Autor: Krzysztof Bień

Departament Analiz Ekonomicznych NBP.

Kapitał potrzebuje takich bohaterów jak Polska

Europa jest dziś obszarem ryzyka, gospodarki azjatyckie hamują. Kapitału w świecie jest dużo. Szuka on takich miejsc jak Polska: skala inwestycji może być duża, gospodarka jest silna, nie ma ryzyka politycznego, jest szansa na zdrowe fundamenty finansowe. Najważniejsze jest budowanie zaufania do polskiej gospodarki – uważa Igor Chalupec, partner i prezes zarządu Icentis Corporate Solutions.

Obserwator Finansowy: Jak kryzys w strefie euro może wpłynąć na chęć inwestowania w naszej części Europy?

Igor Chalupec: Wszyscy spodziewają się osłabienia chęci do inwestycji, ale ja paradoksalnie chciałbym wskazać przyczyny, dla których istnieje jakaś nutka optymizmu. Gdy rozmawia się z inwestorami finansowymi – inne mogą być odczucia inwestorów przemysłowych, strategicznych – widać ożywienie zainteresowania Polską. Jedną z przyczyn jest dewaluacja złotego jaka nastąpiła w ostatnich miesiącach. Ona jest amortyzatorem kryzysu, pomaga eksporterom, więc i polskiej gospodarce.

Osłabienie złotego powoduje też – i ten czynnik często umyka naszej uwadze – że inwestycje w Polsce stają się relatywnie tańsze. Inwestorzy patrzą tak: jeśli polskiemu rządowi uda się realizacja programu konsolidacji fiskalnej, a są przesłanki by mu ufać, polska waluta w dłuższym okresie czasu nie ulegnie zarazie i będzie się umacniała. Może nie za chwilę, ale w przyszłości. Jest więc okazja by relatywnie tanio kupować w Polsce aktywa.

Dlaczego inwestorzy mieliby wybierać akurat Polskę?

W takich miejscach jako londyńskie City, gdzie działa najwięcej wszelakich funduszy inwestycyjnych istnieje duża potrzeba znalezienia nowych bohaterów gospodarki. Starzy bohaterowie są zmęczeni. Istnieje duża obawa, że kraje azjatyckie – które ostatnio przyciągały najwięcej uwagi – będą rozwijały się wolniej. Europa jest dziś obszarem podwyższonego ryzyka, nie widać potencjału wzrostu. Dla kogoś, kto ma do dyspozycji gotówkę, a tej gotówki jest w dalszym ciągu bardzo dużo, nie ma w co dzisiaj inwestować. Stąd popyt na takie miejsca inwestycyjne jak Polska: skala inwestycji może być odpowiednio duża, jest odpowiedni potencjał gospodarki i potencjał konsumpcji, możliwości eksportu, nie ma ryzyka politycznego i są zdrowe fundamenty – w co się wierzy – w postaci konsolidacji fiskalnej. Kryzys jaki mamy obecnie w gospodarce europejskiej pozostaje oczywiście kryzysem, ale zarazem są też pewne możliwości. Myślę, że możemy być bohaterami.

A nie ma ryzyka, że kryzys w strefie euro, czyli za drzwiami, przeleje się do nas i zniechęci do jakiegokolwiek inwestowania? Jak na to patrzy biznes?

Uważam, że się nie przeleje w skali bardzo dużej. Rząd podejmuje w tej chwili działania na rzecz ograniczenia długu i deficytu. One są dosyć radykalne i pewnie wpłyną negatywnie na przykład na obszar inwestycji w infrastrukturę. Mogą też w pewnym stopniu spowodować ograniczenie konsumpcji krajowej. Mimo wszystko nie spowodują jednak aż tak bardzo istotnego spowolnienia wzrostu gospodarczego jak chociażby ten założony w budżecie na 2012 rok. Gdyby jednak nie te działania ryzyko wpływu kryzysu w strefie euro na polską gospodarkę byłoby większe. Pośrednio możemy być nim dotknięci na przykład z uwagi na recesję na wielu rynkach eksportowych, co będziemy jednak znowu nadrabiać słabszym kursem złotego.

Niezależnie od tego co się jeszcze może wydarzyć w Europie? Można przecież wyobrazić sobie pogłębienie kryzysu – recesję, dodruk pieniądza, wzrost inflacji, wzrost kosztów pieniądza. Wszystko to jeszcze bardziej może zniechęcić do inwestowania nawet w pobliżu strefy euro.

Nie mówię, że nie będzie problemów. Jeżeli recesja dotknie rynki, na które eksportują polskie przedsiębiorstwa, to oczywiście spadną zamówienia, będzie wpływ na zatrudnienie w Polsce, na poziom inwestycji, co z kolei przełoży się na poziom konsumpcji. Nie oznacza to jednak, że staniemy w obliczu kryzysu zaufania do polskich obligacji skarbowych i do złotówki. Możemy zostać dotknięci przez kryzys europejski, ale tylko dotknięci.

Fundusze szukają dobrego miejsca do inwestowania. A czy mają w ogóle wolny kapitał inwestycyjny?

Pieniądza jest nadal bardzo dużo. Kraje surowcowe, czy kraje azjatyckie mają potężne jego nadwyżki. Pieniądze są też u inwestorów finansowych, w funduszach typu private-equity, które w ostatnich latach zgromadziły bardzo duże środki i do tej pory ich nie rozdysponowały. Wiele z tych nadwyżek lokowanych jest póki co w takich bezpiecznych dla kapitału miejscach jak USA. Rentowność obligacji amerykańskich ponownie jest na jednym z najniższych poziomów w historii pomimo, ze gospodarka amerykańska wcale nie jest w rozkwicie. Dolar jest jednak najważniejszą walutą rezerwową. I tam są dzisiaj lokowane pieniądze.

Banki europejskie maja tymczasem za mało kapitału, biorąc pod uwagę nowe wymogi kapitałowe. Dlaczego pieniądz tam nie płynie?

Europejskim bankom brakuje kapitału nie dlatego, że nie ma pieniądza, ale dlatego, że właściciele kapitału nie chcą za bardzo w banki te inwestować.

Dlaczego nie chcą?

Mają poważne obawy co do jakości i przejrzystości bilansów banków i czy w związku z tym inwestycje takie nie okażą się stracone. Banki w strefie euro mogą mieć też kłopoty z dochodami: komu udzielać kredytów, gdzie zarabiać na bankowości inwestycyjnej w obliczu słabości rynków kapitałowych, co zrobić z tysiącami zatrudnionych w nierentownych oddziałach i dywizjach banków? To są pytania stojące dziś przed zarządami banków i ich akcjonariuszami.

Czyli problemem jest kwestia zaufania?

Mamy dramatyczny kryzys zaufania. I to jest dzisiaj głównym problemem na rynkach finansowych, a nie brak pieniądza.

Jakie trzeba stworzyć warunki kapitałowi by miał on zaufanie do takiego rynku jak polski?

O konsolidacji fiskalnej już mówiłem, ale to trzeba ciągle podkreślać. Absolutnie nadrzędnym priorytetem jest dyscyplinowanie wydatków budżetu, zmniejszanie deficytu i długu publicznego. Dlatego doskonale rozumiem, że premier, minister finansów i cały rząd kładą na to główny nacisk. Największym bowiem ryzykiem jest stanie się obszarem zainfekowanym kryzysem zaufania. Powinniśmy robić wszystko, jako państwo, bank centralny, Ministerstwo Finansów, Komisja Nadzoru Finansowego, żeby budować zaufanie do polskiej gospodarki, może nawet ponad miarę. Zaufanie do nas jest najważniejsze.

W takim właśnie kontekście powinniśmy patrzeć na polską gotowość do wspierania – poprzez pożyczkę – funduszy ratunkowych w MFW?

Tak, ale myślę, że kontekst jest jeszcze szerszy, dotyczy strategicznej opcji polskiej polityki zagranicznej. To kontekst bardzo mocnego posadowienia Polski w strukturach Unii Europejskiej. Chodzi o to, aby za wszelką cenę uniknąć podziału Europy na strefę euro i resztę i o to – co kolokwialnie minister Sikorski nazwał: by być przy stole, a nie w formie menu na stole. A gdyby Unia miała się podzielić na „właściwą” Unię i resztę, być w tej właściwej, a nie w „reszcie”.

Wielka Brytania ma jednak inny punkt widzenia. Dlaczego?

Nie wiem co sądzi cała Wielka Brytania, wiem co sądzi londyńskie City. Oni są w większości przekonani, że sobie dadzą radę. Uważają, że stać ich, żeby być – nazwijmy to tak –  drugą Szwajcarią. Uważają, że projekt euro był niewłaściwe zbudowany od samych fundamentów i nie wierzą, że da się go naprawić. Myślę, że bardzo wielu ludzi w City wolałoby być – mówiąc w dużym skrócie – 52 stanem Stanów Zjednoczonych niż 27 krajem Federacji Unii Europejskiej. A najlepiej tu i tu.

Co jeszcze trzeba, by stać się w oczach kapitału bohaterem? Być może nasze przedsiębiorstwa nie są dość atrakcyjne, gdyż nie są dostatecznie rentowne? W wielu branżach rentowność jest taka sobie.

Tutaj nic się nie zmienia z dnia na dzień. Zmiany strukturalne w gospodarce z natury rzeczy zachodzą powoli. Inwestorzy mają jednak mniej więcej prawidłową ocenę gdzie mogą liczyć na wzrost konkurencyjności, na wzrost wydajności, jakie sektory, jaki zwrot kapitału mogą im przynieść jakie inwestycje. Inwestorzy mają doskonałe rozeznanie co dzieje się w polskich firmach, wiedzą na co je stać, wiedzą jaki jest potencjał restrukturyzacji, wiedzą też jakie strukturalne czynniki wpływają na ich konkurencyjność. W wielu branżach bardzo istotnym czynnikiem są na przykład ceny gazu, czy ceny energii elektrycznej, dostęp do infrastruktury.

Pewne kategorie produkcji i inwestycji przestają się jednak opłacać. Wyczerpuje się model biznesu oparty o tanią siłę roboczą. Czy nie stanie się to przeszkodą inwestycji w Polsce?

To prawda, że model biznesu oparty na taniej sile roboczej przechodzi u nas do przeszłości. Z drugiej strony polska gospodarka pokazała w ostatnich dziesięciu latach nieprawdopodobny i wcześniej nie przewidywany skok wydajności pracy. Znaczenie innych, negatywnych – z punktu widzenia biznesu – czynników zmalało. Inwestorzy obawiali się dużej roli związków zawodowych. Okazało się jednak, że związki zawodowe poprzez alians z polityką same się wyeliminowały. Bano się monopoli. Urzędy regulacyjne – Urząd Regulacji Energetyki, Urząd Komunikacji Elektronicznej, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów – okazały się jednak efektywniejsze w radzeniu sobie z monopolami niż przewidywano. Nie pozwalają dowolnie harcować. Najtrudniej może jest w przypadku rynku gazu czy energii, ale i tu zachodzą pozytywne zmiany.

Wszystkie te rzeczy są przez inwestorów pozytywnie odbierane. Nie tylko to. Sądy działają coraz lepiej. Nie doceniamy tego faktu, ale zasadniczo daliśmy sobie także radę z korupcją. Dlatego bardzo wielu inwestorów decyduje się na inwestycje w Polsce. Nawet jeśli nie ma takich zwrotów z inwestycji jak w Rosji, nie idą do Rosji, czy Rumunii. Idą do Polski.

Economist Intelligence Unit zwrócił uwagę w jednej z niedawnych analiz, że dużo nowych inwestycji w przemyśle motoryzacyjnym trafia obecnie na Węgry, do Czech, Słowacji, Rumunii. O Polsce cisza. Skoro Polska jest atrakcyjna dlaczego nie przyciąga tych inwestycji?

Państwa te wtedy, kiedy trwały przetargi i procesy decyzyjne w koncernach motoryzacyjnych zdecydowały się na bardzo daleko idące ulgi, preferencje, subwencje. Może słusznie, może niesłusznie, w Polsce decyzja była taka, żeby pewnej granicy nie przekroczyć. Inwestycje te spowodowały, że np. Słowacja jest dzisiaj nagle wiodącym producentem samochodów w Europie. Słowacji moim zdaniem to się opłaciło. Z drugiej jednak strony przykłady Hiszpanii, Portugalii czy Grecji pokazują, że ryzykowne jest uzależnienie gospodarki od jednego, sztucznie wypompowanego sektora, branży. Dopóki jest duży popyt na samochody to wszystko w porządku, ale jak załamie się koniunktura w tej branży, kraj będzie miał kłopot. Tak stało się szczególnie w Hiszpanii. Cały nieprawdopodobnie rozkręcony sektor budowlany, stanął i pociągnął w dół całą gospodarkę.

Kapitału jest dużo, szuka dobrych okazji. Polska ma wciąż wiele firm należących do skarbu państwa. Aktywa są jednak tanie, więc chyba nie za bardzo jest sens w tej chwili je sprzedawać. Pojawił się koncept stworzenia specjalnego funduszu dbającego o lepszą efektywność majątku należącego do państwa. Są dobre przykłady innych krajów. To dobra idea?

Że nie jest rozsądne sprzedawać przedsiębiorstw wtedy, kiedy jest akurat totalna dekoniunktura i prywatyzować tylko ze względów ideologicznych – to się zgodzę. Chyba, że firma państwowa jest w stanie agonalym jak to było w przypadku Ruchu, który kupiliśmy w 2010 roku.

Jeśli chodzi o drugą część pytania, po wielu latach obecności w środowisku spółek państwowych, w ich zarządach i w radach nadzorczych, nie wierzę, aby taki twór – niezależnie od tego jak go nazwiemy – przestał być ciałem politycznym. Na końcu każdego procesu decyzyjnego zawsze będzie premier. Nie chodzi mi tu o konkretną osobę, ale o instytucję. I dopóki tak będzie zawsze będą ingerencje polityków w decyzje kadrowe, a czasami również w biznesowe. Za majątek skarbu państwa konstytucyjnie odpowiedzialny jest minister skarbu i powinno się dać ministrowi skarbu państwa, tak samo jak każdemu innemu akcjonariuszowi, wolną rękę w podejmowaniu decyzji i zarządzaniu tym majątkiem. Powinno sie go też z tego rozliczać. Sztuczne ograniczanie jego kompetencji będzie moim zdaniem niezgodne z konstytucją i da pole do nieograniczonej hipokryzji.

Skoro kapitału nie brakuje – czy znalazłby się także na „udomowienie” banków?

Znowu powiem coś pod prąd, ale nie rozumiem dlaczego poważne skądinąd osoby angażują się w dyskusję na ten temat, a nawet prześcigają się w swojej admiracji dla tego pomysłu. Była realna szansa, żeby „udomowić” Bank Zachodni WBK. No i jakoś się nie udało. To jest prosty rynek: ktoś musi chcieć sprzedać i ktoś musi chcieć i móc kupić. Ja nie widzę sprzedających, a i kupujących wolałbym nie szukać wśród firm państwowych, bo to będzie oznaczało zaprzepaszczenie transformacyjego dorobku ostatnich lat. Gdyby np. Leszek Czarnecki zdecydował się na taką inwestycję, gdyby Jan Kulczyk postanowił rozwinąć się w tej dziedzinie, czy Zygmunt Solorz – ale on zainwestował akurat gdzie indziej – w porządku, to jest kapitał prywatny. Renacjonalizacja sektora bankowego byłaby niewłaściwym posunięciem.

Rozmawiał Krzysztof Bień

Igor Chalupec jest partnerem i prezesem zarządu Icentis. Wcześniej był maklerem giełdowym, wiceprezesem zarządu Pekao, wiceministrem finansów, prezesem PKN Orlen.

Otwarta licencja


Tagi