Autor: Katarzyna Kozłowska

Publicystka, wydawca książek ekonomicznych, koordynator projektów medialnych.

Europa myśli lokalnie, dlatego jest nieinnowacyjna

W USA panuje przekonanie, że co jest dobre dla Stanów, to jest to dobre dla całego świata. W Europie, jeśli ktoś coś wdroży w swoim kraju, to jest zadowolony, że to działa w tym kraju. Jak się doda problemy, jakie napotyka biznes w Europie: przetargi, komisje itp., to prawie wyklucza to osiągnięcie sukcesu w innowacyjnych dziedzinach – mówi prof. Wojciech Cellary
Europa myśli lokalnie, dlatego jest nieinnowacyjna

(CC BY-SA Argonne National Laboratory)

Obserwator Finansowy: Niedawno Komisarz Máire Geoghegan-Quinn ogłosiła, że Komisja Europejska przeznaczy 7 mld euro na badania w ramach programu „Unia Innowacji” będącego elementem strategii Europa 2020. Ma to przyczynić się do pobudzenia innowacyjności Europejczyków i powstania prawie 500 tys. miejsc pracy. Czy Stany Zjednoczone i kraje Azji fundowały sobie podobne programy?

Prof.  Wojciech Cellary: Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Natomiast na pewno Europie są potrzebne programy, które stymulują innowacyjność.

Dlaczego? Jesteśmy mniej twórczy niż Amerykanie?

Nie, jesteśmy twórczy, ale nie innowacyjni. Innowacyjność to zdolność wdrożenia nowości do praktyki. Mniejsza innowacyjność Europy w stosunku do Stanów Zjednoczonych wynika z naszej mniejszej skłonności do ryzyka. W krajach azjatyckich i Ameryce skłonność do finansowania projektów obarczonych dość wysokim ryzykiem, ale rokujących osiągnięcie ponadprzeciętnych zysków, jest znacznie większa niż w Europie.

Który kraj, pana zdaniem, jest dziś najbardziej zaawansowany innowacyjnie?

Myślę, że niezależnie od trudności finansowych, jakie przeżywają Stany Zjednoczone, to one ciągle mają największy potencjał innowacyjności.

Z czego to wynika?

W dużej mierze elementem pobudzającym rozwój technologii i innowacje są decyzje polityczne pociągające za sobą nakłady finansowe. Przemysł militarny i kosmonautyka ciągle są bardzo ważnym motorem innowacyjności. Proszę spojrzeć na ostatnie osiągnięcia amerykańskie w dziedzinie samolotów bezzałogowych – to niesamowite połączenie mechaniki, robotyki, informatyki, elektroniki, telekomunikacji, optyki, inżynierii materiałowej itd. To są innowacje – wdrożenie nowości do praktyki – wynikające z konieczności sprostania wymaganiom wojny w Iraku i Afganistanie. Dzisiaj to są osiągnięcia wojskowe, ale jutro wejdą do gospodarki. Można to różnie oceniać, ale taka jest prawda.

W rankingach największych firm IT nie ma już firm europejskich. Czy nowa strategia ma szansę  poprawić pozycję ? Jeszcze w ubiegłym roku w pierwszej dziesiątce mieściła się np. fińska Nokia, teraz już nie.

Niestety, mamy do czynienia z – miejmy nadzieję, że przejściowym – zahamowaniem innowacyjności Nokii. W tej chwili oddaje ona pole konkurencji. Generalnie Europa musi coś z innowacyjnością zrobić. Nie może pozostawać tak bardzo w tyle za USA jeśli chodzi o wdrożenia nowości. „Unia Innowacji” i tym podobne programy krajowe, to próba naprawienia tego bardzo konserwatywnego podejścia europejskich banków i inwestorów do tego, co nowe. Oni chcieliby mieć 100 procent gwarancji, że uzyskają sukces, gdy tymczasem w sferze innowacji nie może być takich gwarancji.

Twierdzi Pan, że mała innowacyjność Europy, to nie jest problem potencjału twórczego?

Nie. Bardzo wielu innowatorów z Europy wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, aby tam pracować i wdrożyć do praktyki gospodarczej wymyślone przez siebie nowości. W USA mają warunki, jakich Europa im nie oferuje. Zdolności twórcze w Europie są moim zdaniem na bardzo wysokim poziomie. Natomiast mamy tu problem otoczenia ekonomicznego, gdy przychodzi do wdrożeń. W Europie nie myśli się na skalę globalną. W Stanach Zjednoczonych panuje przekonanie, że jak ktoś coś zrobi dobrego dla Stanów, to jest to dobre dla całego świata i nie ma powodów, by tego nie używać na skalę globalną.

W Europie, jeśli ktoś coś wdroży w swoim rodzinnym kraju, który z globalnego punktu widzenia jest zawsze mały, to jest zadowolony, że to działa w tym kraju, i tyle. Dla Chińczyków, Hindusów itd. Niemcy to mały kraj, nie wspominając o innych krajach europejskich. Jak się do tego doda wszystkie te problemy prawne, które napotyka biznes w Europie: przetargi, komisje, czekanie miesiącami na decyzje itd., to prawie wyklucza to osiągnięcie sukcesu w innowacyjnych dziedzinach.

Z drugiej strony amerykański biznes skupiony wokół innowacji sam zdaje się być dla siebie zagrożeniem. Ekonomista Gary Becker alarmuje, że USA zbliżają się do pęknięcia kolejnej bańki internetowej, tym razem związanej z portalami społecznościowymi. Skype Technologies został kupiony przez Microsoft za 8,5 mld dol. To kwota, która dziesięciokrotnie przekracza obroty Skype. Gdy LinkedIn wszedł na giełdę w maju 2011 roku, jego akcje wyceniono na 45 dol., błyskawicznie ich wartość niemal się podwoiła – 88 dol. Takie wzrosty poprzedziły właśnie pęknięcie bańki w 2000 roku. Czy inwestorzy tego nie widzą?

Na rynku amerykańskim jest dziś dużo gorącego kapitału, który trzeba gdzieś ulokować. Inwestorzy dokonują więc nerwowych wyborów, niekoniecznie dobrych. I powtarzają błędy sprzed lat. Bańka „dot.com” w 2000 roku pękła, bo inwestując zapomniano o rachunku ekonomicznym. Przyjęto jako założenie, że jeden użytkownik firmy internetowej będzie generował jakąś kwotę przychodu rocznie. Dziś inwestorzy robią podobnie – np. przyjmują, że użytkownik serwisu społecznościowego będzie generował 100 dol. rocznie z reklam. Jeśli pomnoży się to przez dziesiątki, setki milionów użytkowników danego portalu, to taki inwestor dostaje zawrotu głowy.

To nakręca spiralę, bo inni inwestorzy też chcą wejść w ten biznes i podnoszą cenę. Rośnie bańka, która musi kiedyś pęknąć. Wiele serwisów społecznościowych jest kompletnie nieekonomicznych. Ich sukces wynika z tego, że są bezpłatne. Tylko, że bezpłatny serwis jest bezużyteczny dla inwestorów. W końcu inwestuje się po to, aby mieć zysk z inwestycji.

Może inwestorzy, dotując na taką skalę przedsięwzięcia 2.0 kupują tak naprawdę bazy danych i wcale nie są tak zainteresowani potencjałem reklamowym czy opłatami subskrypcyjnymi?

Kupują bazy danych po to, aby stosować promocyjny model biznesowy. Polega on na tym, że daje się ludziom informacje i e-usługi za darmo, w zamian za oglądanie reklam. Przychody serwisu biorą się z opłat wnoszonych przez reklamodawców. Model promocyjny ma jednak bardzo silne ograniczenia. Jeśli ktoś daje ci coś za darmo, to znaczy, że nie jesteś klientem lecz produktem, który ktoś właśnie sprzedaje. Klient, który nie płaci, nie ma praw i nie może się niczego domagać. A jednocześnie coś jest mu odbierane – jakaś część jego prywatności, dzięki której jest wystawiany na ataki promocyjne i marketingowe. I w efekcie płaci za ten rzekomo darmowy serwis w momencie, gdy kupuje produkt, który był reklamowany w serwisie. Koszty tej reklamy są wliczone w cenę produktu. Przy takim modelu biznesowym za ten serwis płacą nawet ci, którzy z niego w ogóle nie korzystają.

Z drugiej strony pamiętajmy, że ludzie coraz skuteczniej bronią się przed wykorzystywaniem marketingowym i zaśmiecaniem swojej przestrzeni informacyjnej. Ja korzystam z oprogramowania, które bardzo skutecznie odfiltrowuje reklamy z mojego ekranu. Nie docierają do mnie żadne reklamy. Jeśli większość internautów włączy filtry, bo będzie mieć dość reklam, to model promocyjny straci ekonomiczny sens.

Bańka internetowa pęknie, kiedy sieci społecznościowe zaczną pobierać opłaty za dostęp?

Być może, bo wprowadzenie normalnych zasad ekonomicznych będzie nieuchronne. Przecież żywność, energia, usługi nie są za darmo. To dlaczego wiedza ma być za darmo? Gospodarka oparta na wiedzy nie przestaje być gospodarką. Nie można zaprzeczać faktowi istnienia praw ekonomicznych. Bańka internetowa pęknie, gdy inwestorzy połapią się, że zainwestowali w serwisy, które wbrew – nieuzasadnionej – nadziei nie przynoszą zysku.

Inwestowanie w sieci społecznościowe to ryzyko. A jest coś w gospodarce 2.0, co ryzykowne nie jest?

Ryzyko wiąże się ze wszystkim, co przynosi dochody. Poważny biznes to ten, który przynosi dochody. Jeśli jestem inwestorem, to interesuje mnie przede wszystkim to, przy jakim ryzyku, w jakim czasie i jaki zysk mogę osiągnąć. Czy serwis jest społecznościowy, czy nie, nie jest ważne. Ważne jest skąd się biorą pieniądze w serwisie, czyli jaki jest jego model biznesowy. Akurat w wielu serwisach społecznościowych w ogóle nie ma pieniędzy.

Polska pod względem innowacyjności w międzynarodowych statystykach wypada bardzo smutno. Przykład: w 2002 roku wprowadzono podpis elektroniczny. Mamy rok 2011, a podpis elektroniczny wciąż nie jest powszechny.

To jest problem ogólnoświatowy. Nie ma kraju, w którym podpis elektroniczny funkcjonowałby bardzo dynamicznie. Elektroniczna gospodarka w dużym stopniu poradziła sobie bez elektronicznego podpisu. Bez podpisu zarządzamy w e-bankach naszymi pieniędzmi i kupujemy w e-sklepach produkty i usługi. Gospodarka nie jest więc elementem napędowym podpisu elektronicznego.

Okazał się bublem?

Nie. Zmiana w jego postrzeganiu i sposobie użytkowania nastąpi, gdy elektroniczny podpis będziemy mieć w dowodzie osobistym – czyli ok. 2013 roku. Wówczas ma szansę się upowszechnić. W przyszłości podpis elektroniczny powinien coraz bardziej liczyć się w Internecie, na przykład właśnie w portalach społecznościowych. Będzie narzędziem uwiarygodniania ludzi w Internecie. Najważniejszą funkcją podpisu elektronicznego w dowodzie osobistym będzie możliwość brania udziału w wyborach przez Internet. Problem dotyczy wszystkich, którzy w dniu wyborów przebywają poza swoim miejscem zamieszkania. Jesteśmy już na takim etapie upowszechnienia Internetu, że to powinno się zmienić. W imię demokracji.

Rozmawiała Katarzyna Kozłowska

Prof. dr hab. inż. Wojciech Cellary jest kierownikiem Katedry Technologii Informacyjnych Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. Jest współtwórcą założeń programu „Innowacyjna gospodarka”; ekspert Komisji Europejskiej.

(CC BY-SA Argonne National Laboratory)

Otwarta licencja


Tagi