Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Lasy Państwowe – skarb kontrowersyjny

Zasoby drewna, których wartość jest szacowana na ponad 300 mld zł, 6 mld zł przychodów, miliard złotych na inwestycje rocznie, przeszło 2 mld zł nadwyżki finansowej zgromadzonej przez ostatnie lata, niewielkie zadłużenie, niemal monopolistyczna pozycja rynkowa. Oto Lasy Państwowe, największe przedsiębiorstwo leśne w całej UE.

Przedsiębiorstwo, mimo tak imponujących parametrów, budzi sporo kontrowersji. Najpoważniejszy zarzut wobec niego brzmi: przez Lasy Państwowe w Polsce drewno drożeje dużo szybciej niż wskaźnik inflacji i kosztuje już tyle, ile w dużo bogatszych od nas krajach: Niemczech, Austrii, Szwecji czy Finlandii. Czy ów zarzut jest prawdziwy?

Państwowe Gospodarstwo Leśne „Lasy Państwowe” zarządzające 7,6 mln ha lasów (co stanowi ¼ powierzchni Polski), to unikatowy twór gospodarczo-prawny, „państwowa jednostka organizacyjna bez osobowości prawnej”, która jako taka nie płaci podatku CIT. Z jednej strony podlega nadzorowi rządu, ale z drugiej jest autonomiczna finansowo i wypracowywany zysk zachowuje dla siebie. Czyli państwo nie pobiera od niej dywidendy.

Chodzi o niemałe pieniądze, bo np. w zeszłym roku Lasy Państwowe miały 367 mln zł zysku netto. Dzięki temu, że mogą zatrzymywać cały zysk, udało im się zgromadzić przez ostatnie lata ponad 2 mld nadwyżki finansowej, którą lokują w różne instrumenty finansowe. W najbliższych latach powinna ona rosnąć, bo przedsiębiorstwo jest w znakomitej kondycji. Ma niewielkie zadłużenie, w zasadzie niezagrożoną rentowność, jego przychody rosną, co zawdzięcza w dużej mierze swej niemal monopolistycznej pozycji na krajowym rynku drewna. Zarządza niemal 80 proc. lasów w Polsce, ale jego udział w rynku drewna w Polsce sięga 90 proc. Wynika to z faktu, że lasy prywatne są już „przerąbane” i młodsze. Tymczasem zasoby drewna w Lasach Państwowych od lat cały czas rosną (wynoszą już 1,9 mld m. sześc., w ostatnich 20 latach podwoiły się) i w przeliczeniu na hektar drzewostanu są już dwukrotnie wyższe od unijnej średniej. Dzieje się tak dzięki temu, że to państwowe przedsiębiorstwo pozyskuje w swych lasach niemal dwa razy mniej drewna niż go przyrasta.

Może sobie na to pozwolić, bo nawet przy tak ograniczonym wyrębie osiąga dodatni wynik finansowy; także dzięki temu, że ma do swej dyspozycji gigantyczny majątek. Zarządza niemal całością lasów państwowych w Polsce, gospodarstwami rybackimi, ośrodkami wypoczynkowymi, setkami pól namiotowych, kwater dla myśliwych i pokojów noclegowych dla turystów, a na dodatek dzierżawi na masową skalę grunty pod wydobycie kopalin, np. piasku czy kamienia, służących do budowy dróg. Tylko na Dolnym Śląsku na terenie Lasów Państwowych wydobywa się ponad 10 mln ton kopalin rocznie. Nikt nie policzył dotąd, ile cały ten majątek jest wart, ale same zasoby drewna Lasów Państwowych wycenia się na ponad 300 mld zł.

Właściwie nie powinno więc dziwić, że w zeszłym roku rząd postanowił włączyć to przedsiębiorstwo do sektora finansów publicznych. Ministerstwo Finansów nie ukrywało, że w tym posunięciu chodzi o „ulżenie” finansom publicznym. Resort mógłby dzięki takiej zmianie zarządzać nadwyżkami Lasów Państwowych, lokować je na swych kontach, wspierać z nich budżet w sytuacji, gdyby leśnicy ich nie wydali.

Leśnicy natychmiast zaczęli protestować przeciw rządowemu pomysłowi. Twierdzili m.in., że to stwarza duże zagrożenie dla ich firmy, że autonomia w dysponowaniu nadwyżkami finansowymi jest im potrzebna na wypadek sytuacji nadzwyczajnych, klęsk żywiołowych (pożarów, huraganów), które mogą doprowadzić do wielkich spustoszeń w lasach, a usuwanie ich skutków pochłania olbrzymie sumy. Przywoływali specyfikę swego przedsiębiorstwa. To, że jego celem nie jest jedynie zysk, ale przede wszystkim utrzymanie w jak najlepszej kondycji lasów, które służą całemu społeczeństwu. Z inicjatywy posła PiS i byłego ministra środowiska, prof. Jana Szyszko, zaczęto zbierać podpisy przeciwko włączaniu Lasów Państwowych do sektora finansów publicznych. Zebrano ich w ciągu kilku miesięcy, także dzięki zaangażowaniu mediów ojca Rydzyka, okrągły milion. To na rządzie zrobiło takie wrażenie, że wiosną tego roku wycofał się ze swego pomysłu.

Żałował tego nie tylko minister finansów. Żałowali też wszyscy ci, którzy uważają, że dzisiejsze Lasy Państwowe to „państwo w państwie”, przerośnięty, mało efektywny moloch, z napompowanymi kosztami (m.in. wysokimi płacami), który swe nadwyżki zawdzięcza swej monopolistycznej pozycji rynkowej i grze – przez ograniczanie podaży – na zwyżkę cen. Taki pogląd prezentuje Polska Izba Gospodarcza Przemysłu Drzewnego, której przedstawiciele twierdzą, że ceny drewna w Polsce od pewnego czasu są porównywalne, a w wielu przypadkach nawet wyższe niż w innych krajach naszego regionu: Niemczech, Austrii, Szwecji, Finlandii, Estonii, Litwie czy na Słowacji.

Jak ta opinia ma się do rzeczywistości? Zacznijmy od finansów. W 2010 r. Lasy Państwowe miały 6 mld zł przychodów i 367 mln zł zysku netto. Prognoza na ten rok to: 6,17 mld zł przychodów i 96,8 mln zł zysku netto. Ubiegłoroczne koszty wynagrodzeń z narzutami przekroczyły w tej instytucji 2 mld zł. Średnia płaca wyniosła 5,6 tys. zł brutto, a w tzw. służbie leśnej nadleśnictw – 6 tys. zł. To bardzo dużo, jak na polską administrację państwową. Z drugiej strony jednak Lasy Państwowe muszą zatrudniać setki wysokiej klasy specjalistów. W sprawozdaniu za 2010 r. zarząd LP twierdzi (powołując się na dane GUS), że ich płace rosły wolniej w ostatnich czterech latach niż wynagrodzenia w całej polskiej gospodarce. W tym roku pensje w LP mają zwiększyć się tylko o pół procenta, czyli dużo poniżej wskaźnika inflacji. Trzeba też dodać, że jeszcze w latach 90. Lasy Państwowe biedowały i podźwignęły się w dużej mierze dzięki dość głębokiej restrukturyzacji, która obejmowała m.in. wyprzedaż zbędnego majątku, outsourcing prac fizycznych i znaczną redukcję zatrudnienia.

Jest ono jednak ciągle wysokie. W zeszłym roku wynosiło 24,7 tys. osób, z czego większość można nazwać administracją leśną. Są to leśniczowie i podleśniczowie nadzorujący prace pielęgnacyjne w lesie, nasadzenia i wyręby, urzędnicy ponad 400 nadleśnictw, a także dyrekcji regionalnych oraz innych jednostek. Osoby zajmujący się nadzorowaniem wszystkich robót związanych z gospodarką leśną, ich planowaniem, analizowaniem i pracami badawczymi. Prace fizyczne związane z wyrębem, wywożeniem drewna z lasu, sadzeniem i pracami pielęgnacyjnymi drzew Lasy Państwowe zlecają zaś firmom zewnętrznym.

Czy można mówić w tym przypadku o przeroście zatrudnienia? To kwestia dyskusyjna. Po pierwsze na jednego pracownika Lasów Państwowych przypada 316 ha lasu, niemało. Po drugie Lasy Państwowe mają ogrom zadań do wykonania, np. same produkują sadzonki drzew, same pozyskują nasiona (prowadząc tzw. drzewostany nasienne), a zajmują się przecież nie tylko gospodarką leśną, ale także edukacją przyrodniczą, retencją wody, budową infrastruktury turystycznej i jej zarządzaniem, ochroną rezerwatów, znajdujących się na ich obszarze itd. Po trzecie gospodarka leśna to praca na żywym organizmie, wymaga bardzo dokładnego nadzoru i ścisłego planowania. Błędy mogą być katastrofalne w skutkach, na przykład, gdy leśnicy nie zapobiegną w porę zagrożeniu plagą szkodników, może to skończyć się wymieraniem ogromnych połaci lasu.  Chodzi nie tylko o straty materialne, bo lasy to przecież nie tylko drewno.

Z drugiej strony są w UE przedsiębiorstwa leśne, które są bardziej efektywne. Państwowe fińskie przedsiębiorstwo Metsahallitus zarządza 3,4 mln ha lasów produkcyjnych (czyli dwa razy mniejszą powierzchnią niż Lasy Państwowe), a 85-90 proc. przychodów uzyskuje z drewna. Jego przychody  w 2010 r. wyniosły 367 mln euro, a zysk netto – 102 mln euro, z czego niemal całość trafiła jako dywidenda do Skarbu Państwa. Roczna produkcja drewna Metsahallitus jest sześć razy mniejsza niż Lasów Państwowych, ale zatrudnia ono jedynie 1800 osób, czyli prawie 14 razy mniej niż Lasy.

Marian Pigan, dyrektor generalny Lasów Państwowych twierdzi, że takie porównania są niemiarodajne, bo w każdym kraju są inne warunki prowadzenia gospodarki leśnej. Mówi, że w Finlandii łatwiej i taniej prowadzi się gospodarkę leśną, bo ten kraj ma mniej zróżnicowane lasy i dzięki temu mniej liczną administrację leśną. Podkreśla, że w polskich lasach sytuacja jest trudniejsza niż w zachodnioeuropejskich. Że nasze lasy zostały zdewastowane niegdyś przez zaborców, potem przez dwie wojny światowe, były niedoinwestowane w czasach komunizmu i w związku z tym ich utrzymanie oraz odtwarzanie wymaga ogromnych nakładów.

Ten obraz kłóci się jednak z tym, że Lasy Państwowe przy innych okazjach bardzo chwalą się swoimi drzewostanami, przywołując m.in. argument, że ich zasobność w drewno jest dwukrotnie wyższa od średniej unijnej (dwa i pół razy wyższa niż w Finlandii). Tymczasem zasobność w drewno to jeden z najlepszych parametrów, określających jakość i wartość lasu.

A co z domniemaną grą – poprzez ograniczanie podaży – na zwyżkę cen drewna? Anna Malinowska, rzeczniczka Lasów Państwowych, stanowczo dementuje ten zarzut. Mówi, że Lasy od lat konsekwentnie zwiększają pozyskanie surowca. W 1990 r. pozyskały 16 mln m3 drewna, w 2000 r. 24 mln m3, w 2010 r. – 33,7 mln m3. W ostatnich trzech latach zwiększały podaż drewna o ok. 600 tys. m3 rocznie. To jednak i tak za mało, żeby zaspokoić duży krajowy popyt, a to winduje ceny. Od paru lat ceny drewna w Polsce są faktycznie zbliżone do tych, jakie spotyka się w Niemczech, Finlandii, Szwecji czy Austrii. Średnia cena drewna w Lasach Państwowych, które jest sprzedawane w przetargach, wyniosła pod koniec czerwca tego roku 185 zł za m3 i była aż o 18 proc. wyższa niż pół roku wcześniej. W przypadku tartacznego drewna iglastego cena skoczyła w tym okresie o 23,8 proc. Według Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego (PIGPD) w drugim półroczu 2011 r. średnia cena drewna w Lasach Państwowych jest o 50 proc. wyższa niż pod koniec 2009 r.

Anna Malinowska tłumaczy takie skoki cenowe zwykłym prawem podaży i popytu oraz cyklem koniunkturalnym. Twierdzi, że były one skorelowane z sytuacją na światowych rynkach surowcowych, w przemyśle drzewnym i ogólną koniunkturą w polskiej i globalnej gospodarce. Innymi słowy, podczas kryzysu branża drzewna ograniczała zakupy i ceny spadały, a teraz się odbiła i kupuje więcej. W ślad za tym drewno drożeje. Drożeje szybko, bo krajowa podaż tego surowca jest zbyt mała. Nie tylko u nas, np. w Niemczech także – ten kraj importuje dziesiątki milionów ton tego surowca, także z Polski i ma to wpływ na panujące u nas ceny. Do tego dochodzą spekulanci, którzy wykorzystują fakt, że tego surowca mamy za mało.

Izba przemysłu drzewnego nie może jednak się z tym pogodzić.

– Lasy Państwowe mogłyby pozyskiwać i przeznaczać do sprzedaży znacznie więcej drewna niż dziś, a gdyby to zrobiły, ceny by spadły – przekonuje Bogdan Czemko, dyrektor Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego.

Powołuje się m.in. na wyliczenia Piotra Cybulskiego, byłego nadleśniczego, a obecnie posła PiS.

– Dziś pozyskuje 55 proc. rocznego przyrostu drewna w swoich lasach, a w wielu innych krajach unijnych ten wskaźnik przekracza 70-80 proc.

W Finlandii sięga on 70 proc., na Słowacji – 75 proc., Czechach – 84 proc., a w Szwecji 86 proc. Z drugiej strony w Niemczech – 50 proc., a we Francji – 55 proc.

Skąd taki rozrzut? Wynika on z wielu przyczyn. Pierwsza i najważniejsza, to polityka leśna danego kraju. Jedno państwo może bowiem pozwalać na to, by jego lasy miały charakter przede wszystkim produkcyjny (tak jest w Finlandii), a drugie chce, żeby inne ich funkcje (rekreacyjne, przyrodnicze, wodochronne, wiatrochronne etc.) były równie ważne i wprowadza gwarantujące to przepisy i mechanizmy, co z kolei ogranicza wyręby. Tak jest np. w przypadku Niemiec i Polski.

Prawie połowa drzewostanów Lasów Państwowych to lasy ochronne oraz znajdujące się w rezerwatach, otulinach parków narodowych, obszarach Natura 2000 i innych terenach chronionych. Czyli tam, gdzie gospodarcza rola lasów musi ustąpić innym jego funkcjom i gdzie wyręby podlegają ograniczeniom. To m.in. dzięki temu nasze lasy są starsze i bardziej zasobne w drewno niż chociażby fińskie.

Efektem ubocznym takiej polityki mogą być wysokie ceny drewna. Szczególnie, gdy zderza się to z dużym popytem na ten surowiec, co ma miejsce w Polsce, z jej mało dotkniętą kryzysem gospodarką, rozwojem inwestycji, bardzo rozwiniętym przemysłem drzewnym, meblarskim i budowlanym. Naszym problemem jest także to, że mamy stosunkowo mało lasów: 9 mln hektarów (Niemcy – 11 mln ha, Finlandia – 22 mln ha), co w sposób oczywisty przekłada się na wielkość naszej produkcji drewna.  Tzw. lesistość – czyli udział lasów w powierzchni kraju – Polski wynosi 29 proc., a Niemiec – 31,8 proc., w co aż trudno uwierzyć (średnia lesistość państw europejskich to 33,7 proc.), a co jest pokłosiem właśnie uwarunkowań historycznych, czyli rabunkowej gospodarki leśnej okupantów podczas zaborów i obydwu wojen światowych. Niemcom jest też o tyle łatwiej, że mają lasy rekordowo zasobne w drewno (320 m3 na hektar lasu, w Polsce to 260 m3).

Lasy Państwowe są między młotem a kowadłem. Z jednej strony naciska na nie branża drzewna, domagając się zwiększenia podaży drewna. Z drugiej – ekolodzy, którzy twierdzą, że to przedsiębiorstwo już dziś za dużo wycina. Jedno wydaje się być pewne: gdyby Lasy Państwowe zaczęły ciąć dużo więcej niż obecnie, wywołałoby to społeczne protesty, bo dla wielu Polaków las jest wartością samą w sobie.

Otwarta licencja


Tagi