Autor: Stephen S. Roach

Jest członkiem zwyczajnym wydziału w Yale University; publicysta Project Syndicate.

Chiny nie będą wiecznie kupować amerykańskich obligacji

USA po raz kolejny udało się wyjść z opresji za pomocą zawartej w ostatniej chwili umowy w sprawie pułapu długu. Na zasypanie ideologicznych i partyjnych podziałów zostało jednak tylko 90 dni, a potem może wybuchnąć kolejny kryzys. Gdy zaś rząd USA nie może funkcjonować i spogląda w przepaść, Chiny - największy zagraniczny wierzyciel Ameryki - czują się mocno zagrożone.
Chiny nie będą wiecznie kupować amerykańskich obligacji

Stephen S. Roach

A zaczęło się tak niewinnie. Jeszcze w 2000 roku do Chiny miały amerykańskie papiery skarbowe USA na zaledwie około 60 mld dolarów, czyli jakieś 2 proc. pozostałego do spłaty długu publicznego USA, który wynosił wówczas 3,3 biliona dol. Potem jednak w tej amerykańskiej grze na rozrzutność budżetową obydwa kraje podnosiły stawkę. Zadłużenie USA gwałtownie wzrosło do kwoty prawie 12 bln dol. (a jeśli uwzględnić długi w ramach sektora finansów publicznych, to do 16,7 bln dol.).

Z kolei udział Chin w pozostałym do spłaty zadłużeniu publicznym USA wzrósł ponadpięciokrotnie, do prawie 11 proc. (1,3 bln dol.) w lipcu tego roku. W połączeniu ze znajdującym się również w posiadaniu Chin długiem agend rządowych (Fannie Mae i Freddie Mac) na około 700 mld dol. do tego państwa należą rządowe i pararządowe papiery USA na 2 bln dol. – co według wszelkich kryteriów stanowi kwotę ogromną.

Te z pozoru niczym nieograniczone chińskie zakupy amerykańskich papierów dłużnych stanowią samo serce sieci, która wiąże ze sobą obydwie gospodarki. Chiny nie kupują amerykańskich papierów skarbowych z dobrego serca ani nie dlatego, że upatrują w USA idealny wzorzec bogactwa i pomyślności. Z pewnością nie decyduje o tym rentowność oraz pozorny brak ryzyka amerykańskich papierów rządowych – zwłaszcza że w dobie zerowych stóp procentowych oraz narastających obaw o niewypłacalność obydwie te zalety są mocno wątpliwe.

W grę nie wchodzi tu również współczucie. Chiny nie dlatego kupują obligacje USA, że chcą złagodzić skutki ich budżetowego ryzykanctwa. Kupują je, bo odpowiada to ich polityce walutowej oraz polityce wzrostu napędzanego eksportem, na której polegają od 33 lat. Chiny jako państwo z nadmiarem oszczędności od 1994 roku mają duże nadwyżki w bilansie rozrachunków bieżących i zgromadziły ogromny portfel rezerw walutowych, którego wartość wynosi obecnie prawie 3,7 bln dol.

Około 60 proc. tej kwoty Chiny lokują w denominowanych w dolarach papierach wartościowych rządu USA (rolując je), ponieważ chcą ograniczyć możliwość umocnienia się renminbi wobec waluty, która na świecie stanowi punkt odniesienia. Gdyby Chiny kupowały mniej dolarów, kurs renminbi – który od połowy 2005 roku umocnił się wobec dolara o 35 proc. – poszedłby jeszcze bardziej w górę, co oznaczałoby, że napędzany przez eksport wzrost byłby narażony na szwank.

Taki układ pasuje jak ulał do potrzeb Ameryki. Z uwagi na niezwykle duże braki oszczędności krajowych USA mają chroniczny deficyt rozrachunków bieżących i żeby wypełnić tę lukę w finansowaniu polegają na inwestorach zagranicznych. Amerykańscy politycy uznają to za coś oczywistego, za specjalny przywilej, wynikający z pozycji dolara jako głównej waluty rezerwowej świata. Gdy wyraża się wobec nich wątpliwość co do zależności Ameryki od zagranicznych pożyczkodawców, politycy ci często ripostują z wielką pewnością siebie: „A gdzieżby mogli pójść? ”. Gdy składałem wyjaśnienia w Kongresie, wiele razy słyszałem ten zwrot.

Ameryka także na różne sposoby korzysta na chińskim modelu wzrostu zorientowanego na zewnątrz. To, że Chiny kupują obligacje USA umożliwia utrzymywanie tam niższych – może aż o jeden punkt – stóp procentowych, co stanowi duże wspomaganie dla rynków innych aktywów, jak akcje i nieruchomości, na których wycena do pewnego stopnia zależy od subsydiowanych przez Chiny amerykańskich stóp procentowych. No i oczywiście przyparci do muru amerykańscy konsumenci z klasy średniej odnoszą ogromne korzyści na tanim imporcie z Chin – to tzw. efekt Walmartu – który w obecnej dobie kłopotów z pracą i dochodami realnymi daje im możliwość zmieszczenia się w budżecie.

Ta wzajemnie korzystna współzależność przez ponad 20 lat dobrze służyła obydwu krajom, kompensując nierównowagę w zakresie oszczędności i odpowiadając ich założeniom co do wzrostu. W tym przypadku przeszłości nie można jednak traktować jak zapowiedzi przyszłości. Zasadniczy zwrot jest tuż-tuż, a niedawne szaleństwa budżetowe w Ameryce mogą okazać się punktem przegięcia.

Chiny podjęły bowiem świadomą decyzję o zmianie swojej strategii wzrostu. Przyjęty w marcu 2011 roku 12. Plan Pięcioletni nakreśla ogólne ramy bardziej zrównoważonego modelu wzrostu, który w coraz większym stopniu opiera się na krajowej konsumpcji prywatnej. Plany te właśnie mają być wcielone w życie. Przewidziane na listopad ważne posiedzenie – Trzecie Plenum Komitetu Centralnego, wybranego na 18. Zjeździe Komunistycznej Partii Chin – będzie ważnym testem przywiązania nowego zespołu kierowniczego do szczegółowego planu reform i rozwiązań, koniecznych do dokonania tego zwrotu.

Porażka w sprawie pułapu zadłużenia w USA stanowiła dla Chin wyraźne przesłanie – i pojawiła się w połączeniu z innymi znakami ostrzegawczymi. Pokryzysowa ospałość popytu zagregowanego w USA – zwłaszcza popytu konsumenckiego – prawdopodobnie się utrzyma, pozbawiając chińskich eksporterów potrzebnego oparcia ze strony ich największego rynku zagranicznego. Realnym zagrożeniem jest wciąż „Walenie w Chiny” – dwupartyjna rozgrywka w USA, która w cyklu politycznym 2012 roku osiągnęła nowy, rekordowy poziom. Teraz natomiast zagrożona jest pewność i bezpieczeństwo zadłużenia USA. Ekonomiczne dzwonki alarmowe rzadko dzwonią tak głośno. Przychodzi pora, żeby Chiny zareagowały na nie równie wyraziście.

Zmiana stanu równowagi w gospodarce to jedyna opcja dla Chin. Kilka czynników wewnętrznych – nadmierne zużycie zasobów, degradacja środowiska naturalnego oraz narastające nierówności dochodowe – stawia dotychczasowy model pod znakiem zapytania, a o pilnej potrzebie urealnienia kursu świadczy też cała konstelacja czynników zewnętrznych, skupionych głównie w USA.

Wraz ze zmianą stanu równowagi nastąpi spadek nadwyżek chińskich oszczędności, gromadzenie rezerw walutowych będzie się odbywać znacznie wolniej i towarzyszyć mu będzie ograniczenie nieograniczonego z pozoru popytu na aktywa denominowane w dolarach. Przycięcie zakupów papierów skarbowych USA to bardzo logiczny wynik tego procesu. Dlatego Ameryka – od dawna przy omijaniu problemów fiskalnych polegająca na Chinach – może będzie teraz musiała płacić wyższą cenę, żeby zapewnić sobie kapitał zewnętrzny.

Ostatnio chińscy komentatorzy robili prowokacyjne odniesienia do nieuchronności „odamerykanizowanego” świata. Dla Chin nie oznacza to wyścigu mocarstw. Powinno się na to patrzeć raczej jak na świadomą strategię robienia tego, co jest dla Chin odpowiednie w momencie, gdy przychodzi się im zmierzyć ze zniechęcającymi koniecznościami, dotyczącymi wzrostu i rozwoju w nadchodzących latach.

Stany Zjednoczone stwierdzą wkrótce, że muszą szybko nastawić się na istnienie całkiem innych Chin. Wzajemna współzależność dla żadnej ze stron nie stanowiła nigdy trwałej strategii. Tak się zdarzyło, że Chiny pierwsze to zrozumiały. Okres nieograniczonego kupowania przez nie amerykańskich papierów skarbowych wkrótce dobiegnie końca.

Stephen S. Roach – członek zwyczajny wydziału w Yale University i były przewodniczący Morgan Stanley Asia. Wkrótce ukaże sie jego nowa książka „The Codependency of America and China”.

©Project Syndicate, 2013

www.project-syndicate.org

Stephen S. Roach

Tagi