Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Gospodarka pod niedobrym wpływem słowa

Anglosasi nazywają ekonomię nauką ponurą. Wiąże się to z obrzydliwą dyskusją sprzed ponad półtora wieku o ekonomii w powiązaniu z niewolnictwem. Dziś także większość ludzi nie wie, co z czego wynika w gospodarce i są z tego coraz większe problemy.
Gospodarka pod niedobrym wpływem słowa

Grupa profesorów skupiona wokół platformy VoxEU.org wystosowała niedawno omówiony w Obserwatorze manifest w sprawie badań ekonomicznych w Europie. Już w pierwszym zdaniu napisali, że europejscy ekonomiści muszą uznać za priorytet komunikację z decydentami i ogółem społeczeństwa, zwiększając liczbę i jakość wydanych prac.

Nie jest to głos odosobniony, choć ciągle rzadki. Mówiło się o tym w styczniu tego roku w Chicago, gdzie na dorocznym zgromadzeniu ogólnym zebrali się członkowie i goście American Economic Association. Ze względu na rangę głosicieli, refleksji o praktycznych zadaniach ekonomii nie dało się przeoczyć, ale pozostała ona niestety poza głównym nurtem tematycznym.

Zmatematyzowanie ekonomii sięga szczytów niegdysiejszych wyobrażeń. Czyni to tę naukę bardzo trudno strawną, a dla ogółu – nieprzystępną. W większości wyszukanych modeli ekonometrycznych próbujących naśladować i przewidywać rzeczywiste zachowania gospodarki nieuwzględnianie są (bo jak to dobrze zrobić?) czynniki polityczno-społeczne, co sprawia, że modele te zawodzą. Politycy nie patrzą dalej niż na dystans do wyborów, więc dniami i nocami analizują sondaże, zostawiając uczone artykuły nieczytane. Statystyczny zaś Polak, Francuz, Grek czy Laotańczyk, każdy z bladym pojęciem o ekonomii, widzi, że gospodarka jest i działa, ale nie chce – wredna – zaspokoić jego słusznych potrzeb.

Joseph Stiglitz podkreślił na tę okoliczność w Chicago, że ekonomiści rozprawiający o gospodarce w działaniu zważać muszą nie tylko na to, co jest teoretycznie wykonalne, lecz również na to „co jest prawdopodobne w obliczu sposobu działania systemu politycznego”.

Ustępujący prezydent AEA Robert Shiller zaznaczył w przemówieniu otwierającym zgromadzenie Stowarzyszenia potrzebę szerszego otwarcia się ekonomistów na czynniki oddziałujące na zachowania ludzi.

– Narracja ma znaczenie – powiedział. – Wpływowe idee ujęte w przystępne historie mogą się rozlewać jak epidemie, odpłacając tam gdzie dojdą klęską gospodarczą.

Ekonomia narracyjna

Shiller powtórzył swój apel do ekonomistów w „Ekonomii narracyjnej” (Narrative Economics), pracy opublikowanej w styczniu tego roku jako tzw. discussion paper przez Cowles Foundation for Research in Economics przy Uniwersytecie Yale. Profesor proponuje pod tym określeniem badanie dróg i dynamiki rozprzestrzeniania się i powielania narracji (opowieści) oddziałujących na rozum i emocje ludzi. Celem takich badań byłoby (lepsze) zrozumienie zmian zachodzących w gospodarce.

O co chodzi autorowi, prześledzić można na przykładzie dominującego obecnie podejścia do zjawiska recesji. Podkreśla się np., że recesja to czas, kiedy ludzie powstrzymują się od zakupów, godząc się żyć ze starymi meblami, zamiast kupić nowe, nie zaczynają nowego interesu, nie zwiększają zatrudnienia i wyrażają poparcie dla konserwatywnej polityki fiskalnej (austerity). Decyzje te podejmowane są w reakcji na recesję, czyli stanowią tzw. informację zwrotną.

Nadal nie wiemy jednak, dlaczego w ogóle dopadła nas recesja, bo feedback ten nie dostarcza na to pytanie odpowiedzi. Robert Shiller sądzi zatem, że warta weryfikacji jest teza o głębi kryzysu zależnej być może przede wszystkim od rozpowszechniania i plastyczności (chętnie wysłuchiwanych) opowieści, a nie od tegoż feedbacku czy mnożników tak ukochanych przez ekonomistów.

Raczej nie przeprowadzono do tej pory eksperymentu potwierdzającego powyższe domniemanie w odniesieniu do ekonomii, ale istnienie takiego związku wykazano w marketingu, dziennikarstwie, nauce, ochronie zdrowia i filantropii. Noblista namawia do szerokich badań ilościowych w tej sprawie.

Nawet niewprawne oko dostrzeże w dzisiejszych narracjach o ekonomii i gospodarce logiczne braki, dziury i wyrwy, lecz nie ma dobrej odpowiedzi, dlaczego jedne torują sobie drogę jak zaraza, na którą brak lekarstwa, a inne zamierają bez sukcesu. Narracje w rozumieniu Shillera mogą mieć rozmaite relacje z prawdą. Zauważono już jednak, że ich rosnąca zaraźliwość może się wiązać z myśleniem życzeniowym wyrażanym w rozpowszechnianej historyjce. W związku z agonalnym stanem tzw. jakościowych mediów, wątpliwe i kłamliwe opowieści dziwnej treści bez większego wysiłku torują sobie dziś drogę przez internet i media społecznościowe, choć dawniej też wpływały na świat. Przykład, że trzeźwym poglądom zawsze było nie po drodze z tłumem, to dogmat z niedalekiej przeszłości, że kobiety nie są w stanie nauczyć się wykonywać tzw. męskich zawodów.

Ludzie kupują narracje jak leci

Światowa kariera słowa: post-prawda sugerowałaby, że coraz częściej narracje oparte są na błędnych, nieprawdziwych i mylnych ideach, ale najpierw trzeba coś takiego wykazać. Teorie spiskowe mają własny, bardzo silny napęd, ponieważ ludzie zdają się mieć silnie wbudowane zainteresowanie nimi. Skłonność ta może być związana z wzorcem zachowania opartym na stosowaniu przez ludzi zasady wzajemności, a więc zemsty na wrogach.

Na potwierdzenie konieczności i wagi badania narracji w związku z ekonomią Robert Shiller przytoczył dorobek z kilkudziesięciu publikacji z różnych dziedzin nauki i wiedzy, a zaraz potem wnioski, jakie wyciągnął wraz ze współbadaczami (William Goetzmann i Dasol Kim) z analizy ankiet prowadzonych od 1989 roku wśród inwestorów instytucjonalnych i Amerykanów z wysokimi dochodami. Wyniki ankiet wskazują, że ludzie z takich grup mają skłonność do przesady w ocenie ryzyka zapaści giełdowych, co jest związane z lekturą wiadomości, zwłaszcza tych krzyczących z pierwszych stron gazet.

Ponad miarę zaskoczyło natomiast badaczy, że wpływ na oceny przyszłego stanu giełdy mogą mieć wieści o…(sic!) trzęsieniach ziemi. Jeśli jakieś wstrząsy nastąpiły w okresie do 30 dni od badania i w promieniu 30 mil od miejsca z kodem pocztowym właściwym dla odpytywanej osoby, to respondenci wskazywali na wyższe prawdopodobieństwo załamania giełdowego. Ze statystycznego punktu widzenia różnica była wystarczająco duża, żeby wyrażać domniemanie o związku złych wiadomości o lokalnym zachowaniu ziemi z negatywnymi emocjami ludzi.

Autor „Ekonomii narracyjnej” podkreśla na koniec tego fragmentu bardzo (i niesłusznie) delikatnie, że model biznesowy mediów zakłada, że złe wiadomości to najlepszy towar na sprzedaż, lecz model ten pomija skutki eksponowania negatywnej sensacji na odbiór pozostałych wiadomości i artykułów (opowieści).

Przykładem relacji między opowieścią, a jej konsekwencjami na gruncie ekonomii jest tzw. krzywa Laffera ilustrująca zależność między stopą opodatkowania a dochodami budżetu państwa. Przebieg krzywej pokazuje, że budżet nie dostaje nic w dwóch sytuacjach: gdy stawka podatkowa wynosi 0 proc. i 100 proc. Sugerowanym przez wielu celem wyrysowania tej krzywej było wykazanie, że obniżka podatków może prowadzić do zwiększenia wpływów podatkowych, a zatem uzasadnienie zmniejszenia podatków pobieranych od osób zamożnych.

Na podstawie danych prasowych i książkowych zebranych przez maszynerię Google Robert Shiller pokazuje, że przez cztery lata po jej pierwszym zaprezentowaniu krzywa Laffera pokrywała się bibliotecznym kurzem aż do chwili, gdy publicysta Wall Street Journal Jude Wanniski nie wydrukował w 1978 roku w „National Affairs” story o tym, jak to spotkał się w 1974 roku na stekach z Arthurem Lafferem oraz dwójką wpływowych polityków: Donaldem Rumsfeldem, późniejszym sekretarzem obrony, i Dickiem Cheneyem, który zwieńczył karierę wiceprezydenturą.

Artykuł przykuwał uwagę historyjką o narysowaniu tej krzywej przez Laffera na serwetce między jednym kęsem wybornego mięsa a drugim. Shiller uważa, że to na skutek kolorowej, przekonującej i trafiającej w czas narracji stworzonej przez Wanniskiego krzywa zyskała – jak świat szeroki – swą (mało zasłużoną) sławę, sam Laffer jest zaś bardziej mistrzem opowieści niż zbierania danych jej potwierdzenie. Dziś prawdziwa rzekomo serwetka jest eksponatem w National Museum of American History.

Zaraźliwe narracje bez związku z wiedzą i przezornością są siłą nadymającą bańki i bąble spekulacyjne. W przypadku zwyżek cenowych są to historie „wyjaśniające” przekonująco przyczyny tych zwyżek, co podbija zainteresowanie ludzi i prowadzi do kolejnych wzrostów cen. Bańka giełdowa dostaje coraz więcej powietrza wraz z kolejnymi artykułami o znakomitych firmach z jeszcze znakomitszymi technologiami w zanadrzu oraz o ludziach stojących za tymi cudami. W bańce mieszkaniowej motywem przewodnim pomocnych narracji mogą być opisy osób kupujących i odnawiających domy, sprzedających je po wyższej cenie, kupujących za uzyskane środki już dwa mieszkania do remontu itd.

Wielkiej recesji amerykańskiej z lat 1920-1921 towarzyszyła bardzo głęboka, 16-procentowa deflacja połączona jednak w pewnym okresie z 50-procentowym wzrostem cen ropy naftowej. Shiller przypomina, że według ekspertów cytowanych przez ówczesne gazety winne miały być temu zakłócenia w dostawach z Rosji i Meksyku z uwagi na dziejące się tam gwałtowne wydarzenia. Inni wskazywali na ogromny wzrost popytu na paliwa w wyniku rozwoju motoryzacji, a główny geolog USA David White utrzymywał w maju 1920 roku, że „zasoby ropy ulegną wyczerpaniu prawdopodobnie za pięć, a nawet za trzy lata.”

Opinia publiczna karmiona była wówczas wieloma innymi czarnymi wizjami: o grypie hiszpance, która uśmierciła 100 mld ludzi, czerwonym zagrożeniu z Rosji, o horrorze Wielkiej Wojny i wreszcie o krwiopijcach (profiteers) zbijających majątki na podwyżkach cen, które nastąpiły w USA między końcem I wojny a wybuchem recesji. Wszystkie te narracje pogłębiały i przedłużały kryzys. Ktoś napisał: „Konsumenci wiedzą, że wojna dobiegła końca i odmawiają zakupów po (wysokich) wojennych cenach. Dobra (na sprzedaż) pozostają w bezruchu, bo ludzie po prostu nie kupują”.

Potrzeba nowego wieszcza w branży

Jak przystało na naukowca krwi pełnej i szlachetnej, Robert Shiller chciałby zmierzenia i potwierdzenia metodą naukową, że uproszczone, przerysowane, wyjęte z szerszego kontekstu, naznaczone przekonaniami ideologicznymi lub politycznymi albo całkowicie nieprawdziwe narracje produkowane i powtarzane przez media o masowym zasięgu mają przemożny wpływ na kierunek, w których zmierza gospodarka. Intuicja podpowiada, że jest to wpływ niemal wyłącznie negatywny, ale to tylko subiektywne przekonanie, którego słuszność należałoby potwierdzić lub odrzucić. W tym kontekście apel o wzmożony wysiłek naukowy w tej mierze jest słuszny, choć z potwierdzenia, że dzieje się źle, przyjdzie nic lub bardzo mało.

Rozczarowanie budzi zatem fakt, że były szef amerykańskich ekonomistów nie skupił się w rozważaniach na tym, co robić i jak sprawić, żeby ogół ludzi zaczął rozumieć podstawy ekonomii i był w stanie udzielać składnych odpowiedzi na pytania, skąd bierze się dziś bogactwo narodów. Jak chyba nigdy przedtem trzeba nam bowiem w ekonomii nowego wieszcza-objaśniacza na podobieństwo Adama Smitha.

Otwarta licencja


Tagi