Autor: Katarzyna Bartman

Redaktor naczelna miesięcznika „Praca za granicą”.

2 mln etatów potrzebne od zaraz

W ciągu pięciu najbliższych lat w Polsce przybędzie 4,6 mln absolwentów szkół wyższych, średnich i zawodowych. Połowa z nich wejdzie na rynek pracy. Jeśli rząd chce uniknąć gwałtownego wzrostu bezrobocia wśród młodych, będzie musiał czymś zachęcić pracodawców do tworzenia nowych miejsc pracy. I odblokować dostęp do zawodów reglamentowanych.
2 mln etatów potrzebne od zaraz

Co roku mury szkół średnich i wyższych w Polsce opuszcza 420 tys. absolwentów. (CC By-NC-SA cseeman)

Polska nigdy wcześniej nie miała tak dobrze wykształconego społeczeństwa, jak dziś. Przynajmniej statystycznie. Co roku mury szkół wyższych, wyższych zawodowych oraz średnich i średnich zawodowych opuszcza 420 tys. absolwentów. Z tego130 tys. to studenci szkół niepublicznych.

Masowa produkcja magistrów i inżynierów ma swoje konsekwencje widoczne w statystykach dotyczących bezrobocia. Rośnie ono dynamicznie z roku na rok wśród młodych. Odsetek bezrobotnych absolwentów szkół wyższych w stosunku do ogółu wszystkich bezrobotnych wynosi aż 9 proc. Dekadę temu, był to tylko 1 proc. ogółu zarejestrowanych w urzędach pracy. Najwyższy wskaźnik bezrobotnych absolwentów szkół wyższych odnotowuje się w największych miastach, które są też ośrodkami akademickimi. W Warszawie co czwarty bezrobotny legitymuje się aktualnie dyplomem wyższej uczelni, a w Poznaniu, Krakowie czy Łodzi – co piąty.

– W ciągu trzech ostatnich trzech lat bezrobocie wśród ludzi młodych z wyższym wykształceniem rosło w Polsce najszybciej. Dzieje się tak dlatego, że nasze szkolnictwo wyższe jest rozrośnięte ponad miarę i ponad potrzeby gospodarki – mówi dobitnie prof. Mieczysław Kabaj, ekonomista z Instytutu Pracy i Polityki Socjalnej, członek Naczelnej Rady Zatrudnienia.

Minister Rostowski zablokował środki

Przypomina, że dziesięć lat temu rządzący uznali, że w XXI w. standardem w Polsce ma być wyższe wykształcenie. I to był poważny błąd. W krajach najwyżej rozwiniętych gospodarczo na świecie osoby legitymujące się dyplomami wyższych uczelni stanowią zaledwie 1/3 lub 1 ogółu społeczeństwa. Tymczasem u nas na jednego absolwenta szkoły średniej przypada dziś aż dwóch studentów. Młodzi wchodzą na rynek pracy średnio w wieku 23 lat, a to oznacza, że w ciągu najbliższych pięciu lat będziemy potrzebowali dla nich 2 mln nowych miejsc pracy. Których nie ma. Z danych Konwentu Dyrektorów Wojewódzkich Urzędów Pracy wynika, że w ubiegłym roku na jedną ofertę pracy przypadało w kraju średnio aż 25 bezrobotnych. W powiatach o najwyższej stopie bezrobocia było jeszcze gorzej. Tam na jedną ofertę pracy było aż 1000 bezrobotnych.

– Sytuacja jest trudna, ale nie beznadziejna – uważa prof. Kabaj i przypomina, że polska gospodarka miała już z podobnymi problemami w przeszłości do czynienia i umiała sobie z nimi poradzić.

W latach1994 – 1997 oraz 2004 -2008 powstało blisko po milion  nowych miejsc pracy (netto). Stało się tak za sprawą systemu zachęt fiskalnych dla pracodawców.

– Stworzenie 2 mln nowych miejsc pracy w najbliższych 5 latach jest możliwe pod warunkiem, że nowy rząd dynamicznie weźmie się do pracy i przywróci przywileje podatkowe dla pracodawców chcących zatrudniać młodych – podkreśla ekonomista.

Z dużym niepokojem prof. Kabaj obserwuje też decyzje ministra finansów, Jacka Rostowskiego. Ten, ze względu na oszczędności budżetowe, zdecydował o zamrożeniu w tym roku budżetowym aż 50 proc. środków zgromadzonych na koncie Funduszu Pracy. Pieniądze miały być przeznaczone na tzw. aktywne polityki zatrudnienia. Dzięki tym środkom, a także powiązanym z nimi funduszom unijnym, w latach: 2008 – 2010 urzędy pracy zaktywizowały poprzez różne formy pomocy, jak: staże, szkolenia, roboty interwencyjne itd. łącznie 2 mln bezrobotnych ( po ok. 650 – 700 tys. rocznie). Efektem tych działań był ubiegłoroczny spadek bezrobocia o 1,5 – 2 proc. W tym roku ze środków Funduszu skorzysta najwyżej 150 tys. bezrobotnych.

– Zamrożenie środków z Funduszu Pracy jest sprzeczne z polityką UE, która zachęca pogrążone w recesji rządy do uruchamiania wszelkich możliwych funduszy do aktywizacji ludzi bezrobotnych i poszukujących pracy. W wielu krajach unijnych rządzący podwoili pule na aktywizację bezrobotnych – przypomina prof. Kabaj.

Według profesora, zablokowanie środków pochodzących ze składek pracodawców, a tym samym rezygnacja z części powiązanych z nimi funduszy unijnych jest nie tylko niekorzystna dla wewnętrznego popytu, który nakręca gospodarkę, ale też sprzeczna z dyrektywami Unii.

Zawody reglamentowane

Nie tylko brak pieniędzy na aktywizację zawodową pogarsza sytuację ludzi młodych na rynku pracy. Według części ekspertów przyczynia się do tego również ograniczanie dostępu do wielu zawodów. Z najnowszego raportu na temat dereglamentacji zawodów przygotowanego przez Fundację Republikańską wynika, że Polska jest europejskim liderem pod względem ustawowych ograniczeń w wykonywaniu wielu zawodów. Aż 380 z nich jest w Polsce regalmetowanych. Niemcy mają ich 152, Włochy – 148, a Szwecja – 91.

Według ekspertów Fundacji, którzy przeanalizowali sytuację prawną wszystkich reglamentowanych zawodów, jedynie dostęp do 102 powinien pozostać w dalszym ciągu ograniczony. Resztę profesji należałoby „uwolnić ze sztywnego gorsetu ustawowego”. Z listy zawodów reglamentowanych proponują skreślić m.in: doradców inwestycyjnych oraz podatkowych, zarządców nieruchomości, ratowników górniczych, rzeczoznawców majątkowych, pośredników obrotu nieruchomościami a także nauczycieli czy kierowców.

– Ograniczenia w dostępie do wykonywania zawodów, które są w różny sposób reglamentowane przez państwo, niosą ze sobą wiele negatywnych konsekwencji dla rozwoju gospodarczego – piszą autorzy raportu.

Przekonują, że rygorystyczne przepisy zniechęcają ludzi młodych z wyższym i średnim wykształceniem do poszukiwania pracy w wyuczonym zawodzie. Wskazali także na wyzysk, jaki stosują niektórzy pracodawcy oraz korporacje zawodowe w stosunku do osób starających się o wejście do reglamentowanego zawodu, a także na negatywny wpływ na całą gospodarkę takiej sytuacji. W wyniku nadmiernej reglamentacji zawodów konsumenci są bowiem często zmuszeni płacić zawyżone ceny za usługi, obniża się też poziom konkurencyjności.

Według prof. Kabaja problem dereglamentacji jest skutkiem, a nie przyczyną problemu.

– Gdyby na rynku pracy była wystarczająca liczba nowych etatów, te sztuczne ograniczenia w postaci reglamentacji nie odniosłyby skutku, o jaki chodzi niektórym korporacjom. Samoistnie nastąpiłoby bowiem otwarcie rynku pracy na zasadzie równych szans dla wszystkich. O zatrudnieniu decydowałyby wówczas kryteria wolnorynkowe: jasne, transparentne kryteria selekcji, a nie znajomości i powiązania rodzinne – mówi z przekonaniem ekonomista.

Piotr Lewandowski, ekspert rynku pracy, współzałożyciel Instytutu Badań Infrastrukturalnych:

Nie jestem przekonany co do wszystkich zmian proponowanych przez Fundację Republikańską. Można dyskutować, czy ich propozycje nie idą zbyt daleko, np. otwarcie niektórych zawodów związanych z transportem czy opieką zdrowotną. Natomiast sam kierunek zmian jest słuszny – w wielu branżach wystarczyłaby regulacja działalności firm i przeniesienie regulacji z poziomu ustawowego na wewnętrzne wymogi firm. Dotyczy to zwłaszcza takich „rynkowych” działalności jak: obsługa i obrót nieruchomościami, finanse, podatki, czy edukacja.

Uproszczenie wejścia do tych zawodów nie tylko ułatwiłoby start zawodowy osobom młodym, ale poprawiłoby też perspektywy osób już obecnych na rynku pracy. Bezrobotni mający trudności ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie mogliby podjąć pracę w innym, pokrewnym zawodzie bez konieczności spełniania różnych wymogów, najczęściej niemożliwych do spełnienia. Bo np. aby być bibliotekarzem w szkole, trzeba mieć ukończone studia wyższe w zakresie bibliotekarstwa. Obniżyłoby to też ceny wielu usług, przynosząc szersze korzyści gospodarcze. Trudno ocenić, jak duże byłyby te efekty, ale byłyby pozytywne i warto podjąć próbę przebudowy katalogu zawodów o regulowanym dostępie.

Dominika Staniewicz,  ekspert rynku pracy BCC:

Słabością raportu dotyczącego dereglamentacji zawodowej jest to, że jego autorzy powołują się w wielu przypadkach na dane z 2007 r., np. w odniesieniu do Strategii Lizbońskiej na lata 2000 – 2010. Od tamtej pory wiele się w Polsce zmieniło. Obecnie, mimo, że wciąż istnieje pseudo reglamentacja zawodów, to i tak stanowiska w branżach z ograniczonym dostępem są w większości przypadków obsadzane przez ludzi z kompetencjami. Rynek poradził sobie z tym problemem i pracodawcy głównie poszukują ludzi z doświadczeniem praktycznym. Sam fakt reglamentacji nie powoduje zatem wzrostu bezrobocia. Powoduje jednak patologię oraz obniżenie zarobków ludzi, którzy z nikomu nieznanych przyczyn nie mogą uzyskać certyfikacji.

Warto też wspomnieć, że definicja zawodu reglamentowanego jest archaizmem, gdyż rynek, samodzielnie poprzez wewnętrzne wymagania pracodawców stworzył standardy dla każdego zawodu. Rynek ma umiejętność dostosowania oraz tworzenia procesów adekwatnych do zapotrzebowania na pracę i do zmieniającej się sytuacji w gospodarce. Dlatego też dodatkowe regulacje ustanawiane przez państwo wydają się zbędne.

Z drugiej jednak strony państwo musi nadzorować kwalifikacje pracowników mu podległych oraz stawiać wymagania w sektorach, gdzie tylko ono jest za nich odpowiedzialne, np. w sektorze edukacji.

Co roku mury szkół średnich i wyższych w Polsce opuszcza 420 tys. absolwentów. (CC By-NC-SA cseeman)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Utrata kapitału ludzkiego w Ukrainie

Kategoria: VoxEU
Dostarczanie usług edukacyjnych podczas wojny jest wielkim wyzwaniem, ale znalezienie sposobów na zapewnienie uczniom edukacji jest możliwe i pozwala powstrzymać dalsze straty w zakresie kapitału ludzkiego.
Utrata kapitału ludzkiego w Ukrainie