Inteligentny licznik prądu ma zmusić do ekologicznego myślenia

Rząd chce nam zafundować nowoczesne liczniki energii za 10 mld zł, ale biorąc pod uwagę stan polskiej elektroenergetyki, przyniosą taki efekt, jak zainstalowanie klimatyzacji w dwudziestoletnim polonezie bez szyb. Wydatek ma szanse zwrócić się tylko przy założeniu, że razem z nowoczesnymi urządzeniami ludzie też się zmienią.
Inteligentny licznik prądu ma zmusić do ekologicznego myślenia

Inteligentny licznik (CC By-SA Tom Raftery)

Projekt nowego prawa energetycznego nakłada na firmy energetyczne obowiązek wymiany starych urządzeń na inteligentne liczniki (smart metering). Takie liczniki obsługują już 30 milionów gospodarstw domowych we Włoszech oraz setki tysięcy w takich krajach jak Szwecja, Finlandia, Holandia, USA i Kanada. „Inteligentne systemy pomiaru już działają bądź są wdrażane w najbardziej rozwiniętych gospodarczo krajach Unii Europejskiej i świata, przynosząc odbiorcom energii wiele korzyści” – czytamy na stronie internetowej Urzędu Regulacji Energetyki, który czuwa nad polskim rynkiem energii.

Licznik mnie zmusi

Inteligentne liczniki umożliwiają stałą i ciągłą wymianę informacji między odbiorcą a sprzedawcą energii w czasie zbliżonym do rzeczywistego poprzez przesył danych z urządzenia. Nowoczesne liczniki dają także możliwość przekazywania informacji zwrotnych do odbiorcy, np. dotyczących aktualnej ceny energii, ale także oferują klientom pełną informację o jej wykorzystaniu w dostępny, przejrzysty sposób. To wszystko sprawia, że możliwe jest dostosowanie poziomu zużycia prądu do jego aktualnej ceny i możliwości finansowych rodziny, a dalej – bardziej efektywne wykorzystanie energii przez gospodarstwo domowe.

To główna z punktu widzenia klienta korzyść z licznikowej rewolucji, ale nie jedyna. Na internetowej Platformie Informacyjnej Inteligentnego Opomiarowania (www.piio.pl) pod patronatem Ministerstwa Gospodarki, PSE Operator i URE można znaleźć listę istotnych dobrodziejstw wynikających z wdrożenia inteligentnych liczników. Maja one znaczenie także z punktu widzenia przeciwników wymiany liczników: ograniczenie podwyżek cen energii elektrycznej dla odbiorcy końcowego – głównie dzięki ograniczeniu kradzieży prądu, których koszty przerzucane są na wszystkich klientów oraz bardziej trafione prognozy zużycia energii przez dostawców prądu, co pozwoli uniknięcie kupowania drogiej energii na rynku bilansującym dla zaspokojenia skaczącego popytu, wzmocnienie bezpieczeństwa energetycznego – m.in. poprzez poprawę jakości dostaw energii o lepszych parametrach, uproszczenie procedur zmiany sprzedawcy energii.

Małgorzata Niepokulczycka, prezes Federacji Konsumentów mocno zaangażowanej w promowanie inteligentnych liczników, do tej krótkiej listy korzyści dodaje jeszcze jedną.

– Dla konsumentów najważniejszym bonusem związanym z nowym rozwiązaniem jest z pewnością likwidacja systemu prognozowania zużycia, który dla wielu ludzi był rodzajem nieakceptowanego i kontrowersyjnego przymusu kredytowania przedsiębiorstw energetycznych – mówi Małgorzata Niepokulczycka.

Licznikowa rewolucja wymagać będzie jednak wielkich nakładów finansowych. I wiadomo, że firmy energetyczne sięgną do kieszeni klientów. Z raportu Polskiego Towarzystwa Rozdziału i Przesyłu Energii Elektrycznej (PTRiPEE ) wynika, że operatorzy systemów dystrybucyjnych (np. RWE Stoen Operator w Warszawie, Enea Operator w Wielkopolsce i kilku innych województwach oraz 9 pozostałych), na których spoczywa obowiązek przeprowadzenia wielkiej wymiany urządzeń, wydadzą na ten cel od 7,8 mld do 10,2 mld zł. Łączne nakłady na licznikową rewolucję w przeliczeniu na jeden punkt pomiarowy wyniosą więc nawet 637 zł. Rząd zakłada, że firmy dystrybucyjne częściowo będą mogły te koszty odbić sobie w rachunkach wystawianych klientom.

Autorzy raportu PTRiPEE podają, że podwyżki opłat dystrybucyjnych o 12 – 16 proc. to pewnik. I mówimy tylko o kosztach nowych liczników [w niedalekiej przyszłości zapewne dojdą jeszcze ogromne koszty inwestycji w sieci, za które też przede wszystkim zapłacą konsumenci – przyp. red.]

Agnieszka Głośniewska z URE, który ustala wysokość taryf, uspokaja.

– Wzrost wynagrodzenia związanego z inteligentnym opomiarowaniem będzie proporcjonalny do rzeczywiście osiągniętych korzyści związanych np. z redukcją strat handlowych i technicznych oraz obniżeniem kosztów odczytów – mówi.

Biorąc jednak pod uwagę stan sieci dystrybucyjnych, które wymagają natychmiastowych wielomiliardowych inwestycji, wszelkie oszczędności i tak będą natychmiast inwestowane w poprawę fatalnej kondycji sieci, a także nowe przyłączenia. Najważniejszą z punktu widzenia Kowalskiego korzyścią z wprowadzenia smart meteringu będzie ograniczenie zużycia energii, a więc obniżenia rachunków za prąd. Ministerstwo Gospodarki i URE podają, że doświadczenia krajów UE w zakresie wzrostu efektywności energetycznej dzięki zmianie zachowań konsumentów wskazują na potencjał na poziomie 6-10 proc.

Prognoza oparta o pobożne życzenie

Z tymi szacunkami nie zgadzają się jednak eksperci firmy doradczej Ernst & Young, twierdząc, że są bez pokrycia.

– Według założeń projektu stanie się tak dzięki wyzwoleniu u odbiorców zachowań dążących do efektywnego wykorzystania energii oraz ograniczeniu szczytowego zapotrzebowania na energię w ciągu doby. Problem w tym, że nikt nie zweryfikował – poprzez wdrożenia pilotażowe – czy polscy odbiorcy w istocie zmienią swoje zachowania tak, jak oczekują tego decydenci – komentuje Jakub Tomczak, menadżer w E&Y.

Mówiąc krótko rząd zakłada, że będziemy bardziej ekologiczni: będziemy wyłączać telewizory grające nawet, gdy nikt na nie patrzy lub wręcz zrezygnujemy z ulubionego programu tylko dlatego, że godzina nadawania pokryje się z godzinami energetycznego – i cenowego – szczytu. Ale nie sprawdził, czy tak się faktycznie stanie.

Doradcy tej firmy podkreślają, że wszystkie dotychczas przeprowadzone w Polsce analizy korzyści z wdrożenia inteligentnych sieci elektroenergetycznych (smart grid) opierają się na założeniach teoretycznych, niesprawdzonych w praktyce, oraz na doświadczeniach z wdrożeń pilotażowych na zagranicznych rynkach, których nie można wprost porównać do rynku polskiego.

– Nasz rynek charakteryzuje się znacznie niższym zużyciem energii elektrycznej na odbiorcę w porównaniu do Europy Zachodniej, nie mówiąc już o Skandynawii czy Ameryce Północnej, gdzie zużycie jest nawet siedmiokrotnie wyższe. Oznacza to, że potencjał redukcji zużycia jest u nas niższy. Ponadto charakter urządzeń w przeciętnym gospodarstwie domowym w Polsce różni się od tego w krajach przytoczonych powyżej – mówi Jakub Tomczak.

Przykładem może być rynek kalifornijski, gdzie odbiorcy korzystają z bardzo energochłonnych klimatyzatorów, czy rynek norweski, gdzie popularne jest ogrzewanie elektryczne.

– Tam przy odpowiednio większej konsumpcji energii nikt nie kwestionuje korzyści płynących z wdrożenia inteligentnych urządzeń pomiarowych. Nie powinniśmy się jednak kierować doświadczeniami Norwegów czy Amerykanów, lecz przetestować inteligentne rozwiązania w naszych domach – dodaje.

Pilotaże w Polsce dopiero startują i to na niewielką skalę. Największe plany ma Energa Operator, ale projekt instalacji 100 tys. liczników opóźnia się. Powoli rozkręcają się pilotaże w innych spółkach dystrybucyjnych. Opóźnienia to tylko jeden problem, bo ich wyniki wcale nie są przesądzone.

W branży energetycznej znane są przykłady pilotaży z USA, które kończyły się z różnym skutkiem. Przywoływane przez ekspertów projekty z Kalifornii dały dobre rezultaty, bo nawet zmiana temperatury wewnątrz klimatyzowanego pomieszczenia o 1-2 stopnie Celsjusza, pozwalała uzyskać wymierne korzyści finansowe. Ale już testy w także gorącej, ale bogatszej Florydzie, położonej na wschodnim wybrzeżu USA, zakończyły się fiaskiem. Odbiorcy nie byli zainteresowani oszczędzaniem energii, nawet kiedy byli do tego zachęcani bonusami. Kwestii związanych z ochroną przyrody w ogóle nie brali pod uwagę.

W Polsce wcale nie musi być z tym tak źle. Najnowszy raport o polskim rynku energii i świadomości energetycznej Polaków (zrealizowany przez Grupę PTWP we współpracy z URE oraz TNS OBOP) daje przesłanki do optymizmu. Zdecydowana większość ankietowanych, aż 87 proc., twierdzi, że stara się oszczędzać energię w swoich gospodarstwach domowych. Zasadniczym motywem oszczędzania energii jest wśród Polaków chęć zminimalizowania opłat, a nie troska o ochronę zasobów naturalnych czy środowiska. Zaledwie 13 proc. badanych informuje, że nie oszczędza energii. 71 proc. ankietowanych wprost deklaruje, że poprzez oszczędzanie energii stara się zmniejszyć rachunek.

Najpopularniejszym sposobem oszczędzania energii wśród Polaków jest wyłączanie niepotrzebnego oświetlenia (93 proc.). Dosyć często wymieniamy żarówki na energooszczędne (63 proc.). Nieco więcej niż połowa badanych (51 proc.) stara się kupować energooszczędny sprzęt domowy, np. urządzenia AGD i RTV. Po około jednej trzeciej zwolenników mają również sposoby, takie jak: włączanie pralki dopiero po zapełnieniu bębna, niepozostawianie ładowarek np. do telefonów, komputerów w gniazdku elektrycznym.

Niepokoi, że zaledwie 1 proc. badanych odpowiedziało, że posiada dwie taryfy: nocną i dzienną.

To stawia pod znakiem zapytania wcześniejsze deklaracje, bo pokazuje, że choć w teorii dobrze znamy sposoby oszczędzania energii i deklarujemy, że tak robimy, to zaledwie ułamek ankietowanych pofatygował się, by zmienić taryfę na bardziej elastyczną.

Nikt nie pytał jednak dlaczego tak się dzieje. Mogłoby się okazać, że po prostu Polacy nie wierzą, że rozdzielenie taryf jest korzystne. Taryfa nocna jest tańsza, ale taki podział oznacza, że taryfa dzienna kosztuje więcej niż, gdy w dzień korzystamy z taryfy zbiorczej.

Rewolucja, ale po co

Podobne wnioski płyną z analizy danych dotyczących zmiany dostawcy energii. Od lipca 2007 r. z prawa zmiany dostawcy energii skorzystało jedynie 36 tys. odbiorców z ok. 13,5 mln płacących za energię elektryczną. W ciągu ostatniego roku jednak liczba wszystkich aktywnych odbiorców prądu wzrosła z niecałych 9 do ponad 36 tysięcy. Czyżby efekt konkurencji na rynku energii? Nie do końca.

Jak tłumaczy URE, przyczyną tak dużego wzrostu liczby odbiorców zmieniających sprzedawcę w grupie G, czyli sektorze gospodarstw domowych – aż 13 tys. w 2011 r. spośród wszystkich 14,3 tys. od 2007 r. – jest przede wszystkim wzmożona aktywność akwizycyjna niektórych sprzedawców. Dalej w dyplomatycznych słowach urząd ostrzega klientów, że swoboda wyboru sprzedawcy w połączeniu z agresywną polityką sprzedawcy sprawia, że możemy nieświadomie zgodzić się na warunki gorsze niż dotychczas.

Czy zatem licznikowa rewolucja będzie w ogóle opłacalna, zwłaszcza, że – jak chce ustawodawca – liczniki mają być co 8 lat wymieniane na nowe? Zdaniem ekspertów E&Y to problematyczna kwestia. Tym bardziej, że nie dochowano jak dotąd obowiązku sporządzenia analizy opłacalności zgodnej ze standardami zawartymi w energetycznej dyrektywie UE. Wszystkie kraje unijne na jej wykonanie mają czas do września 2012 r. Komisja Europejska dała w ten sposób państwom prawo wyboru, bo jeśli analizy wykażą, że licznikowa rewolucja nie będzie opłacalna, mogą od  niej odstąpić bez narażania się na kary.

Tak prawdopodobnie postąpią Słowacy, którzy policzyli, że opłacalna będzie jedynie wymiana liczników w firmach, a w mieszkaniach już nie. Kto analizy nie wykona, nakłada na siebie obowiązek wymiany urządzeń. Polski rząd nie dość, że takiej analizy nie przeprowadził, to jeszcze – jak twierdzi E&Y – pominął w swoich okrojonych obliczeniach tzw. koszty ukryte.

Należą do nich między innymi koszty organizacji i funkcjonowania Niezależnego Operatora Pomiarów, który zajmowałby się gromadzeniem danych spływających z liczników. Mogą one wynieść nawet 310 mln zł rocznie. Razem z innymi kosztami operacyjnymi na funkcjonowanie systemu będzie potrzeba ok. 660 mln zł na rok.

– W projekcie Nowego Prawa Energetycznego nie pokazano powyższych kosztów, a z drugiej strony zdecydowano się pokazać korzyść z tytułu redukcji kosztów odczytów tradycyjnych, ręcznych – mówi Jakub Tomczak.

W branży energetycznej głośno mówi się, że licznikowa rewolucja będzie więc tylko drogim kaprysem. Chyba, że pójdą za nią konkretne działania rządu.

– Inteligentne liczniki mogą okazać się tylko drogim gadżetem, jeśli w Polsce nie zacznie się wspierać działalności prosumenckiej (połączenie postaw producenta i konsumenta – przyp. aut.) na przykład w ułatwianiu przyłączania mikroźródeł energii do sieci i dalszego budowania inteligentnych sieci energetycznych (smart grid – red.) – mówi prof. Krzysztof Żmijewski, były szef PSE Operator.

Jego zdaniem energetyka prosumencka w połączeniu z technologiami smart grid pozwolą zapobiec problemom energetycznym kraju, kiedy elektrownie będą zmuszone zamykać zdekapitalizowane bloki energetyczne i staniemy w obliczu przerw w dostawach energii.

Niezmiernie ważne będzie też promowanie proekologicznych postaw wśród Polaków. Z tym jednak, jak pokazują badania Grupy PTWP we współpracy z URE oraz TNS OBOP, wcale nie musi być tak źle.

Inteligentny licznik (CC By-SA Tom Raftery)

Tagi