Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Mniej nauki w klasie, więcej w praktyce zmniejsza bezrobocie młodych

Obecne pokolenie młodych jest już stracone – oświadczył niedawno premier Włoch Mario Monti, mówiąc o najwyższym od 35 lat bezrobociu wśród absolwentów szkół. Są jednak w UE trzy kraje: Niemcy, Austria i Holandia, w których bez pracy jest tylko kilka procent młodych, do 24 roku życia. To efekt wysyłania uczniów na praktyki zawodowe u pracodawców.
Mniej nauki w klasie, więcej w praktyce zmniejsza bezrobocie młodych

Dobrym miernikiem tego, jak systemy edukacyjne przygotowują do wejścia na rynek pracy jest stosunek między stopą bezrobocia wśród osób z doświadczeniem zawodowym a stopą bezrobocia wśród absolwentów. Okazuje się, że w najlepszym pod tym względem kraju – w Niemczech – stopa bezrobocia wśród osób bez doświadczenia (8,6 proc.) jest tylko o połowę wyższa niż wśród starszych pracowników (5,9 proc). W najgorszych pod tym względem Włoszech różnica jest prawie czterokrotna (8,4 proc. do 29,1 proc.). W Polsce wskaźnik ten wynosi 2,5 (9,7 proc. i 25,9 proc.), co sytuuje nas w Unii Europejskiej na szóstym miejscu od końca.

Warto zwrócić uwagę na pozycję Finlandii. Tu bez pracy jest aż 22,9 proc. młodych Finów. To prawie trzykrotnie więcej niż bezrobotnych pracowników z doświadczeniem. Tymczasem w tzw. testach PISA, które mierzą umiejętności uczniów np. z matematyki, fińskie nastolatki są w czołówce, a system edukacyjny Finlandii był często wskazywany przez polityków jako wzór do naśladowania. To kolejny dowód na to, że cel systemu edukacyjnego wytyczany przez polityków zasadniczo odbiega od tego, czego pracodawcy oczekują od pracowników (więcej o wadach systemu publicznej edukacji w tekście „Szkoły, którymi rządzą rodzice lepiej uczą i mniej kosztują”). Stąd też horrendalnie wysokie bezrobocie wśród absolwentów szkół, którego szkodliwość jest znacznie wyższa, niż się powszechnie uważa.

Z opublikowanej w 2004 r. przez Paula Gregga i Emme Tominey z University of Bristol pracy „The Wage Scar from Youth Unemployment” („Wpływ bezrobocia wśród młodzieży na ich późniejsze płace”) wynika bowiem, że jeżeli z dwóch mężczyzn (z takim samym wykształceniem, wynikami na testach w szkole i poziomem inteligencji) jeden był przez rok bezrobotny przed ukończeniem 23 roku życia, to 10 lat później będzie zarabiał 23 proc. mniej, niż ten drugi mający pracę od początku. Dla kobiet różnica wynosi 16 proc. Negatywny skutek utrzymuje się mimo upływu lat. Kiedy bezrobotny w młodości pracownik skończy 42 lata, to zarabia o 15 proc. mniej (kobiety o 12 proc.). W języku angielskim ten efekt ma nawet swoją nazwę, to tzw. wage scar, czyli blizna płacowa.

Jeszcze większe koszty wysokiego bezrobocia wśród młodzieży ponosi całe społeczeństwo. Ostatnio minister finansów Jacek Rostowski zadecydował o przeznaczeniu na walkę z bezrobociem 0,5 mld zł, z tego 40 proc. „pójdzie” na najmłodszych bezrobotnych. Ta gigantyczna kwota jest przeznaczona dla 80 tys. osób.

Tymczasem gdyby w Polsce zależność między stopą bezrobocia wśród młodych pracowników i tych z doświadczeniem była taka jak w Niemczech, to bez pracy byłoby 14,1 proc. młodych Polaków, a nie 26 proc.

Co zatem robią Niemcy? Otóż obowiązuje u nich system praktyk wywodzący się jeszcze z XIX w. Uczniowie (praktykę zaczyna się w wieku 15 – 19 lat, w zależności od szkoły, którą się kończy), a później studenci nawet przez ok. 3 dni w tygodniu są płatnymi praktykantami u pracodawców. Resztę czasu spędzają na lekcjach w szkole zawodowej (tzw. Berufsschule). Praktyki (niem. Ausbildungsberufe), trwają od 2 do 4 lat. Stosuje się je w 342 zawodach (m.in. asystent lekarza, bankier, hydraulik czy optyk).

Dwie trzecie Niemców poniżej 22 roku życia rozpoczyna praktyki, a 78 proc. z nich je kończy. To oznacza, że 51 proc. młodych przed skończeniem 22 lat zdobywa doświadczenie zawodowe. W 2004 r. niemiecki rząd podpisał umowę z branżowymi związkami zawodowymi, która zobowiązuje wszystkie firmy, z wyjątkiem bardzo małych, do brania praktykantów. Koszt praktyki częściowo finansuje rząd i bardzo często na jej zakończenie praktykant jest przyjmowany do pracy.

Skutkiem dobrze funkcjonującego systemu praktyk było to, że w latach 50-tych i 60-tych XX w. tylko 5 – 6 proc. niemieckiej młodzieży szło na studia (dla porównania: dzisiaj w Polsce ten wskaźnik wynosi ok. 50 proc.). To oznacza, że słynny, powojenny, niemiecki cud gospodarczy jest zasługą ludzi, którzy mieli co najwyżej średnie wykształcenie, a uczyli się głównie w praktyce. Niemiecki system praktyk stosowany jest w Austrii, Szwajcarii i Holandii, z równie dobrymi skutkami.

>czytaj też: Niebezpieczna iluzja wartości dyplomu

„Praktyczny” sposób kształcenia ma swą długą historię. W przeszłości, bez interwencji państwa, przynosił nawet lepsze efekty niż obecnie. David Banks, z Carnegie Mellon University, w pracy „The Problem of Excess Genius” spróbował odpowiedzieć na pytanie, dlaczego we Florencji w dobie Renesansu, w Londynie w latach 1570 – 1640 oraz w Atenach od 440 do 380 r. p.n.e. pojawiło się wyjątkowo wielu ludzi, których dzisiaj określamy mianem geniuszy, a byli po prostu wyjątkowo dobrzy w swoim fachu. Okazało się, że wszystkie te trzy okresy łączy system edukacji nastawiony na uczenie zawodu w praktyce, od najmłodszych lat.

Na przykład Michał Anioł od 6. do 10. roku życia mieszkał z kamieniarzem, który uczył go używać dłuta i młotka. Następnie został uczniem słynnego malarza Domenica Ghirlandaio. Zajmował się szkicowaniem, kopiowaniem i przygotowywaniem fresków w jednym z największych kościołów we Florencji. Wreszcie rzeźby uczył go inny mistrz fachu, Bertoldo di Giovanni. Pobierał praktyczne nauki także u wielu innych mistrzów w domu słynnego mecenasa sztuki Lorenza de’ Medici, u którego mieszkał do skończenia 17 lat. Kiedy więc tworzył Pietę watykańską (ta rzeźba sprawiła, że uznano go za geniusza), miał 24 lata i za sobą 18 lat praktycznej nauki zawodu.

Dlaczego zatem teraz w tak niewielu krajach pozwala się młodzieży na naukę w praktyce? Lew Rockwell, szef amerykańskiego Instytutu Misesa, w artykule „In defense of child labour” („W obronie pracy nieletnich”) pisze, że to skutek socjalistycznych działaczy, którzy w XIX w. i na początku XX w. silnie lobbowali za zakazem pracy dzieci. Oficjalnie w trosce o to, by nie były wyzyskiwane przez pracodawców, a zdaniem wielu historyków chodziło im o to, by pozbyć się tańszej konkurencji z rynku pracy. Tego samego zdania jest Newt Gingrich, prominentny, amerykański polityk z partii republikańskiej, były przewodniczący Izby Reprezentantów USA, który ostatnio nazwał prawo ograniczające pracę nastolatków „głupim”.

> czytaj też: Dobre wykształcenie przyszłych kadr zależy także od przedsiębiorców

A jaki sposób nauki wybierają sami zainteresowani? David Tyack, w wydanej w 1982 r. książce „Managers of Virtue” („Menedżerowie cnót”), opisuje jak w mieście Milwaukee zapytano 8 tys. pracujących nieletnich, czy wróciliby do szkoły, gdyby płacono im za to tyle samo co obecnie zarabiają. „Tak” odpowiedziało…16. nastolatków.

Aleksander Piński

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak napięte są rynki pracy w Stanach Zjednoczonych?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Badanie wskazuje, że rynki pracy w Stanach Zjednoczonych są obecnie bardzo „ciasne” i prawdopodobnie jeszcze przez pewien czas przyczyniać się będą do utrzymania presji inflacyjnej.
Jak napięte są rynki pracy w Stanach Zjednoczonych?