Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Długi spółek miejskich nie były ucieczką samorządów

Niektórzy eksperci twierdzą, że samorządy polskich miast ukrywają część długów wypychając je do spółek zależnych. To dyskusyjna teza. Spółek celowych, które mogłyby temu służyć nie powstaje wiele. Część firm komunalnych jest jednak poważnie zadłużona i w tym rzeczywiście tkwi spore niebezpieczeństwo, ale przyczyna leży gdzie indziej.
Długi spółek miejskich nie były ucieczką samorządów

Tezę, że samorządy największych polskich miast ukrywają dużą część swoich długów, wypychając je do własnych spółek, jako jeden z pierwszych postawił Instytut Kościuszki. W opublikowanym jeszcze w 2011 r. raporcie „Monitoring zadłużenia miast wojewódzkich” alarmował on, że podawane do publicznej wiadomości dane finansowe tychże miast nie odzwierciedlają w pełni ich kondycji finansowej. Wskazywał, że ich rzeczywiste zadłużenie jest dużo większe od oficjalnego, do którego nie zalicza się długów spółek samorządowych.

Gdy Instytut Kościuszki zsumował te zobowiązania, okazało się, że aż połowa miast wojewódzkich przekracza dopuszczalny 60-proc. wskaźnik zadłużenia w odniesieniu do rocznych dochodów samorządu. W Szczecinie, Bydgoszczy, Poznaniu, Łodzi, Wrocławiu i Krakowie wynosił on 80 proc. i więcej, a w Warszawie, Rzeszowie i Lublinie przekraczał 60 proc. Autorzy raportu stwierdzili także, że w związku z opisanym przez nich zjawiskiem również rzeczywisty deficyt budżetowy tych miast był dużo wyższy niż oficjalny, bo ich zdaniem powinno się w nim uwzględniać także przyrost zobowiązań miejskich spółek w danym roku.

>>czytaj też: Realizacja nowych zadań kosztuje samorządy rocznie ponad 8 mld zł

Na zjawisko dużego (i rosnącego) zadłużenia spółek samorządowych w Polsce zwrócił uwagę także dr Arkadiusz Babczuk, adiunkt w Katedrze Finansów i Rachunkowości Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. W opracowaniu pt. „Zadłużenie spółek komunalnych może mieć wpływ na sytuację finansową samorządów”, opublikowanym we wrześniu 2012 r. w czasopiśmie „Finanse Komunalne”. Badając ten problem, Arkadiusz Babczuk uwzględnił wszystkie firmy, które publikują sprawozdania finansowe w „Monitorze Sądowym i Gospodarczym”, a więc tylko większe spółki komunalne.

Z jego wyliczeń wynika, że tylko w latach 2009–2010 długi firm komunalnych w Polsce wzrosły z 11,3 mld do 13,2 mld zł. W 2010 r. stanowiły one 18,18 proc. łącznego zadłużenia samorządów. Aż 22 proc. długów spółek komunalnych przypadało wówczas na Warszawę, a 55 proc. na pozostałe miasta na prawach powiatu, czyli za aż 77 proc. (dużo więcej niż w 2009 r., gdy było to „jedynie” 58,34 proc.) długów odpowiadało 65 największych ośrodków miejskich w Polsce. W ich przypadku udział zobowiązań firm komunalnych w łącznym zadłużeniu samorządów był dużo wyższy od średniej. W stolicy wynosił on aż 34,54 proc., a we wszystkich miastach na prawach powiatu 28,18 proc.

Jedna z głównych konkluzji artykułu była taka, że zadłużenie spółek samorządowych jest stosunkowo wysokie i może znacząco (choć pośrednio) wpływać na sytuację finansową samorządów. Choćby dlatego, że jeśli jakaś firma komunalna zbytnio się zadłuży, zacznie mieć poważne kłopoty finansowe, to wyciągał go z nich będzie na swój koszt jej właściciel, czyli samorząd, np. podnosząc jej kapitał. Dlatego zadłużeniu spółek komunalnych należy się stale przyglądać i analizować je, tym bardziej że to zadłużenie nie podlega żadnym ustawowym ograniczeniom czy systematycznemu monitoringowi.

Problem, jak wynika z wyżej wymienionego opracowania, dotyczy przede wszystkim dużych miast. W tym kontekście warto przytoczyć jeszcze jeden, najświeższy raport pt. „Kondycja finansowa spółek komunalnych w Polsce”, z września 2013 r. Opracowany przez poznańską firmę doradczą Curulis. Dotyczy on firm samorządowych z kilkunastu największych polskich miast i z największych branż komunalnych: wodociągowo-kanalizacyjnej, komunikacji miejskiej i gospodarki odpadami. Autorzy raportu analizują ich dane za lata 2009–2011 (nie wszystkie firmy zdążyły opublikować sprawozdania finansowe za rok 2012).

Sredni-poziom-rentownosci.jpg
W najgorszej sytuacji były spółki zajmujące się przewozem pasażerów (komunikacja miejska). Ich średnia rentowność jeszcze w 2009 r. stanęła na lekkim plusie (+0,55 proc.), ale w kolejnych dwóch latach była ujemna (odpowiednio -0,98 proc. i -0,58 proc.). Straty przynosiła aż połowa tych spółek. Średnia ich wskaźnika bieżącej płynności finansowej mieściła się wprawdzie w normie, nie spadając poniżej 1,3, jednak już w przypadku wskaźnika tzw. szybkiej płynności daleko odbiegała od wartości optymalnej (wynoszącej 1), zmniejszając się w latach 2009–2011 z 0,7 do 0,51. Podobnie było w przypadku średniego wskaźnika zadłużenia kapitału własnego, który wzrósł w tym okresie ze 112 do 207 proc.

Zdecydowanie lepsze wskaźniki miały firmy wodociągowo-kanalizacyjne i zajmujące się gospodarką odpadami, ale i one dawały powody do niepokoju, np. rentowność netto spółek śmieciowych systematycznie spadała w ostatnich latach, a poziom zadłużenia spółek wodociągowo-kanalizacyjnych sięgnął aż 4,78 mld zł. W każdej z tych branż zdecydowanie zbyt niski był poziom rezerw w stosunku do łącznej sumy zobowiązań.

Dawała też do myślenia wysokość długów spółek samorządowych w poszczególnych miastach. W 2011 r. zadłużenie Poznania wynosiło 1,76 mld zł, a tylko dwóch największych spółek, których to miasto jest udziałowcem – aż 1,33 mld zł. Nie lepiej było w Warszawie – dług jej samorządu zbliżał się do 6 mld zł, a jedynie trzech jego firm – do 3,1 mld zł. Łączne zadłużenie wszystkich badanych firm sięgnęło 7,5 mld zł (w przypadku firm śmieciowych tylko 242 mln zł).

Autorzy raportu konkludowali, że wprawdzie wyniki finansowe opisanych w raporcie firm są bardzo zróżnicowane i duża ich część cieszy się świetną kondycją, ale są i takie, które mają poważne problemy. Niektóre wpadły w tak duże długi, że nie są w stanie samodzielnie ich spłacić, grożą im utrata płynności finansowej i wyższe koszty obsługi długu. To jednak stosunkowo nieliczne przypadki.

W 2012 roku mogło ich jednak przybyć, bo wszystko wskazuje na to, że zadłużenie spółek komunalnych w Polsce wciąż rosło. Głównie z powodu trwających jeszcze dużych samorządowych inwestycji finansowanych z funduszy unijnych na lata 2007–2013 oraz spowolnienia gospodarczego. Według danych Najwyższej Izby Kontroli we Wrocławiu zadłużenie firm komunalnych sięgnęło w 2012 r. 2,2 mld zł, czyli dorównywało długom samego wrocławskiego samorządu. W 2008 r. było jednak 2,5-krotnie niższe, wynosząc 882 mln zł (dane za NIK). Podobnie wzrosły w ostatnich latach długi spółek komunalnych w wielu innych miastach. Z czego to wynikało i czy uzasadnia to oskarżenie, że samorządy upychały w nich część swego zadłużenia?

Konieczne ale kosztowne

Długi firm zwiększały się z głównie z jednego powodu – ogromnych inwestycji, które realizowały w ostatnich latach. W dużej mierze wymuszonych, dlatego że lwia część firm komunalnych musiała się dostosować do wymogów unijnych. Dotyczyło to zwłaszcza spółek wodociągowo-kanalizacyjnych, którym unijne dyrektywy nakazywały – pod groźbą wysokich kar finansowych – budowanie i modernizowanie oczyszczalni ścieków, a także rozbudowę kanalizacji. Tak samo było w przypadku firm zajmujących się gospodarką odpadami, a nawet spółek autobusowych, które – uzupełniając i wymieniając tabor – musiały stawiać na nowsze, droższe pojazdy spełniające unijne normy emisji spalin.

To wszystko wymagało gigantycznych inwestycji. Za przykład niech znów posłuży Wrocław, gdzie ponad połowa długów tamtejszych spółek komunalnych przypada na Miejskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji (MPWiK) oraz na Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacyjne (MPK). W latach 2008–2012 zadłużenie wrocławskiego MPWiK wzrosło z 296 do 762 mln zł, a MPK z 256 do 568 mln zł.

Z drugiej strony na Polskę spadł w ostatnich latach deszcz unijnych pieniędzy. Samorządowcy podeszli do tego tak: w naszej infrastrukturze komunalnej jest jeszcze tyle wieloletnich zaniedbań, że grzechem byłoby nie usunąć ich, posiłkując się unijnymi funduszami. Niektóre samorządy i ich spółki zaczęły wręcz prześcigać się w tym, kto zdobędzie więcej pieniędzy z UE. Skutkiem takiego podejścia w niektórych przypadkach były inwestycje chybione lub przesadzone. Niektóre komunalne spółki przeinwestowały i przez to dziś nie tylko są nadmiernie zadłużone, ale również ponoszą większe koszty eksploatacji, niż mogłyby, gdyby wcześniej zachowały się racjonalniej.

Spółek celowych, tworzonych do realizacji określonej inwestycji, powoływanych głównie po to, żeby ukryć część długów samorządów, powstawało jednak niewiele. Tak mało, że ich długi to stosunkowo niewielka część łącznego zadłużenia jednostek samorządu terytorialnego (tak jest m.in. w Warszawie). Nikt tego wprawdzie dokładnie nie policzył, ale wystarczy się przyjrzeć większym polskim miastom i udziałowi w ich inwestycjach spółek celowych, żeby dojść do takiego wniosku. Poza budową stadionów na Euro 2012 we Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku mało jest w Polsce przykładów naprawdę dużych samorządowych inwestycji realizowanych przy użyciu spółek celowych.

Większy rygor u progu

To nie zmieniło się nawet po uchwaleniu w 2009 r. nowej ustawy o finansach publicznych, która nałożyła na samorządy (od 2014 r.) nowy, bardziej rygorystyczny wskaźnik maksymalnego zadłużenia. Samorządowcy zareagowali na to, po prostu zmniejszając skalę realizowanych inwestycji, ograniczając zaciągane kredyty, tnąc wydatki, a w ślad za tym deficyty budżetowe, a nie upychając więcej niż dotąd inwestycji w swoich spółkach. Zaczęli też szukać też nowych źródeł finansowania, niewpływających na ich wskaźnik zadłużenia. W efekcie przybyło projektów partnerstwa publiczno-prywatnego, a innym przykładem jest pozyskanie przez Wrocław w 2012 r. kilkudziesięciu milionów złotych dzięki wykorzystaniu mechanizmu leasingu zwrotnego.

Mateusz Klupczyński, prezes firmy doradczej Curulis, uspokaja, że jest jeszcze inny samoregulujący mechanizm zabezpieczający samorządy i ich spółki przed nadmiernym zadłużeniem. Jest nim rynek finansowy. Bank raczej nie udzieli kredytu spółce (nawet jeśli należy ona do samorządu), gdy uzna, że jest ona w kiepskiej kondycji finansowej czy zbytnio zadłużona. To dotyczy także samych samorządów.

– Banki w Polsce zaczęły się przyglądać, jakim samorządom pożyczają i podobnie jest ze spółkami komunalnymi – mówi Mateusz Klupczyński. – Te, które będą w słabszej sytuacji finansowej, po prostu przestaną dostawać z rynku finansowanie. Temu zresztą służy m.in. nowy wskaźnik zadłużenia samorządów. Ja sam znam parę przykładów jednostek samorządowych, którym banki dawały słabą ocenę ratingową i odmówiły im z tego powodu udzielenia kredytu. Tłumaczyły, że nie mieszczą się one w ich polityce kredytowej. Samorządy są wprawdzie teoretycznie bezpiecznym dłużnikiem, ale wystarczy, że spóźnią się ze spłatą zobowiązania o 90 dni, by bank musiał tworzyć pogarszającą jego wyniki rezerwę na ten cel.

Z drugiej strony Mateusz Klupczyński nie widzi nic złego w zadłużaniu się spółek komunalnych, nawet na dużą skalę.

– Te spółki dysponują ogromnym kapitałem zamrożonym w ich majątku. Dzięki temu mają jak zabezpieczyć kredyty. Zaciągają je, żeby użyć dźwigni finansowej do swego rozwoju. Robią więc to samo, co firmy prywatne. Nie ma w tym nic złego. Poza tym obecne zadłużenie spółek komunalnych w Polsce nie jest jeszcze na ogół, przynajmniej w dużych miastach, na takim poziomie, żeby było dla nich groźne. Firmy samorządowe w wielkich ośrodkach miejskich mają stabilne przychody, a to ułatwia racjonalne gospodarowanie – mówi.

Monopol pomaga

Te stabilne przychody zawdzięczają jednak zwykle rynkowemu monopolowi. Taki monopol mają np. komunalne firmy wodociągowo-kanalizacyjne. Jeśli przeinwestują, zbytnio się zadłużą, wpadną w tarapaty finansowe, łatwo mogą się z nich wydźwignąć, po prostu podnosząc ceny swych usług. Prawo im na to pozwala, mówiąc, że w zatwierdzane przez radnych ceny mogą wliczyć wszystko, czego potrzebują do uzyskania tzw. niezbędnych przychodów, np. raty kapitałowe, jeśli przekraczają one amortyzację.

Z drugiej strony prawo unijne zaleca, żeby opłaty za dostarczanie wody i odbiór ścieków nie przekraczały 3 proc. tzw. dochodu rozporządzalnego gospodarstwa domowego na osobę. Komunalne firmy w Polsce trzymają się tego zalecenia, ale uśredniają dochody swych klientów. Gdyby tego nie robiły, okazałoby się, że nawet dla 40 proc. ich odbiorców opłaty za wodę i ścieki przekraczają 5 proc. dochodu rozporządzalnego. Ceny tych usług w Polsce bardzo w ostatnich latach wzrosły. Tylko w 2012 r. średnia cena wody dla gospodarstw domowych zwiększyła się o 5 proc., czyli grubo powyżej wskaźnika inflacji.

W efekcie w wielu miastach dużo osób zalega z opłatami za wodę i ścieki. Podobne zjawisko zachodzi w przypadku innych usług komunalnych, np. w reakcji na podwyżki cen komunikacji miejskiej spada liczba sprzedawanych biletów, m.in. za sprawą rosnącej liczby gapowiczów. Przerzucanie na barki mieszkańców ciężaru długów spółek miejskich, ich inwestycji, czasem zbyt ambitnych lub po prostu nieracjonalnych, też ma więc swoje naturalne ograniczenia. Na szczęście. Pytanie, czy wszyscy polscy samorządowcy już to rozumieją?

Symptomatyczne jest to, że według raportu firmy Curulis spółki komunalne zajmujące się gospodarką odpadami, a więc branżą urynkowioną, miały dużo lepszą średnią rentowność od firm wodociągowo-kanalizacyjnych i przedsiębiorstw komunikacji miejskiej, czyli od tych, które mają rynkowy monopol na swe usługi, ale jednocześnie ceny ich usług są regulowane przez lokalne władze. Jeśli mają niższą rentowność, to znaczy, że albo przez brak konkurencji cierpią na przerost kosztów, nie zostały zrestrukturyzowane, niezbyt dobrze gospodarują i inwestują albo po prostu ceny ich usług są sztucznie zaniżane. Możliwe, że czasem jednocześnie jedno i drugie. Co gorsza, poza partnerstwem publiczno-prywatnym nie widać sposobu na to, jak ten problem rozwiązać.

OF

Sredni-poziom-rentownosci.jpg
Sredni-poziom-rentownosci.jpg

Otwarta licencja


Tagi