Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Amerykańska wojna bakaliowa

Prawie 30 karteli, od ponad 60 lat, wspiera amerykański rząd: producenci migdałów, orzechów, czy suszonych śliwek. Teraz najpotężniejszy z nich, kontrolujący 40 proc. światowej produkcji rodzynek, może przestać istnieć.
Amerykańska wojna bakaliowa

Winnica w USA (CC By NC SA photobeppus)

Martin i Laura Horne, producenci z Kalifornii, chcą sami sprzedawać rodzynki na wolnym rynku. Sąd Najwyższy USA rozważa, czy im takie prawo przyznać.

Amerykański rząd traktuje pilnowanie interesów karteli bardzo poważnie. Hornowie twierdzą, że od kiedy odmówili udziału w zmowie przedstawiciele amerykańskiego Ministerstwa Rolnictwa (United States Department of Agriculture) zaczęli nękać ich pracowników i klientów. Horne mówił w wywiadzie dla portalu freeenterprise.com, że zatrzymywali oni ciężarówki z rodzynkami Horne i pytali kierowców czy wiedzą, że „wiozą kontrabandę”, a jego klienci dostali sądowe nakazy ujawnienia, ile rodzynków od niego kupili.

Jak to możliwe, że rolnicze kartele działają w USA legalnie, choć w innych działach gospodarki ich istnienie jest zakazane? 3 czerwca 1937 r., czyli w czasie Wielkiego Kryzysu, prezydent USA Franklin Delano Roosevelt podpisał tzw. Ustawę o Porozumieniu Marketingowym Odnośnie Produktów Rolniczych (Agricultural Marketing Agreement Act). Pod tą mało groźną nazwą kryło się uprawnienie dla rządu federalnego do sterowania podażą produktów rolniczych na rynku. W teorii ustawa miała zapobiec gwałtownym wahaniom cen artykułów rolnych. Bo na przykład od 1914 r. w USA cena za tonę rodzynek gwałtownie rosła, by w 1921 r. osiągnąć szczyt na poziomie 235 dolarów, a potem spaść do 40 dol., poziomu, który nie pokrywał kosztów produkcji.

Amerykanie płacą trzy razy więcej

Dlatego, na podstawie ustawy z 1937 r., w 1949 r. powołano do życia Komitet Administracyjny ds. Rodzynek (KARRaisin Administrative Comitee), czyli de facto zarząd kartelu, który działa do dzisiaj. Ma siedzibę w mieście Fresco w Kalifornii przy 2445 Capitol Street i zatrudnia na stałe 17 osób. Składa się z 47 przedstawicieli przemysłu rodzynkowego, w tym 35 reprezentantów producentów i 10 przedstawicieli tzw. pakowaczy, czyli pośredników, którzy kupują rodzynki od producentów, czyszczą je, sortują, pakują i sprzedają dalej.

W wyniku „stabilizowania cen” i „utrzymywania porządku na rynku” (tak o swojej działalności mówią przedstawiciele KAR) ceny rodzynek w USA bywają nawet dziesięciokrotnie wyższe, niż na świecie (tak było na przykład w 1994 r. i 1984 r.). Najczęściej jednak różnica jest trzy- czterokrotna. Oto w 2001 r. średnia cen sprzedaży przez kartel tony rodzynek w USA wyniosła 877,50 dol., podczas gdy za granicą kartel otrzymywał za nią 250 dol. W 1998 r. było to odpowiednio – 1250 dol. i 357 dol.

Kartel jest w stanie podbić cenę rodzynek w USA ponieważ najważniejszą jego funkcją jest ustanawianie, przez Komitet Administracyjny ds. Rodzynek, do 15 lutego każdego roku, ile rodzynek ma trafić na rynek w USA. I trafia ich 30-50 proc. mniej, niż by trafiało, gdyby w handlu suszonymi winogronami obowiązywał wolny rynek. Reszta to tzw. rezerwa, która na przykład w sezonie 2003-2004 wyniosła 30 proc. produkcji, a w sezonie 2002-2003 nawet 47 proc.

Co się z rezerwą tą dzieje? Zdarzało się, że rodzynkami karmiono bydło albo oddawano na program dożywiania dzieci w szkołach, ale najczęściej były one eksportowane, bo nawet jeżeli cena sprzedaży jest znacznie niższa niż w USA, to w ten sposób kartel jest w stanie odzyskać choć część poniesionych kosztów. Problem polega na tym, że w połowie lat 90. kartel przestał płacić rolnikom za rodzynki, które szły do rezerwy (czyli nawet połowę tego, co oni wyprodukowali).

Na przykład w sezonie 2002-2003 aż 47 proc. produkcji rodzynek, które trafiło do rezerwy sprzedano za granicę po średniej cenie 970 dol. i pieniądze te nie trafiły później do producentów. Przedstawiciele KAR twierdzą, że z przychodów ze sprzedaży rezerwy finansują koszty swojej działalności, a to co zostanie dzielą między farmerów. A skoro farmerzy nic nie dostali, to znaczy że wszystkie pieniądze wydano na KAR.

Samotni przeciwko kartelowi

Małżeństwo farmerów z Kalifornii Marvin i Laura Horne, którzy w miastach Fresco i Madera produkują rodzynki od 1969 r., uznało że to nie w porządku, by nie otrzymywali oni zapłaty za połowę swoich plonów. Wpadli oni na pomysł jak ominąć obowiązek oddawania części rodzynek do rezerwy. W ustawie zapisano, iż obowiązek utrzymywania rezerwy nie dotyczy farmerów, tylko tzw. pakowaczy (chodziło o to, by pośrednicy, którzy po II wojnie światowej mieli znacznie mocniejszą pozycję od rozdrobnionych farmerów nie próbowali jej wykorzystać do przerzucenia obowiązku utrzymywania rezerwy na farmerów).

Dlatego Hornowie postanowili stać się pakowaczami i jednocześnie dalej uprawiać rodzynki, co ich zdaniem zgodnie z dosłownym brzmieniem ustawy sprawiało, iż nie musieli utrzymywać rezerwy. W 1999 r. zarejestrowali w Kalifornii spółkę Rasin Valley Farms i za 300 tys. dol. (czyli prawie milion złotych) zakupili sprzęt do czyszczenia, sortowania i pakowania rodzynek. Nie tylko zajmowali się produkowanymi przez siebie rodzynkami, ale podpisali umowy z ponad 60 farmerami uprawiającymi winogrona na „obróbkę” ich rodzynek. W sezonie 2002-03 Hornowie zapakowali 545 ton rodzynek, w sezonie 2003-2004 już 863 tony.

Amerykańskie Ministerstwo Rolnictwa zarzuciło Hornom złamanie „Porządku marketingowego na rynku rodzynek” i nakazało zapłacić 484 tys. dol. równowartości rodzynek, które nie zostały złożone w rezerwie w latach 2002-04 oraz 203 tys. dol. kary. Hornowie twierdzą, że zapłata kary ich zrujnuje. „Tylko dlatego, że chce sprzedawać rodzynki na wolnym rynku mogę stracić dorobek całego życia” – poskarżył się Martin Horne gazecie San Diego Union Tribune z 12 kwietnia 2006 r. Jednak rolnicy z kartelu nie żałują go. „98 proc. farmerów przestrzega reguł starając się zarobić na chleb i odkłada część rodzynek na fundusz rezerwowy. Reszta próbuje nas zwyczajnie okraść” – powiedział Jerald Rebensdorf, prezydent Fresno Cooperative Raisin Growers, czyli Spółdzielni Producentów Rodzynek z miasta Fresco w tym samym wydaniu gazety.

Rodzynki w sądach

Tymczasem Hornowie uważają, że to amerykański rząd kradnie ich rodzynki. Odmówili płacenia i od ponad 10 lat bronią się w sądach zarzucając władzom złamanie artykułu piątego konstytucji USA, który mówi, że wywłaszczenie jest możliwe jedynie po zapłaceniu słusznego odszkodowania. Ale Sąd Apelacyjny z Passadeny w stanie Kalifornia w sprawie Hornowie vs Ministerstwo Rolnictwa w wydanym 25 lipca 2011 r. wyroku orzekł, że nie ma miejsca fizyczna konfiskata, ponieważ to nie rządowi agenci biorą rodzynki tylko Hornowie je dobrowolnie wysyłają do sprzedawcy, który część odkłada do rezerwy. Minister Rolnictwa nie tyle więc nakazał konfiskatę 47 proc. rodzynków należących do Hornów, ile nałożył warunek umożliwiających sprzedaż rodzynków Hornów w kraju.

Hornowie utrzymują, że de facto konfiskata jest przymusowa, bo nie mają innej racjonalnej ekonomicznie możliwości sprzedaży rodzynek. Tymczasem sąd zauważył, że ich rozumowanie wynika z przekonania jakoby mieli prawo do sprzedaży rodzynek nie uwzględniając reguł ustalonych przez rząd. Tymczasem nikt nie ma w USA takiego naturalnego, niezbywalnego prawa bez względu na to, co sprzedaje. Sąd zauważył też, że Hornowie nie udowodnili, że oddanie części rodzynek na rezerwę uniemożliwia im prowadzenie dochodowego biznesu (co zresztą mogłoby być trudne, ponieważ celem kartelu, który zwykle jest osiągany, jest podniesienie dochodów jego członków).

Sąd napisał także, że złamanie „porządku marketingowego na rynku rodzynek” to poważne naruszenie prawa, ponieważ uniemożliwia Ministrowi Rolnictwa regulowanie rynku i doprowadza do „nieuczciwego” wzbogacenia się łamiących prawo, poprzez sprzedaż swoich rodzynek na wolnym rynku. 20 marca 2013 r. odbyło się przesłuchanie w sprawie Hornowie vs Ministerstwo Rolnictwa przed Sądem Najwyższym USA i jego członkowie zastanawiają się teraz jaki wyrok wydać w tej sprawie. W czasie przesłuchania stron salwę śmiechu wzbudziło stwierdzenie sędziego Antoniego Scalii, który podsumował zachowanie rządu jako: „rodzynki albo życie”. A to dlatego, że przedstawiciele ministerstwa za wszelką cenę chcieli zmusić Hornów do oddania rodzynek i byli gotowi odstąpić od kary gdyby tylko ci zgodzili się to zrobić.

Stawką w całej sprawie jest istnienie kartelu. Gdyby bowiem Sąd Najwyższy stwierdził, że farmerom należy się zapłata także za „rezerwowe” rodzynki, KAR nie miałby im z czego zapłacić i prawdopodobnie musiałby zakończyć działalność. Paradoksalnie w interesie mieszkających w UE konsumentów rodzynek (czyli także Polaków) jest by Hornowie przegrali sprawę, a kartel istniał jak najdłużej. Ograniczając ilość sprzedawanych rodzynek w USA kartel jednocześnie zwiększa ilość tychże zbywanych na światowym rynku, co obniża ich ceny. A UE jest największym na świecie importerem suszonych winogron (w 2012 r. kraje UE kupiły za granicą 330 tys. ton rodzynek, czyli 47 proc. całego importu tej bakalii na świecie).

Za kartel kciuki trzyma także zdecydowana większość amerykańskich producentów winogron. 18 marca 2011 r. odbyło się kolejne obowiązkowe referendum zorganizowane przez Departament Żywności i Rolnictwa Kalifornii. 91 proc. czyli 1750 z 1910 farmerów zajmujących się uprawieniem rodzynek głosowała za kontynuacją istnienia kartelu co najmniej do 2016 r. kiedy odbędzie się kolejny plebiscyt w tej sprawie. Jedyni, których nie zapytano o opinie w tej sprawie są amerykańscy konsumenci, którzy w wyniku istnienia legalnej zmowy przepłacają za rodzynki.

OF

Winnica w USA (CC By NC SA photobeppus)

Otwarta licencja


Tagi