Zwalczając skutki ocieplenia, na razie tracimy pieniądze

Dziś politycy decydują się na subsydiowanie nie tyle technologii, co produktów. To tak, jakby rząd USA w latach 60. dopłacał każdemu użytkownikowi do komputera. Dlatego zamiast montować na każdym domu horrendalnie drogie panele, winniśmy subsydiować badania, by w rezultacie każdy je chciał instalować jako wydajne i tanie - mówi prof. Bjorn Lomborg z Kopenhagi.

Jak ocenia Pan efektywność „zielonych” projektów inwestycyjnych prezydenta Baracka Obamy?

Wszystkich?

No, zacznijmy od kręgosłupa tego pakietu, czyli programu subsydiów dla instalacji paneli słonecznych i elektrowni wiatrowych. Podobne działania podjął w lipcu również rząd niemiecki. Myślą o tym kolejne kraje Unii.

Projekty, których celem jest ograniczenie negatywnych skutków globalnego ocieplenia, dzielę na inteligentne i głupie. A ja próbuję zrobić wszystko, by zajmowano się tymi mądrymi, natomiast odrzucono bezsensowne.

Do pierwszych zaliczam monitorowanie energochłonności gospodarstw domowych. To bardzo dobra inwestycja, bo jej celem jest ograniczenie poboru energii. Niestety, większość zielonych projektów Unii Europejskiej sprowadza się do subsydiowania zielonej energii. I są to inwestycje albo nieekonomiczne, albo niesamowicie nieekonomiczne. Różnią się stopniem dofinansowania, który stanowi czasem połowę kosztów tej inwestycji.

Politycy proponują bardzo odważne, ale niestety, mało przemyślane projekty. Unia chce ograniczyć o 20 proc.  światową emisję dwutlenku węgla do 2020 r.  (w stosunku do lat 90.). I ma się to stać między innymi dzięki bateriom słonecznym i elektrowniom wiatrowym na całym świecie. Problem w tym, że są to technologie tak drogie, iż stać na nie niewiele firm. Dlatego przynajmniej jedną trzecią kosztów uruchomienia tych elektrowni i paneli słonecznych pokryje budżet Unii.

Najbardziej marnotrawnym projektem jest chyba program niemiecki. Koszt produkcji 1 kWh energii w tych systemach jest wyższy o pół euro niż w tradycyjnych. To odpowiednik 6 tys.  USD podatku za emisję tony dwutlenku węgla (a dziś Unia Europejska dyskutuje o 14 euro za tonę).

Projekt instalacji paneli jest tysiące razy droższy niż powinien. Niemcy będą wydawać 120 mld euro rocznie na panele słoneczne. A przewidywany efekt netto tej operacji pod koniec tego wieku to opóźnienie zmiany klimatu o jedną godzinę. A więc ten sposób zwalczania negatywnych skutków zmiany klimatu jest horrendalnie nieekonomiczny. Dużo bardziej ekonomicznym rozwiązaniem byłoby przestawienie przemysłu, a także gospodarstw domowych na gaz.

Jak widać, wiele zielonych pomysłów jest nietrafionych.

Czy zalicza Pan do nich działania rządu amerykańskiego na rzecz tworzenia zielonych miejsc pracy?

Jeśli dysponuje się pieniędzmi, zawsze można stworzyć miejsca pracy. To nie jest żadna filozofia. Pytanie, dlaczego pieniądze podatnika mają subsydiować akurat zielony przemysł? Tym bardziej, że jak wynika z wielu badań przeprowadzonych przez europejskie i amerykańskie ośrodki akademickie, stworzenie nowego zielonego miejsca pracy wiąże się z likwidacją jednego w tradycyjnym przemyśle.

Warto wskazać na jeszcze jeden ważny aspekt tego przedsięwzięcia. Poprzez subsydiowanie zielonego przemysłu zaburza się konkurencyjność tego rynku.

A zatem slogan „przyszłość należy do zielonego przemysłu” jest jednym z tych pięknie brzmiących sloganów, które politycy lubią powtarzać. Ale nie mają one żadnego ekonomicznego uzasadnienia. Jeśli zajrzymy do jednego z badań przeprowadzonych  w lutym tego roku w Hiszpanii,  która jest w Europie liderem inwestycji w zielone technologie, to wynika z nich, iż koszt każdego zielonego miejsca pracy wynosiło 750 000 euro rocznie. I każde nowe miejsce pracy wymagało likwidacji 2,6 miejsca pracy w innym sektorze. Zatem wytwarzanie energii odnawialnej jest dziś bardzo drogim procesem. I zachęcanie do jej produkowania środkami nam dziś dostępnymi przypomina wezwanie: róbmy to, co robiliśmy dotychczas, ale pracując ciężej i dłużej. Nic dziwnego, że nie jest to program ekonomiczny.

Co oczywiście nie znaczy, że nie powinniśmy działać na rzecz zmniejszania negatywnych skutków ocieplenia klimatu. Ale ten bardzo poważny problem musimy rozwiązywać w odpowiedni sposób. Zezwalanie na marnotrawstwo prowadzi do utraty środków, którymi można byłoby lepiej, inteligentniej i skuteczniej zwalczać globalne ocieplenie.

Inteligentniej i skuteczniej – czyli jak?

Zamiast budować bardzo nieefektywne panele słoneczne na dachach dla dobrego samopoczucia, powinniśmy inwestować dużo większe środki w badania nad ich ulepszeniem. Obecnie te panele są tak nieefektywne, że tylko kilku bogaczy z Zachodu może sobie je zainstalować, by pokazać swoją wyższość nad innymi. Ale jeśli rozpoczniemy poważne badania, to do 2020 albo 2030 roku skonstruujemy tańsze i powszechniejsze. I wtedy będziemy gotowi na ograniczenie zużycia energii z paliw kopalnych. A może nawet wszyscy będą mogli przestać korzystać z energii tradycyjnych i przestawić się na energię słoneczną, także Hindusi i Chińczycy.

A zatem trzeba inwestować w zielone technologie tak, jak w latach 80. USA inwestowały w rozwój mikroprocesora, który zainicjował rewolucję komputerową? O to chodzi?

Tak, ale obecna polityka rządów jest inna. Dziś politycy decydują się na subsydiowanie nie tyle technologii, co produktów końcowych. To tak, jakby rząd USA w latach 60. dopłacał każdemu użytkownikowi do komputera. I te ogromne szafy trafiłyby do większości domów. To byłby potężny błąd. Zamiast tego rząd USA dofinansowywał badania, modele demonstracyjne i kilka komputerów, z których korzystały niektóre służby państwowe i wojsko. I ten okres testów spowodował, że udało się stworzyć komputer tani, na który może pozwolić sobie coraz więcej ludzi.

Tak więc dziś nie powinniśmy montować na każdym domu niesamowicie drogich paneli. Powinniśmy natomiast subsydiować badania i rozwój (R&D) tych paneli, by w rezultacie każdy je chciał instalować jako wydajne i tanie.

I proszę zauważyć, że nie jest to też problem wolnego rynku. Jeszcze nie na tym etapie. W latach 50. i 60. nie było zapotrzebowania na komputery. W większości badania nad tą technologią były prowadzone dzięki kontraktom rządowym, współpracy uniwersytetów, a także zaangażowaniu naukowców zajmujących się badaniem przestrzeni kosmicznej i pracujących dla wojska. Dzięki temu zaangażowaniu pierwszy model komputera Apple powstał w 1976 r. Dopiero technologia dopracowana w latach 80. pozwoliła na upowszechnienie komputera na przełomie lat 80 i 90. I dopiero wtedy, kiedy technologia jest ogólnie dostępna w postaci produktu, który nie musi być subsydiowany, rynki działają dobrze. Dziś dzieje się tak na przykład z technologią farmaceutyczną, którą doskonali wyścig konkurencji.

Zatem  wysoce nieuzasadniona jest nadzieja, że zielony przemysł wyciągnie gospodarkę z kryzysu. „Zielone miejsca pracy“ nie mogą być stymulatorem gospodarki. Trzeba je przecież dofinansowywać, jak pokazuje przykład niemiecki czy hiszpański. W obu tych krajach zielone projekty gospodarcze są poważnymi wydatkami dla budżetu.

A czy w warunkach kryzysu powinno się zwiększać wydatki?

Uważam, że w czasie recesji wydawanie większej ilości pieniędzy niż się rzeczywiście  nimi dysponuje to dobry pomysł. Wydatkowanie pieniędzy przyspiesza wychodzenie z recesji. Ale wyrzucanie olbrzymich funduszy na stworzenie niewielu zielonych miejsc pracy jest bardzo złym pomysłem. Dużo bardziej korzystne dla państwa jest tworzenie nowych miejsc pracy dla nauczycieli, pielęgniarek czy ludzi innych zawodów, finansowanych ze sfery z budżetowej niż subsydiowanie nieefektywnych i niedopracowanych technologii.

Zilustruję to przykładem. W mojej ojczyźnie, Danii, w latach 70. powstało ok. 10 tys. wiatraków. I wszystkie były niesłychanie niewydajne. W ostatniej dekadzie te wiatraki zostały zastąpione dużo efektywniejszymi. Oczywiście, nie powinniśmy w ogóle byli budować 10 tys. niewydajnych wiatraków. Należało postawić kilka i poprosić naukowców, by opracowali lepszą technologię. A dokładnie ten sam błąd powtarzają dziś Niemcy, instalując drogie, niewydajne panele słoneczne.

Z badań efektywności ekonomicznej zielonych technologii, przeprowadzonych we wrześniu ub. roku przez amerykański ośrodek badań RAND, wynika, że te inwestycje mogą stać się zyskowne dopiero za kilka, a nawet kilkanaście dekad. Moim zdaniem potrzebne byłyby nam 3-4 dekady, jeśliby politycy poważnie potraktowali kwestię badań, przeznaczając na nie odpowiednio duże środki. Ale dziś nie wiadomo, jakiej wielkości powinny być to subsydia, ponieważ nikt nie przeprowadził stosownych analiz.

rozmawiał T.P.


Tagi


Artykuły powiązane

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje