na całym świecie prawie pół miliona ofiar śmiertelnych było bezpośrednio związanych z ponad 12 tysiącami ekstremalnych zjawisk pogodowych. Szkody ekonomiczne wyniosły około 3,54 bln dol. (szacowane na podstawie parytetu siły nabywczej).

Rynki nie wierzą w katastrofę klimatyczną

Co do tego, że na częstotliwość i dotkliwość ekstremalnych zjawisk pogodowych mają wpływ zmiany klimatyczne, nikt już raczej nie ma wątpliwości. Te, w kontekście kolejnego szczytu klimatycznego, dotyczą już nawet nie tego, jak tym zmianom zapobiec (bo te są już praktycznie nieuniknione), ale jak je zminimalizować i jak się skutecznie zabezpieczać przed ich skutkami.

Jak mówi David Eckstein z Germanwatch, „kraje takie jak Haiti, Filipiny i Pakistan regularnie doświadczają ekstremalnych zjawisk pogodowych i nie mają czasu na pełną odbudowę”. Podkreśla to znaczenie wiarygodnych mechanizmów wsparcia finansowego dla krajów ubogich, nie tylko w zakresie adaptacji do zmian klimatycznych, ale także w zakresie radzenia sobie ze stratami i szkodami spowodowanymi zmianami klimatycznymi.

Brak zdecydowanych działań

Zgodnie z raportem IPCC, aby nie przekroczyć pod koniec XXI wieku średniego wzrostu globalnej temperatury o 1,5 st. C, trzeba by do 2070 r. ograniczyć emisje netto gazów cieplarnianych do zera, jednocześnie utrzymując emisję netto w przyszłości.

Z powodu historycznych emisji i większych możliwości finansowych, kraje rozwinięte powinny tego dokonać już w 2050 roku.

Jak na razie, brakuje woli politycznej, a działania są często pozorowane. Przykładowo, USA, Arabia Saudyjska, Iran i Kuwejt nie zgodziły się, aby do agendy COP25 w Madrycie włączyć odniesienia do przełomowego raportu IPCC z 2018 roku. Tymczasem, jeśli państwa będą po prostu realizowały swoje obecne cele emisyjne, to temperatura wzrośnie o 3,2 stopnia.

Lokalizm, a nie globalizm rozwiąże problem klimatu

Na szczycie klimatycznym COP24 w 2018 roku w Katowicach uzgodniono zasady rozliczania od 2024 r. stopnia osiągnięcia celów wynikających z porozumienia paryskiego dla wszystkich jego stron (185 państw). Dzięki temu będzie można sprawdzić, czy rzeczywiście wywiązują się ze swoich zobowiązań (co do redukcji emisji, udziału OZE, czy okresu, po którym emisje mają spadać).

Nie wpływa to jednak na skalę samych celów do 2025 lub 2030 roku, która nie daje żadnych gwarancji zatrzymania wzrostu globalnej temperatury poniżej 2 stopni Celsjusza, a tym bardziej poniżej 1,5 stopnia Celsjusza. W najlepszym wypadku będą to 3 stopnie Celsjusza.

Co po szczytach

W forpoczcie pozytywnych zmian jest Unia Europejska, gdzie w 2018 r. emisja dwutlenku węgla spadła o 2,5 proc. w stosunku do roku poprzedniego, a emisja gazów cieplarnianych jest o 20 proc. mniejsza niż w latach 90. XX w.

Parlament Europejski chciał, aby Unia Europejska zobowiązała się podczas konferencji klimatycznej ONZ w Madrycie, że do 2050 r. osiągnie neutralność klimatyczną, czyli wyzerowanie wszystkich emisji do 2050 roku we wszystkich sektorach. Ostateczna decyzja ma być podjęta najpóźniej w marcu 2020 roku.

Unia odpowiada jednak za ledwie 9,6 proc. światowych emisji CO2, podczas gdy Chiny odpowiadają za 29,3 proc. emisji, a Stany Zjednoczone za niemal 14 procent.

Unijni dyplomaci mają jednak nadzieję, że jej przykład nada impuls do zmian i uda jej się wywrzeć nacisk na największych trucicieli, aby na kolejnym szczycie – COP26 w Glasgow w listopadzie 2020 roku podjąć już radykalne zobowiązania przez konkretne państwa.

Jak na razie, w Madrycie negocjowane są głównie kwestie handlu emisjami CO2, aby ograniczyć kreatywną księgowość, a także stworzyć światowy rynek emisji. Oprócz tego w programie obrad znajduje się kwestia odszkodowań od najbogatszych państw, odpowiedzialnych za niemal 80 proc. emisji, dla najbardziej dotkniętych zmianami klimatycznymi krajów rozwijających się.

Jak ocenia Lidia Wojtal w raporcie Instytutu Spraw Publicznych „Międzynarodowa agenda klimatyczna 2019-2020”, najważniejsze jest to, czy, kiedy i o ile wzrosną wreszcie cele redukcyjne państw zarówno na 2030 rok, jak i na 2050 rok.

Dotychczasowy brak ambitnego odzewu ze strony państw może wynikać m.in. z historycznej odpowiedzialności w związku z konwencją klimatyczną (państwa rozwinięte powinny zawsze przewodzić, szczególnie wysiłkom redukcyjnym, dlatego kraje takie jak Chiny i Indie niekoniecznie chcą wychodzić przed szereg), braku politycznych i proceduralnych możliwości uzgodnienia nowych celów przed szczytem oraz z braku wystarczających zachęt finansowych dla państw rozwijających się, które gwarantowałyby wsparcie wdrożenia nowych, wyższych celów.

COP26 będzie ostatnią oficjalną szansą, aby na poziomie politycznym podsumować to, czy i w jakim stopniu udało się podnieść ambitne cele na 2030 rok.

Dylematy polityki klimatycznej

Będzie to także szczyt, na którym rozpocznie się dyskusja o nowym zbiorczym celu finansowania klimatycznego na okres po 2025 roku (obecnie to kwota 100 miliardów dolarów).

„Będzie to trudna dyskusja ze względu na to, że państwa rozwinięte chciałyby widzieć formalne rozszerzenie grupy donorów finansowania klimatycznego, dotychczas zawężonej tylko do nich samych. Takie rozstrzygnięcie nie jest jednak w interesie większości państw historycznie sklasyfikowanych jako rozwijające się (na przykład Katar), nawet jeśli w rzeczywistości mają znacznie wyższy produkt krajowy brutto niż np. Grecja” – podsumowuje autorka raportu.

Symulacje technologiczne

Podczas gdy dyskusje na kolejnych szczytach klimatycznych dotyczą decyzji politycznych i finansowych, grupa ING w swoim raporcie „Technology, the climate savior?” zbadała, stosując modele symultaniczne, czy i w jaki sposób można ograniczyć globalne emisje do poziomów zgodnych z celem 1,5-2 st. C w oparciu o już istniejące i w przyszłości usprawniane technologie efektywności energetycznej oraz odnawialnych źródeł energii.

Badanie objęło emisje CO2 związane z energetyką, która odpowiada za ok. 80 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Z badania symulacyjnego wynika, że w pozytywnym scenariuszu technologicznym można by do 2050 r. obniżyć globalne emisje CO2 związane z energią aż o 64 procent.

Z kolei poprawa efektywności energetycznej pozwoliłaby na skompensowanie dodatkowych emisji globalnych wynikających ze wzrostu zużycia energii w gospodarce światowej (co dotyczy szczególnie Chin oraz Indii). W pozytywnym scenariuszu technologicznym zużycie energii wzrosłoby istotnie jedynie w lotnictwie, a utrzymałoby się na dzisiejszym poziomie w pozostałych obszarach.

Drugim sposobem na redukcję emisji jest czysty miks energetyczny, w szczególności w wytwarzaniu energii elektrycznej i możliwość wykorzystania coraz tańszych technologii OZE w połączeniu z technologiami cyfrowymi w zarządzaniu energią zarówno przez dostawców, jak i konsumentów.

Energia wiatrowa i słoneczna może w 2050 r. odpowiadać za 2/3 miksu elektroenergetycznego.

W symulacjach ING energia wiatrowa i słoneczna mogłaby w 2050 r. odpowiadać za 2/3 udziału w światowym miksie elektroenergetycznym i zastąpić dzisiejsze 2/3 udziału paliw kopalnych.

W miksie musiałoby zabraknąć węgla, który ustąpiłby energetyce wodnej, atomowej, gazowi ziemnemu i ropie naftowej.

W oparciu o czysty miks energetyczny kolejnym elementem ścieżki redukcji emisji jest wzrost elektryfikacji w przemyśle, budynkach i transporcie. W symulacji ING udział energii elektrycznej w przemyśle sięga w 2050 r. 55 proc. w porównaniu z 24 proc. w 2017 r., natomiast w budynkach wzrasta odpowiednio z 31 do 62 procent. Samochody osobowe w 98 procentach są elektryczne, niższe wskaźniki odnoszą się do samochodów ciężarowych czy transportu publicznego.

Może gdyby tego typu symulacje potraktować jako bezpośredni odnośnik do określania celów klimatycznych i podejmowania decyzji politycznych, dyskusje byłyby nieco łatwiejsze?

fot. Envato

Otwarta licencja


Tagi