Autor: Magdalena Krukowska

Dziennikarka, naukowiec. Zajmuje się odpowiedzialnością społeczną biznesu oraz zrównoważonym rozwojem

Zwietrzały biznes

Jeśli planowane przepisy o odnawialnych źródłach energii wejdą w życie w aktualnej postaci, większość inwestycji w tym biznesie może stracić sens. Co nie zmienia faktu, że część pieniędzy wydawanych do tej pory na ich wspieranie i tak była wyrzucana w błoto.
Zwietrzały biznes

(CC BY-NC-SA mrwhitepatch)

Producenci energii, zaproszeni do resortu gospodarki, by poznać projekt ustawy o nowym systemie wsparcia produkcji energii z odnawialnych źródeł, po prezentacji Waldemara Pawlaka wpadli w panikę. Od nowego roku torpedują rządowy pomysł. Na razie protesty skłoniły rząd do wycofania się z ekspresowego wprowadzenia nowej ustawy w życie już w połowie roku. Ale nie ze zmiany systemu wsparcia.

Ta zakłada, że operatorzy dużych elektrowni wiatrowych, hydroelektrowni i elektrowni produkujących prąd w technologii współspalania węgla i biomasy, stracą ponad jedną czwartą dotychczasowych dochodów. Między innymi przez wprowadzenie tzw. współczynników korekcyjnych, które zmniejszą wartość świadectw pochodzenia (zielonych certyfikatów), na których sprzedaży zarabiali do tej pory, oprócz obrotu samą energią. Co więcej, powstające inwestycje mają stracić gwarancję jej kupna przez przedsiębiorstwa energetyczne.

– Odbiorcy energii z OZE nie mieli interesu w kupowaniu energii z OZE, ponieważ nie mają odpowiednich systemów magazynowania energii oraz systemów regulacji jej przepływu. Po zwolnieniu z ustawowego przymusu, prawdopodobnie nie będą jej więc kupować w ogóle albo wynegocjują dużo niższe ceny – twierdzi Janusz Radzikowski, pełnomocnik inowrocławskiego dewelopera farm wiatrowych Windbud.

Przed Windbudem rysuje się więc wizja utraty dochodów z niemal ukończonych już 30 elektrowni, wartych ponad 170 mln euro.

– Z powodu dużej niepewności na rynku co do gwarancji odkupu energii, dla naszej aktualnej inwestycji wstrzymał finansowanie nie tylko polski kredytodawca, ale i hiszpański współinwestor – potwierdza Jarosław Dziliński, szef relacji z inwestorami w Polish Alternative Investments, spółce będącej właścicielem kilku projektów farm wiatrowych.

Nowe projekty w energetykę odnawialną mogą też wstrzymać koncerny energetyczne. Grzegorz Górski, prezes GDF Suez, szacuje, że proponowane w projekcie rozwiązania obniżą przychody z tytułu produkcji zielonej energii o ok. 70zł/MWh.

– Spadnie opłacalność planowanych przyszłych inwestycji, a większość projektów wiatrowych zostanie wstrzymana z powodu nieopłacalności przy zmniejszonej liczbie zielonych certyfikatów – dodaje.

W 2011 roku GDF Suez Energia Polska wyprodukowała 855 000 MWh z biomasy i wiatru, więc w nowym systemie jej zyski spadłyby o 60 mln zł. Straty odbiją się też na wynikach finansowych firm niesprzedających energii, ale produkujących ją na własne potrzeby. Tomasz Katewicz, członek zarządu producenta papieru Mondi Świecie, szacuje, że spółka straci około jednej trzeciej przychodów ze sprzedaży zielonych certyfikatów za produkcję energii z biomasy. Według analityków jej dotychczasowe zarobki z tego tytułu wynosiły około 100 mln zł rocznie.

– Zapisy projektu ustawy są niejednoznaczne. Wiadomo, że do otrzymania wsparcia nie będą się kwalifikowały instalacje starsze niż 15-letnie, ale nie wiadomo czy dotyczy to tych modernizowanych. Trudno w tej sytuacji robić jakiekolwiek prognozy finansowe – denerwuje się Katewicz.

Resort gospodarki uzasadnia zmiany w systemie wsparcia dla zielonej energii rosnącymi kosztami operatorów wynikającymi z dotychczasowego przymusu jej kupowania. A w efekcie – wzrostem cen prądu dla końcowych odbiorców. Koszty rosły, bo Polska zobowiązała się wobec Unii Europejskiej do zwiększania co roku udziału energii elektrycznej w całkowitej rocznej sprzedaży energii aż do 15 proc. w 2020 roku.

Stąd wziął się dotychczasowy system zielonych certyfikatów – miał zachęcić do inwestowania w odnawialne źródła energii, by spełnić unijne wymogi. Jej producenci dostawali za nie pieniądze bez względu na poniesione koszty czy zastosowaną technologię. Koncerny z Hiszpanii, Portugalii bądź Niemiec, gdzie zazwyczaj państwo ustala sztywne dopłaty do wybranych źródeł, zwietrzyły więc okazję w Polsce i postawiły już u nas ponad pół tysiąca wiatraków o łącznej mocy 1,6 GW. Najtańszych do wybudowania i eksploatacji. Polscy deweloperzy znaleźli inny sposób na zarobek. Handlowali samymi uzyskanymi warunkami technicznymi przyłączenia do sieci elektroenergetycznej.

Ale farmy wiatrowe i tak dostarczają nam tylko 16 proc. zielonej energii. Większość pochodzi ze współspalania węgla z biomasą, czym zajęły się koncerny energetyczne. Metoda z ekologią mająca niewiele wspólnego, ale tania, więc przynosząca koncernom krociowe zyski. Zwłaszcza, że zobowiązani przepisami do zakupu zielonej energii pośrednicy obracają nią często wewnątrz struktur własnej korporacji, do której należą również wytwórcy OZE. To tam następuje podział nadmiarowego wsparcia.

– Problem w tym, że współspalanie opłaciłoby się również bez żadnego wsparcia, a zaoszczędzone pieniądze mogłyby być wykorzystane na tworzenie nowych mocy energetycznych. Z punktu widzenia całego systemu są więc przejadane, topione w taryfach i bezpowrotnie marnowane – uważa Grzegorz Wiśniewski, prezes Instytutu Energetyki Odnawialnej.

Przy szacunkach, że na wspieranie zielonej energii idą ponad 3 mld zł rocznie, na współspalanie trafia około 1,5 mld. Mniej więcej tyle, o ile chce „oszczędzić” resort gospodarki dzięki wprowadzeniu nowych przepisów. Zielone światło dostał pośrednio od samych urzędników unijnych, którzy zorientowali się, że większość wsparcia na produkcję zielonej energii w Unii idzie na import biomasy. Współspalanie w Polsce okazało się tak intratnym biznesem, że biomasy szybko zaczęło brakować i zaczęto ją importować, głównie z Ukrainy, Białorusi i Rosji. To kosztuje nawet miliard złotych rocznie. Dlatego UE chce ograniczyć wsparcie jej wykorzystywania na dużą skalę.

Z samej Unii przychodzi coraz więcej sygnałów o weryfikowaniu dotychczasowych systemów dotowania OZE. W ramach walki z kryzysem kolejne kraje kombinują, jak ograniczyć wsparcie, żeby obniżyć koszty energii, zwłaszcza dla przemysłu. W zeszłym roku Niemcy, Czechy i Francja ograniczyły dotacje dla producentów energii słonecznej, oszczędności zapowiedzieli też Hiszpanie i Brytyjczycy.

Ten nagły zwrot może wynikać również z frustracji krajów unijnych, że gigantyczne dotacje na energię z odnawialnych źródeł okazały się fatalną inwestycją biznesową. Światowi giganci, USA czy Chiny, ani myślą zobowiązywać się do takich redukcji emisji, jak Unia, a ceny uprawnień do emisji CO2 spadły do rekordowo niskich poziomów. Rynek instalacji do produkcji zielonej energii zaczęli z kolei dominować Chińczycy. To oni pośrednio zaczęli więc najbardziej korzystać z hojności unijnych miłośników ekologii.

Dla Polski, którą Unia zmusiła wcześniej do rezygnacji ze wspierania wydobycia węgla, to słaby powód do satysfakcji. Musimy wymyślić sposób, by z jednej strony osiągnąć unijny cel udziału zielonej energii, a z drugiej ograniczyć marnotrawienie pieniędzy. Takim sposobem miał być nowy system wsparcia branży OZE, ale według jej graczy to nierealne.

– Utrata przywileju sprzedaży zielonej energii po gwarantowanej cenie doprowadzi do pogorszenia sytuacji finansowej dużej części producentów energii z OZE. W praktyce banki mogą więc renegocjować lub wypowiadać umowy kredytowe z producentami, które zawarto w oparciu o założenie gwarancji uzyskania przychodów na określonym poziomie – ostrzega Przemysław Kaziński, radca prawny z kancelarii Mamiński i Wspólnicy.

Nieoficjalnie przedstawiciele banków przyznają, że uruchamianie kredytów wstrzymali praktycznie już w momencie ogłoszenia projektu ustawy. Pod znakiem zapytania stoją też wyniki funduszy inwestujących w biznes energii odnawialnej. Jeszcze w październiku plany uruchomienia funduszy energii wiatrowej zapowiadał Skarbiec TFI oraz Ipopema TFI.

– Zapotrzebowanie na elektrownie wiatrowe, które są najefektywniejszym źródłem zielonej energii, będzie cały czas rosło. Ryzyko jest minimalizowane poprzez kupno w pełni gotowego projektu farmy z gwarancją przyłączenia do związanej umową elektrowni, która jednocześnie jest zgodnie z prawem zobowiązana do kupowania od nas prądu – twierdzili ich przedstawiciele.

Optymizm był wówczas uzasadniony. Na polskim wietrze zarabiało dotychczas niemal 100 firm z branży energii odnawialnej. Według szacunków Instytutu Energetyki Odnawialnej całkowite nakłady na inwestycje budowlano-montażowe w tej branży w zeszłym roku sięgnęły ok. 3,9 mld złotych. Miały osiągnąć podobny poziom w 2012 roku, ale to źródło optymizmu może się już okazać nieodnawialne.

(CC BY-NC-SA mrwhitepatch)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Atom daje tanią energię i niskie emisje

Kategoria: Ekologia
Uranu wystarczy na co najmniej 200 lat, a może nawet na dziesiątki tysięcy lat – mówi dr inż. Andrzej Strupczewski, profesor Narodowego Centrum Badań Jądrowych.
Atom daje tanią energię i niskie emisje