Ciąć podatki w recesji, a wydatki w czasie ożywienia

Wszyscy kojarzą, ekonomię podaży z cięciem podatków. Ale jest to tylko połowa recepty proponowanej przez Mundella, Laffera i innych ekonomistów podażowców. Od początku chodziło bowiem o wzmacnianie gospodarki obniżkami podatków w recesji i dyscyplinowanie finansów publicznych cięciami w czasie boomu.
Ciąć podatki w recesji, a wydatki w czasie ożywienia

Podażowe idee wyniosły Ronalda Reagana do władzy fot. National Archives and Records Administration

– Te wybory sponsoruje literka O i liczba 16 bilionów – powiedział Mitt Romney w październiku tego roku, parodiując Ulicę Sezamkową.

Niewątpliwie trafił w sedno. Prezydent Obama i demokraci „stąpają po kruchym klifie fiskalnym” upierając się przy wyższych podatkach i wyższych wydatkach w sytuacji, gdy – jak sami przyznają – ożywienia gospodarczego nie widać. Tymczasem dług publiczny sięgnął już 16 bln dolarów. Jaka szkoła ekonomii mogła zaproponować podobny policy mix? Z pewnością nie keynesizm, nie clintonizm i nie ekonomia podaży. Nazwijmy ją „szkołą O”.

Wyjaśnijmy: prezydent zapowiada, że w przyszłym roku nie będzie obniżek podatków, a dla niektórych podatki nawet wzrosną  –  z pewnością dotyczy to najlepiej zarabiających i tych, którzy więcej zapłacą za opiekę zdrowotną (w ramach tzw. ObamaCare).

Krótko mówiąc, podatki idą w górę. Do tego planowany jest kolejny pakiet stymulacyjny bez odpowiadającego mu cięcia wydatków; przynajmniej nie wskazano tu żadnych konkretów. Tak więc, w sumie, wydatki też pójdą w górę. Mamy tu więc filozofię „większe podatki plus większe wydatki”, choć nawet obecna  administracja przyznaje, że od początku Wielkiej Recesji żadnego ożywienia nie było, mimo że deficyt budżetowy rzędu jednego biliona dolarów rocznie stał się normą.

Nie ma szans, by prezydencki plan mógł zredukować deficyt budżetowy, skoro  potencjalne przychody z wyższych podatków mają zostać pochłonięte przez nowe wydatki. Chodzi raczej o to, żeby pokazać, że podwyższanie podatków w czasie zastoju gospodarczego dla bogatych może zwiększyć dochody budżetu. Nie może.

Zostawmy na chwilę tę kiepską politykę i przypomnijmy co wielcy pionierzy ekonomii podaży mówili o podatkowo-wydatkowym policy mix w czasach dobrej koniunktury i recesji.

W latach 70. XX w. republikanie zyskali miano „poborców podatkowych państwa opiekuńczego”. Ilekroć demokraci zwiększali wydatki na opiekę społeczną czy cokolwiek innego, republikanie dobrowolnie proponowali podwyżki podatków, byleby nie było dziury w budżecie.

Zgodnie z przewidywaniami ten dziwaczny kontredans w gospodarce zaowocował stagflacją. Jednak politycznie ten scenariusz był korzystny dla demokratów. Demokraci byli od rozdawania konfitur, czyli wydatków, republikanie zaś „robili za” sknery śrubujące podatki.

Ludzie zapamiętali połowę rozwiązania zaproponowanego przez podażowców w latach 70-tych XX w. I tylko połowę. Zwolennicy ekonomii podaży rzeczywiście twierdzili, że republikanie powinni obniżać podatki. Dodawali jednak zastrzeżenie dotyczące wydatków. Mówili:Trzeba obniżać podatki w czasie recesji i ciąć wydatki w czasie ożywienia gospodarczego. Po kilku takich cyklach sfera budżetowa zacznie się kurczyć. A do tego wzrost gospodarczy będzie wysoki a budżet zrównoważony.

Obniżać podatki w recesji, ciąć wydatki w ożywieniu. Takie zgodne podejście do polityki fiskalnej powinno było obowiązywać w Partii Republikańskiej od 35 lat (a być może i wśród demokratów). W praktyce zbliżyliśmy się do niego w latach 80. i 90. XX w. W latach 80-tych były znaczne obniżki podatków, a w latach 90-tych wprowadzono wiele ograniczeń dla wydatków, chociaż z drugiej strony jednak w latach 80-tych wydatki były nieco rozdęte i nie udało się do końca utrzymać niskiego poziomu podatków w latach 90-tych.

Popatrzmy jednak na efekty tej prostej recepty: jest nim jeden z najdłuższych okresów wzrostu w historii amerykańskiej gospodarki. Przez 18 lat, pomiędzy 1982 r. i 2000 r., urosła ona o 90 proc., kapitalizacja giełd powiększyła się 15-krotnie i powstało 34 mln miejsc pracy. Przypomnijmy sobie dane z ostatniego roku dobrej koniunktury, za prezydentury Clintona, czyli roku 2000. Wydatki rządu federalnego spadły do 18,2 proc. PKB, tj. najniższego poziomu od 32 lat. Były zarazem o jedną piątą niższe niż na początku lat 80-tych, gdy rozpoczynał się długi okres dobrej koniunktury.

Czy to podejście ma jakieś wady? Raczej nie. Wzrost? Następuje dzięki niskim podatkom i ograniczeniu roli sektora rządowego. Deficyty? Są niwelowane przez szybki wzrost dochodów budżetowych w okresie boomu i przez zmniejszenie wydatków. Zabezpieczenie socjalne? Jest na miejscu podczas recesji , a w czasie ożywienia przestaje być niepotrzebne. Wahania koniunktury? Mniejsze niż zwykle dzięki antycyklicznej polityce fiskalnej.

I wreszcie: sektor realny rośnie, podczas gdy sektor publiczny się kurczy.

Tak wygląda zdrowa ekonomia polityczna w ujęciu pionierów ekonomii podażowej. Kiedy nasz kraj prowadził taką politykę przez dwie ostatnie dekady ubiegłego wieku, gospodarka nabierała rozpędu. Jeśli na dodatek zostanie zagwarantowana stabilność pieniądza, XXI wiek może być kolejnym Wiekiem Ameryki.

Republikanie powinni rozegrać partię pod tytułem „klif fiskalny” jak najlepiej potrafią. Ale trzeba też namysłu nad pryncypiami, bo to pozwala zdyscyplinować własny tok myślenia i przygotować się do przejęcia sterów, kiedy nadejdzie taka sposobność.

Brian Domitrovic

Autor jest profesorem historii na Sam Houston State University, specjalistą w dziedzinie historii gospodarczej.

Artykuł po raz pierwszy ukazał się w amerykańskim wydaniu Forbesa.

Podażowe idee wyniosły Ronalda Reagana do władzy fot. National Archives and Records Administration

Tagi


Artykuły powiązane

Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają

Kategoria: Analizy
Jesteśmy sceptyczni wobec płacenia podatków a jednocześnie oczekujemy dużego zaangażowania państwa w sprawy socjalne i gospodarkę – i nie widzimy w tym sprzeczności.
Nie chcemy płacić podatków, bo nie wiemy, co nam dają