Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Meksyk chce odebrać Brazylii pozycję lidera regionu

Po blisko dwóch dekadach Meksyk wychodzi z gospodarczego cienia, znowu wyrasta na największą potęgę Ameryki Południowej. W ocenie ekspertów jest w stanie zagrozić Brazylii na pozycji lidera regionu, a to za sprawą chaotycznej polityki fiskalnej, monetarnej i mikroekonomicznej brazylijskiego rządu.
Meksyk chce odebrać Brazylii pozycję lidera regionu

Meksyk (CC By NC SA Jesus Villaseca Perez)

Historia gospodarcza Ameryki Łacińskiej ostatniego ćwierćwiecza charakteryzuje się spektakularnymi wzlotami i upadkami liderów. Jedynym wyjątkiem może być gospodarka Chile. Za sprawą swojej stabilności i konsekwentnego prowadzenia polityki gospodarczej, wśród ekonomistów zyskała miano Szwajcarii Ameryki Południowej.

Mało kto pamięta, że dwadzieścia lat temu wielu obserwatorów zachwycało się Argentyną i jej polityką gospodarczą, prowadzoną przez ministra Domingo Cavallo. A i chwiejąca się obecnie gospodarczo Wenezuela też miała swoje wspaniałe chwile. Dzisiaj wśród krajów przeżywających rozkwit gospodarczy znajdują się między innymi Kolumbia i Peru. Jednak z racji swojej wielkości nie mają szans, by wybić się na lidera regionu. Ta pozycja od lat jest zarezerwowana dla Brazylii, która wchodzi w skład prestiżowego ugrupowania jakim jest BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Południowa Afryka). Ale na jak długo jeszcze? Ostatnie dwa lata były mało pomyślne dla Brazylii, tymczasem z cienia znowu wychodzi Meksyk.

Detronizacja Meksyku

W 1994 r. w Ameryce Łacińskiej doszło do swoistej zmiany warty. Właśnie wtedy skończyła się, zainicjowana pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku, dobra passa Meksyku, a na pozycję lidera zaczęła wybijać się Brazylia. W połowie 1994 r. wprowadziła plan ówczesnego ministra finansów Fernando Henrique Cardoso, który pozwolił okiełznać hiperinflację. Natomiast Meksyk, pod koniec tego samego roku, był zmuszony do przeprowadzenia dewaluacji swojej waluty i gdyby nie udzielona na początku 1995 r. pomoc ze strony USA, kraj stałby się ponownie bankrutem.

Okres zainicjowany reformami Cardoso wcale nie był łatwy dla Brazylii. Nie wolno zapominać, że w styczniu 1999 r. Brazylię również dotknął kryzys walutowy. Ponadto zaraz po przejęciu władzy przez prezydenta Luiz Inácio Lula da Silva, w 2002 r., brazylijska waluta ponownie zaczęła niebezpiecznie zniżkować. Ale ani za pierwszym, ani za drugim razem, perturbacje brazylijskiego reala nie wywołały silnej presji inflacyjnej (przeradzającej się w hiperinflację). Zaczęto dostrzegać pozytywy brazylijskiej gospodarki, jak chociażby ogromny rynek zbytu.

Pierwsza dekada XXI w. okazała się być szczególnie łaskawa dla krajów eksportujących surowce. I oczywiście Brazylia zaczęła korzystać z pomyślnej koniunktury. Handel między Brazylią a coraz bardziej potrzebującymi nowych surowców Chinami kwitł. To właśnie te dwa kraje stawały się wizytówką ukutego przez Jim O’Neilla pojęcia BRIC (po włączeniu RPA– BRICS). A na Brazylię zapanowała wręcz moda. Towarzyszące początkom prezydentury Luli obawy nie spełniły się. Co ważniejsze, zaczęto dokonywać szeregu reform instytucjonalnych, m.in. likwidując oligopole.

Z kolei Meksyk nie notował żadnych spektakularnych sukcesów. Zaczęto nawet mówić o jego regresie. Najlepszym przykładem różnic w podejściu obu krajów do prowadzeniu działalności gospodarczej stały się dwa kolosy naftowe.

O ile brazylijski Petrobras stawał się coraz bardziej otwarty na współpracę z firmami międzynarodowymi, o tyle meksykański PEMEX pozostawał uosobieniem monopolu w gospodarce krajowej. Znamienne było też to, co się działo ze złożami ropy naftowej. Brak nowych technologii (między innymi wskutek zaniechania współpracy z firmami zagranicznymi) powodował i ciągle powoduje spadek wydobycia na złożach Cantarell, z którymi Meksyk wiązał ogromne nadzieje. Za to Brazylia za sprawą nowych technologii odkryła w 2007 r. nowe złoża Tupi, później przechrzczone na cześć byłego już prezydenta – na złoża Luli.

Chiny ciągną w górę, USA – w dół

Co ważniejsze Brazylia zaczęła zyskiwać na swoich więzach gospodarczych z Chinami. Imponujące tempo rozwoju Państwa Środka nakręcało koniunkturę w Brazylii. Dodatkowo Brazylii zaczęło sprzyjać szczęście. Przyznanie jej zarówno organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej jak i następnej olimpiady stanowią silny, kolejny bodziec dla gospodarki.

Z kolei Meksyk był i jest bardziej związany z USA, których to gospodarka od ponad pięciu lat nie znajduje się w najlepszej kondycji. Ponadto, jak to świetnie zauważył John Paul Rathbone z FT, o ile Chiny dla Brazylii stały się partnerem gospodarczym, o tyle dla Meksyku (zwłaszcza z chwilą wejścia Chin do WTO w 2011 r.) groźnym rywalem gospodarczym. I wiadomo było, że za sprawą niższych kosztów produkcji w Państwie Środka, Meksyk już na samym początku tej konkurencji stał na straconej pozycji. Inwestorzy nie kryli swojego zachwytu Brazylią.

Jednak od pewnego czasu widać na horyzoncie pierwsze symptomy zmian, które mogą odmienić zarówno losy Meksyku jak i Brazylii. Po pierwsze, Chiny tracą impet gospodarczy. Po drugie, ceny surowców też nie będą rosły w nieskończoność. Kombinacja tych dwóch czynników nie jest najlepszą wróżbą dla Brazylii.

Ponadto kraj ten staje się ofiarą własnego sukcesu. Brazylię dotknęła bowiem choroba holenderska, a brazylijscy przywódcy zrobili niewiele, aby zmierzyć się z nią. Gwałtowna aprecjacja reala brazylijskiego pomogła ministrowi finansów tego kraju, Guido Mantenga, wybić się na pierwsze strony mediów, niestety tylko za sprawą ukutego przez niego pojęcia: wojen walutowych.

Owszem, niekonwencjonalna polityka monetarna prowadzona przez USA przyczyniła się do napływu kapitału spekulacyjnego do takich krajów jak Brazylia. Nadmierna aprecjacja reala mogła zadziałać jak hamulec ręczny w rozwoju kraju. Ale byłoby daleko idącym uproszczeniem zrzucić na nią całą winę za ostatnie spowolnienie gospodarki brazylijskiej. Jest ono w nie mniejszym stopniu skutkiem szybkiego wzrostu kosztów pracy oraz braku odpowiednich nakładów inwestycyjnych w infrastrukturę.

Trudności hartują, sukces osłabia

Ponadto można odnieść wrażenie, że władze brazylijskie zbyt dużą uwagę zaczęły poświęcać kwestiom makroekonomicznym, co można zrozumieć po bolesnych zmaganiach z chronicznie wysoką inflacją w latach 1967-1994. Nie zmienia to jednak faktu, że strona mikroekonomiczna tej gospodarki została mocno zaniedbana. Wymownym tego dowodem jest 130. miejsce Brazylii (na 185 gospodarek) w rankingu doing business 2013.

Podczas gdy Brazylii w ostatniej dekadzie sprzyjało szczęście, Meksyk mógł mówić o niesprzyjających okolicznościach. Ale brak cieplarnianych warunków zahartował kraj. Świadczy o tym 48 pozycja w tym samym rankingu doing business, mająca przełożenie na strukturę gospodarki Meksyku. Stosunkowo przyjazny klimat dla biznesu przyciągnął tu wiele koncernów międzynarodowych (w tym Volkswagena, Nissana) i to właśnie sektor samochodowy generuje największy eksport tego kraju. I chociaż Meksyk jest ciągle szarpany wewnętrznym konfliktem, generowanym przez gangi narkotykowe, nie odstrasza on już inwestorów.

Być może dzieje się tak za sprawą poprawy jakości sceny politycznej. Jeszcze kilka lat temu samo wzmianka o powrocie do władzy Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), która dzierżyła władzę w Meksyku przez znaczną część XX w., była w stanie wywołać popłoch wśród inwestorów. Dziś ocena pierwszych posunięć nowo wybranego prezydenta, Enrique Pena Nieto, reprezentującego właśnie PRI, pozwala im zachować optymizm. Nowa ekipa sprawia wrażenie, że nie tylko chce utrzymać osiągnięcia swojej poprzedniczki, Partii Akcji Narodowej, ale iść dalej. Już teraz obiecała zarówno zakończenie reformy rynku pracy jak i rozpoczęcie uelastyczniania skostniałego sektora energetycznego. Jeżeli dotrzyma słowa, przed Meksykiem może rzeczywiście otworzyć się nowy, ciekawy rozdział.

Natomiast znacznie trudniej jest ocenić jak się zakończy obecny rozdział historii gospodarczej Brazylii. Ocena ostatnich dwóch lata nie daje wielu powodów do optymizmu. Zaniedbania na szczeblu mikroekonomicznym zaczynają iść w parze z dość dziwnymi posunięciami w zakresie polityki makroekonomicznej. Stosunkowo wysoki wzrost PKB, trwający jeszcze do 2010 r., zaczął budzić obawy, że dojdzie do przegrzania gospodarki i skoku inflacji. Dlatego zdecydowano się na radykalne zacieśnienie polityki monetarnej. Jednak wywindowanie stóp procentowych w połowie 2011 r. do astronomicznego poziomu 12,5 proc. musiało doprowadzić do znaczącego spowolnienia gospodarczego oraz nadmiernej aprecjacji reala, zwłaszcza w dobie niemalże zerowych stóp procentowych w USA.

W dwóch ostatnich kwartałach 2011 r. wzrost PKB wyniósł w Brazylii zaledwie 0,1 proc., a w pierwszym i drugim kwartale 2012 r. odpowiednio 0,1 i 0,2 proc. W celu powstrzymania napływu kapitału zagranicznego i zniechęcenia inwestorów wprowadzano zaś słynny podatek od transakcji finansowych. Jego oddziaływanie było co najwyżej umiarkowane. W świetle drastycznego schłodzenia brazylijskiej gospodarki, władze monetarne zaczęły gwałtownie obniżać stopy: od końca sierpnia 2011 r. zredukowały je o 525 punktów bazowych.

Poluzowanie po brazylijsku

Tak silne poluzowanie polityki pieniężnej podziałało na kurs walutowy. Od marca ubiegłego roku real zaczął stopniowo tracić na wartości. Początkowo jego spadek władze Brazylii przywitały z zadowoleniem. Teraz zastanawiają się jak go powstrzymać.

Jeszcze do niedawna analitycy z banku HSBC prognozowali kurs USD/BRL na poziomie 2,10 w roku 2013, teraz podnieśli swoją prognozę do 2.30 proc. Obserwując poczynania rządu można mieć coraz więcej wątpliwości, czy nadal przestrzega w pełni kursu płynnego. Obserwatorzy coraz śmielej mówią raczej o kursie pełzającym.

Znacznie mniej skuteczne okazały się obniżki stóp procentowych dla ożywienia gospodarki. W drugiej połowie 2012 r. spodziewano się przełomu. Na razie do niego nie doszło. W trzecim kwartale 2012 r. PKB wzrósł zaledwie o 0,6 proc., a w relacji rok do roku o 0,9 proc.

Nic więc dziwnego, że rząd szuka nowych środków stymulujących gospodarkę. Minister Guido Mantenga już wspomniał o możliwym poluzowaniu fiskalnym. Jednak równoczesne poluzowywanie fiskalne i monetarne (zwłaszcza przy słabnącym realu oraz inflacji bliskiej 6 proc.) może okazać się niebezpieczne. Widać, że Brazylia zaczyna ponosić pierwsze konsekwencje zaniedbań na szczeblu mikroekonomicznym.

Być może obecne trudności z jaki zmaga się Brazylia zmuszą władze tego kraju do przemyślenia swojej polityki gospodarczej. Wspomniana organizacja dwóch ważnych imprez sportowych o zasięgu światowym powinna gwarantować przedłużenie pomyślnej koniunktury na kolejne cztery lata. Jest więc wystarczająco dużo czasu na naprawę błędów. Przysłowiowy oddech konkurencji na plecach, zwłaszcza Meksyku, może okazać się dodatkowym bodźcem do przyspieszenia działań.

OF

Meksyk (CC By NC SA Jesus Villaseca Perez)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Długi marsz Chin na pozycję numer 1

Kategoria: Trendy gospodarcze
Profesor Bogdan Góralczyk, jeden z najwnikliwszych znawców Chin w Polsce, podejmuje kolejny raz temat Państwa Środka. W tomie „Nowy Długi Marsz” autor opisuje, jak chińskie władze dążą do odzyskania pozycji największego mocarstwa na świecie.
Długi marsz Chin na pozycję numer 1

Za mało Europy w G20

Kategoria: Trendy gospodarcze
Brak w G20 takich krajów jak Hiszpania, Holandia, Polska czy Nigeria zaprzecza rozpowszechnionemu poglądowi, że uczestnikami tego forum stały się państwa o największym produkcie krajowym brutto i liczbie ludności.
Za mało Europy w G20