Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Banki boją się Polski w budowie. Dlaczego?

Duże inwestycje infrastrukturalne mają typowe przypadłości: kosztorysy są przekraczane, terminy opóźniane, wpływy przeszacowane
Banki boją się Polski w budowie. Dlaczego?

(CC By Graeme Mclean)

Polskę czekają wielkie inwestycje w modernizację gospodarki i infrastrukturę. Podobnie jak w Europie i na całym świecie pada pytanie: jak je sfinansować. Odpowiedź wszędzie jest taka sama – będzie bardzo trudno. Nasze banki, które w 2012 roku straciły na kredytach dla firm budowlanych, będą teraz znacznie bardziej ostrożne. Jedyne, co może je przekonać, to jakość projektów.

Wielkość inwestycji, które mają nastąpić w Polsce – powiedzmy do 2020 roku – to wciąż ciemna liczba. Rządowe plany się zmieniają, tak jak niedawno projekt budowy elektrowni jądrowej. Unijna nowa perspektywa budżetowa nie została jeszcze rozpisana na poszczególne programy, a te – na działania. Wiadomo, że 112 mld euro pozwoli zmierzyć się z problemem budowy dróg czy nawet z modernizacją kolei. Ale energetyka, sieci przesyłowe, telekomunikacja, wydobycie gazu łupkowego, rurociągi, odnawialne źródła energii – to wciąż znaki zapytania.

Ile chcemy wydać na infrastrukturę

Wielkości można tylko szacować i to cząstkowo. Polityka klimatyczna UE spowoduje konieczność zamknięcia do 2020 roku najbardziej trujących bloków energetycznych o łącznej mocy ok. 6 gigawatów (GW). Oznacza to konieczność odtworzenie tej mocy i budowę nowych bloków. Ilu, i jakie to będą koszty?

Umowa na trwającą już budowę bloku węglowego o mocy 1,075 GW w Elektrowni Kozienice opiewa na 6,4 mld zł brutto, co daje ok. 6 mld zł za GW. Nowe kontrakty pokazują jednak, że koszty trzeba szacować na nowo. Ostatnio rozstrzygnięty przez PGE przetarg na budowę bloku o mocy 430-450 MW na węgiel brunatny w Elektrowni Turów ma wartość prawie 4 mld zł brutto. To z kolei daje 10 mld zl za GW.

Według zaktualizowanego właśnie rządowego programu w 2019 roku miałaby się rozpocząć budowa elektrowni jądrowej w Żarnowcu, a koszt planowanych na początek 3 GW ma się zmieścić w przedziale 40-60 mld zł. To już nawet 20 mld zł za 1 GW, za to produkcja energii będzie potem znacznie tańsza. Perspektywa jest jeszcze odległa, ale finansowanie trzeba domknąć przed końcem tej dekady.

Według słów wicepremier, minister infrastruktury Elżbiety Bieńkowskiej z początku kwietnia, rząd chce wydać w latach 2014-2020 ok. 60 mld zł na budowę dróg, głównie na ok. 2 tys. km dróg ekspresowych  i 40 mld zł na koleje. Wcześniej na drogi miało być o 20 mld zł mniej. Prawdopodobnie będą to środki Krajowego Funduszu Drogowego, następnie refundowane przez UE, a więc bez angażowania sektora prywatnego.

Inaczej wygląda sprawa infrastruktury telekomunikacyjnej. Prezes budującej linie światłowodowe giełdowej spółki Hawe Krzysztof Witoń szacuje, że modernizacja sieci szkieletowej, poprawa sieci dystrybucyjnej oraz wydatki na „ostatnią milę”, czyli podłączenie klientów, to koszty rzędu 30 mld zł.

Oprócz innych przedsięwzięć związanych z wydobyciem gazu łupkowego czy budową interkonektorów, dojdą jeszcze wydatki samorządów na modernizację lokalnego transportu, obwodnice, lokalne drogi, oczyszczalnie ścieków, spalarnie odpadów oraz infrastrukturę społeczną, taką jak szkoły, przedszkola i szpitale. Samorządy są już poważnie zadłużone, a ustawa o finansach publicznych nakłada na nie bardzo restrykcyjne limity, więc pozostaje im tylko partnerstwo publiczno-prywatne (PPP). Oprócz wielkich korporacji, głownie państwowych, to autorzy takich przedsięwzięć będą najważniejszymi klientami banków.

Biliony dolarów rocznie

Potrzeby inwestycji w infrastrukturę wcale nie są jedynie polską specyfiką. Są wyzwaniem dla wszystkich gospodarek, zarówno dojrzałych, jak i wschodzących. Według wyliczeń McKinsey Global Institute (MGI), inwestycje w drogi, lotniska, koleje, porty, elektrownie, sieci przesyłowe, telekomunikacyjne, ujęcia wody, wodociągi, rurociągi i gazociągi na całym świecie mogą pochłonąć do 2030 roku ok. 57 bilionów dolarów i to jedynie dla utrzymania tempa globalnego wzrostu prognozowanego na 3,5 proc., co oznacza wzrost o 60 proc. w porównaniu do poprzednich 18 lat. Szacunki MGI nie obejmują napraw istniejącej infrastruktury, ani też infrastruktury społecznej.

McKinsey podaje, że wartość gotowych do realizacji projektów, wyłącznie największych, czyli o wartości przekraczającej miliard dolarów, wynosiła w końcu 2013 roku 9 bilionów dolarów, z czego ponad jedna trzecia przypadała na Azję, a 20 proc. na Europę. Natomiast agencja ratingowa Standard & Poor’s szacuje, że niedobór funduszy publicznych przy tej skali potrzeb wynosi około 500 mld dolarów rocznie.

Będzie go widać szczególnie wyraźnie w Unii, która ma nie mniejsze potrzeby niż rynki wschodzące, gdyż stoi przed wyzwaniem połączenia sieci infrastrukturalnych osobnych państw. W obliczu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego agencja zastanawia się nad proponowaną przez Polskę wspólną polityką energetyczną, która nie tylko mogłaby zapobiegać kataklizmom dotykającym poszczególne kraje czy regiony, ale również ugruntować jednolity rynek. Mogłaby ona być jednak bardziej kosztowna niż podejmowane do tej pory przedsięwzięcia ogólnowspólnotowe. Tymczasem zgodnie z szacunkami Komisji Europejskiej, same tylko potrzeby inwestycyjne w zakresie transportu, energii i infrastruktury telekomunikacyjnej o znaczeniu dla całej UE wyniosą do 2020 roku 1 bilion euro.

Unia zachodzi w głowę jak to wszystko sfinansować, gdy rządy są zadłużone, a sektor bankowy – nadwątlony przez kryzys i poddany pokryzysowym regulacjom – wciąż zmniejsza aktywa. „Kryzys gospodarczy i finansowy zmniejszył zdolność sektora finansowego do przekazywania środków dla gospodarki realnej, a w szczególności – do finansowania inwestycji długoterminowych” – napisała Komisja Europejska w komunikacie przy okazji publikacji „Zielonej Księgi” na temat długoterminowego finansowania gospodarki europejskiej.

Banki mają pieniądze na kilka projektów

Kryzys nie dotknął polskiego sektora, banki się nie delewarują, niektóre z nich mają tak wysokie współczynniki wypłacalności, że mogłyby zwiększyć kredyty nawet o połowę, a jednak duże i długoterminowe zaangażowania mają swoje ograniczenia. Pierwszym jest ryzyko związane z koncentracją, a drugim – płynność. Trzecim – nieprzewidywalność projektów.

– Nie ma prawdziwie długiego pieniądza, który mógłby odpowiadać potrzebom gospodarki – mówił na kwietniowym Banking Forum Mariusz Grendowicz, prezes spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe, która zajmuje się budowaniem finansowania dla trudnych, także  infrastrukturalnych przedsięwzięć.

Według danych Komisji Nadzoru Finansowego za III kwartał 2013 r., banki mają ok. 160 mld zł płynności krótkoterminowej. Z tego na długoterminowe kredyty dla korporacji mogłyby przeznaczyć ok. 50 mld zł. Po takie pieniądze mogą sięgać korporacje budujące elektrownie, kopalnie lub lotniska. Jednak nie na dłużej niż 8 lat.

– Preferujemy finansowanie na 7-8 lat. Dostępne kwoty to 2-3 mld zł na projekt. Niebawem może się okazać, że płynność będzie trudno dostępna. Rynek jest teraz nadpłynny, gdyż inwestycje są małe. Kiedy inwestycje się pokażą, nadpłynność może zniknąć – mówił na Banking Forum Andrzej Kopyrski, wiceprezes Banku Pekao.

– Nadpłynność zostanie skonsumowana przez kilka pierwszych projektów – powiedział Dariusz Kacprzyk, prezes Banku Gospodarstwa Krajowego.

Tymczasem kredyt dla przedsiębiorstw jest najsłabszą stroną polskiego sektora bankowego i stanowi on zaledwie 16 proc. PKB. To najmniej w całej Unii.

Im większa inwestycja tym większe ryzyko

Tymczasem wiele dużych europejskich inwestycji infrastrukturalnych ma podobne przypadłości jak bliski nam Stadion Narodowy, warszawskie metro czy autostrada A1. Pierwsza z nich polega na tym, że koszty przekraczają kosztorysy, pod które uruchamiane jest finansowanie.

Prawdopodobnie rekordzistką wśród niedoszacowanych inwestycji będzie linia szybkiej kolei towarowej z Rotterdamu do Duisburga zwana Betuweroute, budowana jako unijny projekt w ramach programu transeuropejskiej sieci transportowej TEN-T. Zaplanowane na 2,3 mld euro koszty już dawno przekroczyły 5 mld euro, a po niemieckiej stronie końca inwestycji nie widać.

Druga przypadłość to niedotrzymywanie terminów. Budowa Betuweroute ma już ponad 1,5 roku opóźnienia, urywa się „w polu” na holenderskiej granicy, a cała inwestycja ma szansę zostać skończona najwcześniej w 2015 roku. Eurotunnel pod kanałem La Manche został oddany do użytku z półrocznym opóźnieniem, ale przez kolejnych 18 miesięcy zdarzały się tam awarie praktycznie uniemożliwiające jego normalne wykorzystanie. Linia szybkiej kolei z Frankfurtu nad Menem do Kolonii powstała o rok później niż planowano.

Przypadłość trzecia to przeszacowanie późniejszych przepływów gotówkowych wynikających z eksploatacji. Ruch pasażerski i przewozy towarowe w Eurotunnelu prognozowano o 200 proc. wyżej niż są one w rzeczywistości. Lotnisko w Kuala Lumpur pracuje na zaledwie 40 proc. możliwości i nie potrafi konkurować z międzykontynentalnym hubem, jakim stał się Singapur.

– Gotowi jesteśmy sfinansować każdy biznes, o ile da się przewidzieć przepływy gotówkowe. Banki unikają biznesu, w którym ryzyka są trudne do zidentyfikowania – mówił Andrzej Kopyrski.

Tych jednak w Polsce w kilku- lub kilkunastoletniej perspektywie nie da się przewidzieć, zwłaszcza w sektorach, gdzie ceny są regulowane.

– Otoczenie prawne i regulacyjne odgrywa w projektach infrastrukturalnych dużo większą role niż w innych przedsięwzięciach komercyjnych – powiedziała Lucyna Stańczak-Wuczyńska, dyrektor Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju na Polskę i kraje bałtyckie.

Budowa przez Hawe światłowodowej sieci telekomunikacyjnej o długości 2241 km w województwie warmińsko-mazurskim to inwestycja warta 316 mln zł, a więc niewielka jak na globalną skalę. Według prezesa Krzysztofa Witonia pierwszy rok zajęło jej projektowanie, drugi – budowa, a trzeci – uruchamianie. Dopiero po trzech latach pojawią się przepływy pieniężne. Długi horyzont inwestycyjny w infrastrukturę daje za to długookresowe przychody. Te ze światłowodów planowane są na 30 lat, a na 50 lat z „kanalizacji” telekomunikacyjnej. Idealnym inwestorem wydają się fundusze emerytalne. Polska właśnie się ich jednak pozbyła.

Inwestycje takie jak gazociągi czy elektrownie wykraczają poza horyzont dopuszczany przez banki. Dlatego deweloperzy muszą pomyśleć o strukturyzowaniu finansowania – poprzez kredyt z sektora prywatnego, emisje obligacji, współudział w finansowaniu banków publicznych bądź funduszy inwestycyjnych. Muszą więc pozyskiwać środki z różnych źródeł na różnych etapach i w różnych terminach „życia projektu” wraz z podziałem ryzyka pomiędzy finansujących.

– Banki wytrzymają zmienność projektu, jeśli podzielą ryzyko tego, co jest w nim nieprzewidywalne z EBOR czy BGK – powiedział Andrzej Kopyrski.

– Nie ma możliwości, żeby BGK wziął na siebie wszystkie ryzyka i wszedł w projekty na ostatnie 10 lat – powiedział Dariusz Kacprzyk.

W „Zielonej Księdze” Komisja Europejska dowodzi, że zdaje sobie sprawę, iż sektor bankowy nie będzie w stanie sfinansować ogólnowspólnotowych i krajowych potrzeb inwestycyjnych. Wskazuje właśnie na prywatne fundusze emerytalne i private equity, które w takich projektach mogą uczestniczyć. Czyli na sektor shadow banking – bankowości cienia. A ten już zbiera ogromne środki, żeby wyjść inwestycjom naprzeciw.

Fundusze mogą finansować przedsięwzięcia na kilka sposobów – jako pożyczkodawca, udziałowiec kapitałowy lub jako nabywca obligacji. Z tym ostatnim wiąże się jednak możliwość powstania nowego ryzyka systemowego, na które zwraca uwagę Michael Wilkins, analityk agencji Standard & Poor’s. Twierdzi on, że niepubliczne emisje obejmowane przez nieregulowany sektor mogą zachęcać do maksymalizacji dźwigni zadłużenia, czyli podobnej sytuacji jaka nastąpiła przed wybuchem ostatniego kryzysu.

Według danych firmy Perquin monitorującej sektor prywatnych funduszy inwestujących w infrastrukturę, w I kwartale 2014 roku pozyskały one 8,7 mld dolarów, a w ciągu minionych 12 miesięcy – 39 mld dolarów. Od 2009 roku ich fundrising sięga 80-90 mld dolarów rocznie.

Najważniejszy jest projekt

McKinsey twierdzi, że wydatki na infrastrukturę mogą być mniejsze od szacowanych dzięki poprawieniu, selekcji i optymalizacji projektów, usprawnieniu procesu inwestycyjnego, przyspieszenie decyzji administracyjnych. Większość niedoszacowań i wymykających się spod kontroli kosztów jest do przewidzenia i do uniknięcia, a wynikają one z braku profesjonalizmu i braku umiejętności zarządzania ryzykiem na wszystkich etapach przygotowania i realizacji projektów. Kluczowy jest jednak pierwszy etap – skalowanie projektu.

To samo dotyczy przedsięwzięć w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego (PPP), z którym nie tylko Polska ma duże trudności. W latach 2006-2009 w Unii Europejskiej wartość przedsięwzięć infrastrukturalnych podejmowanych w ramach PPP wahała się od zera do zaledwie 12 proc., a w Wielkiej Brytanii, będącej unijnym liderem, było to 22 proc.

– PPP w Polsce jest jak wymyślanie koła od nowa. W każdej gminie PPP jest inne. Oczekiwania sektora prywatnego i publicznego są całkowicie rozbieżne – mówił Mariusz Grendowicz.

O ile wielkie korporacje powinny mieć know-how niezbędne do stworzenia racjonalnego projektu, co nie oznacza, że odpornego na ryzyka, samorządom zdecydowanie trzeba pomóc. Lucyna Stańczak-Wuczyńska z EBOR proponuje, żeby banki prywatne i publiczne podjęły się stworzenia rodzaju „podręcznika” zawierającego wiedzę niezbędna przy tworzeniu, szacowaniu, rozwoju i utrzymaniu projektów infrastrukturalnych. Samorządowcy mogliby się z nich uczyć, a w przypadkach niewielki i powtarzalnych projektów po prostu wyciągać gotowe „z szuflady”.

OF

(CC By Graeme Mclean)

Otwarta licencja


Tagi