Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Łupki nie szkodzą, ale wciąż dzielą

Spadek cen surowców energetycznych w świecie ostudził z powodów finansowych zapał do poszukiwania skał łupków zasobnych w gaz i ropę. Oddala to perspektywę ich znalezienia i wydobycia w Polsce, chociaż także u nas upadają zarzuty o szkodliwości eksploatacji łupków dla środowiska. W batalii o łupki nawet w USA żywe są nadal na ich zwolenników i przeciwników.
Łupki nie szkodzą, ale wciąż dzielą

Przez Europę od kilku lat przetaczają się protesty przeciw metodzie wydobycia gazu czy ropy z łupków. (CC By SA Rebecca Harms)

Po bardzo krótkim okresie euforii polski rozdział łupkowy został przymknięty. Nikt z kręgów politycznych tego oficjalnie i głośno nie powie, ale panuje cicha zgoda, że mechanizm spowolnienia w łupkach miał źródła kunktatorsko-polityczne. Po pierwszej ekscytacji pojawiła się świadomość, że proces rozeznania i wstępnych przygotowań będzie bardzo długi i drogi. Tak długi, że wyjdzie poza okres racjonalnych przewidywań wyborczych i tak drogi, że realne wielkie koszty spadną na obecnych rządzących, zaś korzyści czerpać będą już zupełnie inne ekipy.

Problem kosztów dawał się rozwiązać za pomocą kapitałów z zagranicy, ale gdy nie było (bo nie mogło być) błyskawicznych sukcesów zwiadowczych, a tym bardziej wydobywczych, pojawiła się refleksja o groźbie politycznego wykorzystania sięgnięcia po kapitał obcych wskutek rozgrywania oklepanego wątku „wyprzedaży” tzw. sreber rodowych. Stąd m.in. paradne – żeby wymigać się eufemizmem – pomysły ścigania się z Amerykanami na dokonana naukowo-techniczne i opracowania za ciężkie miliardy z budżetu własnych polskich metod poszukiwań i pozyskiwania surowców z łupków. Główny problem nie polegał jednak na spowolnieniu, choćby dlatego, że „co nagle to po diable”, a na wytoczeniu na jego usprawiedliwienie armat wrednej propagandy cierpiącej na ostry deficyt prawdy i przyzwoitości.

W sprawie polskich łupków powoli następuje na szczęście powrót do normalności. W końcu marca 2015 r. Dyrekcja Generalna Ochrony Środowiska przedstawiła wyniki badań w sprawie szczelinowania hydraulicznego w Polsce.

Ustalono, że: „prowadzone prace rozpoznawcze, w tym szczelinowanie, nie wpłynęły znacząco na stan środowiska. Nie stwierdzono znaczących i trwałych zmian stanu chemicznego wód podziemnych i powierzchniowych, pogorszenia parametrów gleb pod kątem rolniczym ani podwyższenia stężeń pierwiastków promieniotwórczych (radonu) w glebie. Prowadzone działania nie miały także wpływu na stan zasobów wód podziemnych (nie spowodowały obniżenia zwierciadła wód podziemnych). W kilku przypadkach stwierdzono w powietrzu gruntowym tymczasowe podwyższenie analizowanych parametrów. Ustalono, że wynikało ono z gromadzenia się współczesnych produktów naturalnych przemian biologicznych pod folią uszczelniającą badane tereny lub w jednym przypadku – z karbońskich pokładów węgla.(…) Ingerencja w krajobraz prowadzonych prac była krótkotrwała, a po ich zakończeniu nie pozostawiła znaczącego śladu w krajobrazie. (…) Podczas prowadzonych badań nie zarejestrowano drgań pochodzących od wstrząsów sejsmicznych związanych z procesem pękania górotworu spowodowanym szczelinowaniem.

Wielu to oczywiście nie przekona. Wahającym się warto uzmysłowić, że obecna forma cywilizacji opiera się na węglu w najrozmaitszych postaciach, na metalach oraz na betonie. Składowe tych trzech podstaw trwania i rozwoju porozrzucane są pod powierzchnią Ziemi, więc nie ma szczęścia i pomyślności bez górnictwa. Spoglądając z tej perspektywy widać patologiczną niekonsekwencję w bezkompromisowym oporze przeciw łupkom – zwalczane są one na każdy możliwy sposób, podczas gdy wydobycie pozostałych tysięcy minerałów, z oczywistymi szkodami dla środowiska, sprzeciwu na taką skalę nie budzi. Jest przykra wiadomość dla zaślepionych aktywistów – nie widać na horyzoncie alternatywnych Ipadów i Iphone’ów ze szmat i drewna zamiast z metali i tworzyw sztucznych, więc im więcej gadżetów w sklepach, tym więcej potrzebnych będzie dziur w ziemi.

Gdy słucha się zatem płomiennych tyrad w sprawie zbawiennej rzekomo roli np. wiatraków energetycznych, to warto wiedzieć, że postawienie wiatraka z turbiną o dość skromnej dziś mocy 2 MW wymaga ok. 300 ton stali (na którą trzeba rud żelaza, węgla i wielu innych składników mineralnych), 5 ton miedzi, 3 tony aluminium i 1200 ton betonu. Takie dane przedstawił przy pewnej okazji Mark Cutifani – szef wielkich koncernów górniczych (AngloGold Ashanti, AngloAmerican), a także przewodniczący International Council on Mining and Metals. Pozyskanie wszystkich tych składników nie jest bynajmniej „eco-friendly”, więc tyrady lepiej sobie darować, a skupić się na rozważnych i skoordynowanych intelektualnie działaniach zmierzających do zachowania Ziemi w lepszym niż dziś stanie, bo bez górnictwa ludzkość nie tylko nie utrzyma obecnego poziomu życia, lecz całkiem po prostu zaniknie.

Na stanowej granicy

Od zażartych sporów o łupki nie są wolne także Stany Zjednoczone. Czasem spory te rzutują na dobrosąsiedzkie stosunki międzystanowe. W połowie grudnia 2014 r. gubernator stanu Nowy Jork oznajmił mieszkańcom decyzję o wprowadzeniu stanowego zakazu tzw. frackingu, czyli szczelinowania głębinowego pozwalającego uwalniać gaz i ropę zamknięte w skałach łupkowych. Decyzja ta wywołała żywiołową radość, a przynajmniej zadowolenie większości tamtejszych mieszkańców, bo surowce z eksploatacji łupków są na Wschodnim Wybrzeżu na cenzurowanym z szeroko rozumianych względów ekologiczno-klimatycznych.

Zakaz zbyt wiele nie zmieni, bo miejsca masowych odwiertów dokonywanych w formacji geologicznej Marcellus zaczynają się jakieś 150 km od Manhattanu. Prowadzone są jednak już na obszarze stanu Pensylwania, który przyjął wobec pozyskiwania węglowodorów postawę racjonalną. W rezultacie, sąsiadujące ze sobą rubieże obu stanów nasuwają analogie z pograniczem amerykańsko-meksykańskim, gdzie z jednej strony przelewa się bogactwo, a z drugiej piszczy bieda.

Dobrobyt pensylwański ma ważne źródło w eksploatacji łupków. Niepowodzenia dotyczą zaś głównie nowojorskich terenów tzw. Southern Tier, zwanych też swego czasu Doliną Możliwości (Valley of Opportunity), gdzie kiedyś, wzdłuż biegnącej ze wschodu na zachód granicy stanowej, siedziby i wytwórnie miały takie firmy jak np. IBM. Czasy świetności dawno jednak minęły, a niegdysiejsze tuzy skarlały, albo przeniosły się gdzie indziej.

Kontrast z miejscami leżącym po przeciwnych stronach jest jaskrawy. Puste domy, mały ruch, roznosząca się wszędzie charakterystyczna woń stagnacji po nowojorskiej stronie i nowe domy, odmalowane stare posesje, szykowne samochody prosto z salonów u Pensylwańczyków inkasujących dochody z penetrowania łupków.

Leżącego zaraz po przeciwnej stronie miasta Windsor nie stać na utrzymanie własnej jednostki policji, a w pogoni za lepszym zarobkiem wyniosły się z niego nawet zakłady pogrzebowe, które cieszą się przecież sztywnym i przewidywalnym popytem. Tymczasem, w pensylwańskim hrabstwie Bradford położonym bezpośrednio nad skałami Marcellusa dochody podlegające opodatkowaniu wzrosły w okresie 2007-2011 o niebagatelne 25 proc. Dodać tu trzeba, że formacja Marcellus nie kończy się na granicy i sięga północnych krańców stanu Nowy Jork leżących het nad wielkim jeziorem Ontario.

Dla wielu ludzi żyjących na północ od Pensylwanii różnice w standardzie dochodów stają się nie do wytrzymania. Ogłoszenie zakazu frackingu wywołało w Southern Tier wielkie niezadowolenie, bowiem prysły nadzieje na dorównanie szczęściu, jakim cieszą się sąsiedzi. Niedługo po tej decyzji władze Windsor i 14 innych miasteczek graniczących z Pensylwanią ogłosiły chęć odłączenia się od stanu Nowy Jork i przyłączenia się do Pensylwanii. Szanse na powodzenie tej inicjatywy są bliskie zera, bo zgody udzielić musiałyby najpierw obie legislatury stanowe, a potem przegłosować musiałby tę zmianę Kongres USA, lecz i tak ma ona istotny wymiar polityczny.

Jedną z najbardziej znanych prób podważenia podziału na stany podjął słynny pisarz Norman Mailer (autor m.in. bestselleru „Nadzy i martwi”). W 1969 r. brał udział w wyborach na burmistrza Nowego Jorku, a wśród koronnych obietnic było przekształcenie metropolii w 51. stan USA. Wybory jednak przegrał, a jedyną do tej pory udaną próbą secesji było oderwanie się w 1777 r. północnego skrawka ówczesnej prowincji Nowy Jork i utworzenie Republiki Vermont, która w 1791 przystąpiła do Unii jako jej 14.stan. Nieudana była także ubiegłoroczna próba podziału Kalifornii na 6 mniejszych stanów. Nie tędy zatem droga. Problem łupkowy nie ma charakteru miejscowego, a ogólnoamerykański, z oznakami przekształcania się w globalny.

Efekty widzialne i niewidzialne

Rozmiary przemysłu łupkowego stały się w USA olbrzymie, o czym tu w Europie mamy dość blade pojęcie. Poniżej przykłady pozwalające zobrazować jego skalę z jak najmniejszym użyciem liczb.

Ropę naftową najlepiej tłoczyć rurociągami, bo to najtaniej i najbezpieczniej, choć przedtem trzeba zryć ziemię na setkach i tysiącach kilometrów przyszłego przebiegu nowej trasy. Nowe szlaki budzą zazwyczaj kontrowersje, przechodzące niekiedy w histerię, skwapliwie wykorzystywaną przez polityków. Przykładem jest plan ułożenia rurociągu Keystone XL, który miałby prowadzić z kanadyjskiej prowincji Alberta i po pokonaniu prawie 2 tysięcy km dotrzeć do miasta Steele City w Nebrasce, gdzie połączyłby się z siecią prowadzącą do centrum logistycznego ropy w Cushing i dalej do Zatoki Meksykańskiej.

Keystone XL o dziennej przepustowości 830 tys. baryłek (ok. 42 mln ton ropy rocznie) otwierałby szerszą bramę dla ropy z kanadyjskich czarnych piasków roponośnych, ale także z łupków Północnej Dakoty. Kongres USA dał zgodę na jego ułożenie, ale prezydent Obama skorzystał z prawa weta, dając pierwszeństwo obawom o stan środowiska w sąsiedniej Kanadzie i o powiększenie się tzw. śladu klimatycznego. W konsekwencji tych i innych obstrukcji do ogromnych już rozmiarów doszedł w USA kolejowy przewóz ropy. W 2010 r. cysternami przewieziono tam 20 mln baryłek, tj. jakieś 2,8 mln ton. W 2014 r. szynowe dostawy ropy wyniosły już 374 mln baryłek, czyli ok. 52 mln ton.

W ciągu 4 lat nastąpił zatem wzrost prawie 20-krotny, w czym główny udział miał surowiec z łupków. Doszło do tego, że w połowie kwietnia odpowiednie służby federalne przeprowadziły ćwiczenia sztabowe, w czasie których omawiano fikcyjny scenariusz katastrofy. W Jersey City, w miejscu odległym o 3 km od wjazdu do manhattańskiego Holland Tunnel, wykoleić miałby się pociąg z cysternami ropy. Założono, że kula ognia miałaby 100 metrów wysokości, na miejscu zginęłoby 87 osób, a ciężkie rany odniosłoby 500 kolejnych. Ćwiczenia odbyły się sprawnie.

Inny obrazek pochodzi z Północnej Dakoty. Badacze nocnego obrazu powierzchni Ziemi wiedzą jak jasnym światłem świecą tamtejsze tereny niezwykle intensywnej eksploatacji skał łupkowych z formacji Bakken. Źródłem światła są tzw. świeczki, inaczej flary lub pochodnie, które służą do spalania gazu ziemnego towarzyszącego wydobywanej tam ropy łupkowej. Ostatnie pomiary wykazały podobno, że z powodu owych świeczek pustkowia Dakoty są jaśniejsze, i to znacznie, od trzymilionowej aglomeracji jaką tworzą Minneapolis i Saint Paul w Minnesocie.

Wyjaśnienie tego fenomenu nie jest trudne. Ropa jako surowiec bardziej uniwersalny, łatwiejszy w przewozie i tworzący rynek globalny wyparła gaz, choć rewolucja łupkowa zaczęła się od tego drugiego. Gdy zabraknie rurociągów, ropę można przewozić koleją, a nawet ciężarówkami. Sposób na gaz to wyłącznie gazociągi, a te kosztują krocie, podczas gdy rosnąca w USA podaż gazu spowodowała ogromny zjazd cenowy surowca. W bardzo wielu przedsięwzięciach związanych z eksploracją łupków gaz ziemny stał się więc po prostu odpadem.

Według niektórych szacunków, na polach Bakken spalanych jest bezużytecznie i z oczywistym uszczerbkiem dla środowiska ok. 30 proc. wydobywanego tam gazu o wartości nawet 1 mld dolarów rocznie. W innym ujęciu gaz marnotrawiony w Północnej Dakocie wystarczyłby do zaspokojenia potrzeb grzewczych mieszkańców dwóch wielkich miast: Chicago i Waszyngtonu. W skali wydobycia z łupków prowadzonego w wielu innych zagłębiach amerykańskich wielkości te ulegają potężnemu zwielokrotnieniu.

Skoro nie szkodzi, może lepiej polubić

Rozwiązania problemów generalnych i szczegółowych związanych z zagospodarowywaniem łupków szukać można na dwa przeciwstawne sposoby. Jeden to domaganie się zakazów eksploatacji i jednoczesne obrzydzanie wydobycia w nieuczciwych lub nie do końca uczciwych kampaniach propagandowych. Na szczęście, w chwili obecnej i w dającej się przewidzieć przyszłości, z powodu rosnącego globalnego zapotrzebowania na energię są to jednak działania podobne w skutkach do zawracania kijem Wisły.

Rozsądniejsze jest zatem podejście polegające na zamianie negatywnej (bo zmanipulowanej) energii społecznej w pozytywną i skupienie się obecnych przeciwników na poszukiwaniu rozwiązań lepiej służących ochronie środowiska, efektywności oraz bezpieczeństwu wydobycia węglowodorów zamkniętych w łupkach. Byłoby to tym sensowniejsze, że nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jest w tych dziedzinach wielkie pole do popisu.

Wpływ górnictwa na poziom życia ludzi można mierzyć na wiele sposobów. National Mining Associaton oszacowało, że górnictwo węgla, rud metali i surowców niemetalicznych miało w 2012 r. wkład w PKB USA w wysokości 225 mld dolarów, czyli niewielki (w 2012 r. PKB USA liczony w cenach bieżących wyniósł 16 163 mld dolarów). Podana wartość prowadzi jednak na intelektualne manowce, bowiem po wydobyciu kopaliny podlegają skomplikowanej z reguły i wieloetapowej obróbce.

Amerykańskie służby geologiczne (U.S. Geological Survey) oceniają więc, że w 2012 r. kopaliny te zostały przekształcone w dobra i usługi warte 2 400 mld dolarów, stanowiące ok. 15 proc. PKB. Są też jednak rachunki idące jeszcze dalej. Według nich, całkowita kontrybucja efektów górnictwa do globalnego produktu brutto wynosi nawet ok. 50 proc. W takim rachunku uwzględnia się dodatkowo przemysły pracujące na rzecz górnictwa oraz efekty w rolnictwie (m.in. nawozy sztuczne), transporcie (paliwo), czy budownictwie (materiały budowlane).

Przez Europę od kilku lat przetaczają się protesty przeciw metodzie wydobycia gazu czy ropy z łupków. (CC By SA Rebecca Harms)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ukraina walczy o eksport zbóż

Kategoria: Trendy gospodarcze
Jeżeli kraj eksportował co roku 50 mln ton pszenicy i kukurydzy, czy 15 mln ton wyrobów stalowych, a nagle może wywozić ułamek tego wolumenu, to ma wielki problem gospodarczy. Przeżywa go Ukraina, walcząca z agresorem.
Ukraina walczy o eksport zbóż