Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Humanizacja ekonomii

Ekonomia nie jest nauką jak fizyka czy chemia, lecz praktyką polityczną – pisze Ha-Joon Chang w książce „23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie”.
Humanizacja ekonomii

Z ekonomią i ekonomistami jest kłopot – truno tę dziedzinę nauki jednoznacznie zakwalifikować. Mieści się gdzieś między dwiema królowymi nauk: matematyką i filozofią. Stąd jej zróżnicowanie, różnorodność, odmienność podjeść i metodologii.

Kryzys 2008 r. – nie do końca przewidziany – z jednej strony pokazał bezradność ekonomii, a z drugiej udowodnił, że nadmierne trzymanie się schematów, zarówno tych ideowych, jak matematycznych, może prowadzić na manowce. Obowiązująca w poprzednich dwóch, jeśli nie więcej, dekadach neoliberalna doktryna, zgodnie z którą rynek jest siłą doskonałą i wszechmocną, będzie regulował i zdmuchnie każdą pojawiającą się bańkę, też okazała się wielka bańką, która z hukiem pękła.

Humanizacja ekonomii

Nic dziwnego, że ekonomiści na całym świecie, zaczęli szukać nowych rozwiązań i regulacji, co wykazały także obrady IX Zjazdu Ekonomistów Polskich w listopadzie 2013 r. Ostatni Nobel z ekonomii (jeden z trzech) dla poszukującego „humanizacji” ekonomii i włączającego do swych badań psychologię oraz rozważania nad racjonalnością ludzkich zachowań Roberta J. Shillera też dowodzą, iż próbujemy iść nowymi ścieżkami. Teraz w badaniach stawia się nie tylko na rynek i jego dominację, lecz również na etykę, a nawet moralność w ekonomii.

Najczęściej jednak odwrót od wolnorynkowych dogmatów jest zastępowany przez powrót do idei Johna M. Keynesa. Wracają rozważania nad koniecznością łączenia mechanizmów rynkowych z państwowym interwencjonizmem czy planowaniem.

Nic dziwnego, że nowy manifest, który to postuluje, wyszedł spod pióra autora wywodzącego się z Azji Wschodniej, czyli regionu mającego największe pod tym względem, a zarazem najbardziej pozytywne doświadczenia. Wykładający w Cambridge i osiadły w Anglii od ponad 20 lat południowokoreański ekonomista Ha-Joon Chang już w poprzednich pracach powątpiewał w fundamentalizm rynkowy, ale dopiero w tej – jako pierwszej wydanej też w Polsce – daje bardziej rozbudowany, ciekawy, a zarazem kontrowersyjny wywód.

Jak sam pisze, książka „23 rzeczy, których nie mówią ci o kapitalizmie”, „została przygotowana z myślą o tym, by jej czytelnik mógł zrozumieć, jak naprawdę funkcjonuje kapitalizm i co można zrobić, by działał lepiej”. No cóż, gdyby wszystko było tak proste i gdyby autor rzeczywiście wyłożył nam na 346 stronach, „jak naprawdę funkcjonuje kapitalizm”, to dostałby przynajmniej Noble z ekonomii. Niestety – tak jak pozostali – autor jest subiektywny, więc jego pracę należy traktować jako jeszcze jeden (istotny!) głos w dyskusji nad naturą i istotą kapitalizmu, na który, jak się wydaje, jesteśmy skazani, nie mając lepszej alternatywy.

Z jedną z tez wyjściowych Changa warto się zgodzić, a mianowicie z tą, że „95 proc. ekonomii to zdrowy rozsądek, który ktoś skomplikował”. Autor na szczęście nie komplikuje. Stara się wykładać swoje racje prosto i jasno, a że przy tym dość jednoznacznie, to z tym większym zaciekawieniem się go czyta!

Niedoskonali ludzie, niedoskonałe rynki

Już pierwsza z 23 jego „prawd”, mówiąca, że wolny rynek nie istnieje, jest dowodem, że chodzi mu o rozprawę z wolnorynkowymi dogmatami, a może i intelektualną prowokację. Wypada się jednak z nim zgodzić, gdy pisze: „Nie ma naukowo określonych granic wolnego rynku… Granice rynku są niewyraźne i nie da się ich określić w sposób obiektywny”. Także dlatego, że „ekonomia nie jest nauką jak fizyka czy chemia, lecz praktyką polityczną”. A ta praktyka nie obejdzie się w żadnej mierze od aktywnej polityki, bowiem chociażby „stopy procentowe również określane są przez politykę”. Są więc przedmiotem opcji, wyboru, ludzkiej decyzji, a nie tylko praw rynku.

Innymi słowy, co teza, to intelektualne lub ideowe wyzwanie, szczególnie dla ostatnio znajdujących się w odwrocie wyznawców wolnego rynku.

Przykładów jest aż nadto. Jasno wykłada swoje racje nie tylko koreański badacz z Cambridge, ale też Roman Frydman w pracy o znamiennym tytule „Ekonomia wiedzy niedoskonałej”. Podobnie jak Chang, on również stawia tezę: „Nie da się stworzyć sensownej ekonomii abstrahującej od nieprzewidywalności ludzkich reakcji na sygnały, informacje, polecenia, bodźce”.

Han-Joon Chang ma świadomość ludzkich ułomności. Pisze: „Aniołami nie jesteśmy…”. Mimo to proponuje stawiać na ludzi, ale nie tylko na to, co w nich najgorsze, w tym na takie ludzkie przypadłości, jak żądza zysku i szybkiego wzbogacenia się. Stawia nawet tezę, że „firmami nie powinno się zarządzać, stawiając na pierwszym miejscu interesy ich właścicieli”. Jak w całym tomie, mocno sprzeciwia się szybkiemu rozwarstwieniu, podając na to wiele przykładów z całego świata i obwiniając za ten stan rzeczy nadmierne przywiązanie do rynku i operowanie tylko i wyłącznie jego mechanizmami, i tak już preferującymi bogatych. Apeluje nawet: „Finanse należy zwolnić”, a raczej spowolnić.

Dlatego nie dziwi kolejna „prawda” Changa: „Większość ludzi w bogatych krajach zarabia więcej, niż powinni”, co wyjaśnia na przykładzie dwóch taksówkarzy: Svena ze Szwecji i Rama i Indii. Za tę samą pracę (godzinowo, bo jazda Rama odbywa się w niepomiernie trudniejszych warunkach) pierwszy otrzymuje… 50-krotnie większe uposażenie od drugiego. Dlatego nie dziwmy się, my ludzie na Zachodzie, że zaczynamy mieć do czynienia ze wzbierającą imigracyjną falą, a jej tamowanie będzie przecież kolejną decyzją polityczną – dowodzi z żelazną konsekwencja autor.

Tak jak antyrynkowe diatryby Changa są godne uwagi, a nawet głębokiego rozpatrzenia, tak jego wycieczki wymierzone we współczesną globalizację i obecną rewolucję naukowo-techniczną, zwaną informatyczną, są jeszcze bardziej kontrowersyjne, o ile w ogóle nie chybione. Przeczy on, że żyjemy w erze postindustrialnej, raz jeszcze dając pole do popisu swoim przeciwnikom. Owszem, może mieć rację, gdy pisze, jak zwykle ostro formułując swą tezę: „Wiara, że biedny kraj może się rozwijać, bazując głównie na sektorze usług, to jednak wiara w bajki”. To akurat chyba racja, ale czy z tego wynika, jak zdaje się sugerować autor, że usługi są w odwrocie, że nadal liczy się tylko industrialne hardware i produkcja?

Podobnie jest, gdy Chang stawia tezę, że „pralka zmieniła świat bardziej niż internet”. Czy aby na pewno?! Powiada on: pralka (i podobne sprzęty gospodarstwa domowego) uwolniła ręce kobiet, a więc tym samym dodatkowe zasoby na rynku pracy. Zgoda, ale czy internet nie zrobił tego samego, a przy okazji nie uświadomił nam jeszcze bardziej różnic dochodowych? Nie wpłynął na nową falę migracji, przed którą, skądinąd słusznie, autor przestrzega?

Dehumanizacja rynków

Naprawdę silną stroną tego tomu jest jego swoisty uniwersalizm. Autor zajmuje się przecież kapitalizmem, a ten całkowicie dominuje na światowej scenie. Dlatego wiele tutaj ciekawych porównań i zestawień realiów w różnych regionach i na odmiennych krańcach świata (wielokulturowość autora zapewne też jest nie bez znaczenia, podobnie jak jego doświadczenia z podróży). To też prowadzi go do antyrynkowej w dużej mierze tezy, zgodnie z którą „rozwiązania wolnorynkowe rzadko prowadzą do bogacenia się biednych krajów”.

Mając na uwadze to, co Immanuel Wallerstein definiuje jako „peryferie”, autor podkreśla: „kraje rozwijające się muszą chronić i wspierać swoich producentów, zanim osiągną oni zdolność konkurowania na światowym rynku bez pomocy”. A jeszcze silniejsza jest jego teza, że „kapitał ma narodowość”, chociaż do niedawna próbowano nam wmawiać, że nie ma. Nie jest to jedyny raz, gdy ta lektura jest ważna także dla nas, Polaków, bo przecież ruszamy z peryferii (czy już z nich wyszliśmy?), wolnorynkowego fundamentalizmu namacalnie doświadczyliśmy, a kwestia obecności obcych banków czy firm po 1990 r,. zawsze była przedmiotem kontrowersji, a nawet ostrych sporów wśród polityków i ekonomistów. Warto chyba odnotować spostrzeżenie Changa na temat tzw. korporacji transnarodowych. Otóż podkreśla on, że „zaawansowane badania i planowanie strategiczne przeważnie prowadzą (one) w krajach pochodzenia”. Zachwycając się tworzonymi przez nie nowymi miejscami pracy, warto pamiętać i o tym.

Autor wierzy w racjonalne rządy, ich interwencjonizm i stosowane regulacje. A to dlatego, że – jak głosi kolejna „prawda” – „rząd potrafi stawiać na najlepszych”. Czyżby? Może w kulturze konfucjańskiej (a Korea Południowa uchodzi za bardziej konfucjańską od Chin) i dalekowschodniej merytokracji, ale przecież nie wszędzie! Przykładów na niesprawność, niewydajność i nierzadko nieracjonalność rządów jest jeszcze więcej niż argumentów na rzecz błędności i niedoskonałości rynku. Stąd mamy ten chocholi taniec, jak właściwie ułożyć między nimi proporcje, czego dowodem najnowsze eksperymenty prorynkowe w dotychczas mocno etatystycznych i interwencjonistycznych Chinach. I to w okresie po 2008 roku, gdy – jak dowodzi Chang i tylu innych – rynkowy fundamentalizm się ponoć załamał pod brzemieniem własnych grzechów.

Zgoda. Wszelkie ortodoksje i fundamentalizmy są niebezpieczne i grożą wywrotką. Tak też się stało z nadmierną wiarą w moc rynku, którą autor z nie mniejszą mocą tu piętnuje. Dowód: opinia z „The Guardian” zamieszczona na wstępie polskiego wydania: „Wyrazista, odważna i coraz bardziej wpływowa książka, która w świecie finansjery wywołuje nieżyt żołądka”. Czemu ten nieżyt, już chyba zdajemy sobie sprawę. A czemu mimo wszystko ten tom jest „coraz bardziej wpływowy”, a pierwsze polskie wydanie rozeszło się niczym ciepłe beleczki?

Otóż Ha-Joon Chang ma naprawdę w wielu przypadkach dużo racji. Odwołuje się do zdrowego rozsądku i sam nim zazwyczaj się posługuje. Precyzyjnie piętnuje absurdy i schorzenia neoliberalizmu, jednak chwilami popada w odmienną skrajność, za bardzo chyba wierząc w należyty dobór kadr do instytucji rządowych.

Koreańsko-brytyjski autor najsilniejszy i najbardziej przekonywujący jest tam, gdzie ostro krytykuje. Pisze np.: „Stworzyliśmy świat, w którym bogacenie się zwalnia jednostki i korporacje z innych obowiązków wobec społeczeństwa. Pozwoliliśmy, pośrednio lub bezpośrednio, by nasi bankierzy i menadżerowie funduszy w pogoni za zyskiem likwidowali miejsca pracy, zamykali fabryki, niszczyli środowisko i zrujnowali sam system finansowy”. To niestety prawda i to chyba o znamionach uniwersalizmu. Takie sformułowanie pasuje do realiów panujących od USA po Chiny, oczywiście z Polską włącznie. Dlatego tę książkę naprawdę warto przeczytać.

OF

Otwarta licencja


Tagi