Moda na franka

Szwajcaria to ostatnia reduta finansowej stabilności – to dziś powszechna opinia na rynku. Jej bezpośrednim skutkiem jest znaczne przewartościowanie franka. Dla polskiego systemu finansowego to dość istotna informacja: Polacy pożyczyli już ponad 45 mld franków.
Moda na franka

(CC BY Radar Communication)

Frank zawsze zyskuje, gdy na świecie dzieje się źle, ale w ostatnich tygodniach ten proces jest szczególnie wyraźny. Waluta Szwajcarii jest traktowana jako jedno z ostatnich bezpiecznych aktywów. Szwajcaria nie jest nadmiernie zadłużona, agencje ratingowe oceniają ją wysoko. Szwajcarski system bankowy ma nadal – w odróżnieniu od innych krajów – bardzo dobrą opinię, jest uważany za szczelny i ciągle gwarantuje anonimowość. Poza tym frank to waluta bardzo płynna, łatwo w taką inwestycję wejść i szybko z niej wyjść.

– Decyduje selekcja negatywna: dolar nie jest bezpieczny, mieliśmy ostatnio serię słabych danych z amerykańskiej gospodarki, do tego dochodzą problemy z gigantycznym długiem USA. Jen też odpada, bo nie wiadomo, kiedy i jakim kosztem Japonia podźwignie się po wielkim trzęsieniu ziemi. No i inwestycja w euro jest ryzykowna, choćby ze względu na ciągłe kłopoty Grecji – mówi Marek Rogalski, analityk DM BOŚ.

Złoty na huśtawce

I to właśnie kolejna odsłona greckiego kryzysu spowodowała w czwartek po południu mały wstrząs na rynku złotego. Złoty osłabił się względem wszystkich walut, ale wobec franka szwajcarskiego najbardziej: prawie 2,5 proc. Pod koniec dnia za franka płacono prawie 3,27 zł – najwięcej od marca tego roku. Gorzej było tylko w czasie najostrzejszej fazy kryzysu walutowego, na początku 2009 roku, gdy kurs franka zmierzał w kierunku 3,40 zł.

Inwestorów wystraszyła wypowiedź Jean-Claude’a Junkcera, premiera Luksemburga, który przewodniczy tzw. euro-grupie zrzeszającej ministrów finansów państw strefy euro. Wynika z niej, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy wcale się nie kwapi do udzielenia pomocy pogrążającej się w chaosie Grecji.

– Pętla wokół Grecji stopniowo się zaciska, wygląda to tak, jakby w Europie był jakiś wewnętrzny konflikt. Z jednej strony są sygnały z Niemiec i Francji, że grecki dług należy – jak to oni nazywają – zreprofilować, z drugiej strony Europejski Bank Centralny to wyklucza, bo uważa, że byłby to zły sygnał. Do tego MFW jest niechętny pomaganiu Grecji, bo ta według niego nie przeprowadza reform. W sumie nie wiadomo o co chodzi i widać to wyraźnie na rynku – mówi Marek Rogalski.

– W stanie takiej niepewności złoty będzie nadal tracił na wartości, tym bardziej, że Bank Gospodarstwa Krajowego, który na zlecenie MF wymienia euro na rynku, na razie stoi z boku, jakby czekał, że złoty może jeszcze stracić i nie warto teraz marnować amunicji – dodaje analityk.

Jego zdaniem kurs franka może niebawem sięgnąć 3,30 zł. Waluta Szwajcarii zyskuje zresztą nie tylko w stosunku do złotego, ale również względem innych walut, w tym euro. Według części ekonomistów – w tym ekspertów OECD – jest już ona przewartościowana. Jeśli nadal będzie aprecjonować, Szwajcaria znów stanie przed widmem deflacji. To z kolei dla polskich kredytobiorców nie jest taka zła wiadomość: ryzyko deflacji oznacza mniejsze prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych przez Narodowy Bank Szwajcarii. To właśnie stosunkowo niskie oprocentowanie kredytów udzielonych we frankach powoduje, że koszt obsługi zadłużenia – mimo niekorzystnych zmian kursowych – nie przyrasta zbyt gwałtownie.

Złych długów nie przybywa

Wzrost kursu franka na razie nie przekłada się na zwiększenie wartości kredytów zagrożonych w polskich bankach. Świadczą o tym dane o należnościach sektora bankowego. W marcu, gdy w połowie miesiąca za franka trzeba było płacić nawet 3,24 zł, a średnioważony kurs miesięcy wyniósł niemal 3,12 zł wartość „frankowych” mieszkaniowych kredytów z utratą wartości, które miały osoby prywatne, wyniosła 2,08 mld zł. Miesiąc wcześniej było to 2,1 mld zł.

To dlatego, że mimo rosnącego kursu kredyt we franku ciągle się opłaca. Według Haliny Kochalskiej z Open Finance przy obecnym oprocentowaniu kredytu w CHF wielkość raty jest niższa lub porównywalna do raty analogicznego kredytu udzielonego w złotych.

– Osoba która pożyczyła 300 tys. zł w szwajcarskiej walucie w grudniu 2007 roku przy kursie 2,17 zł miała wówczas ratę w wysokości ok. 1430 zł (marża 1,2 proc. stawka LIBOR – 2,8 proc.), dziś przy kursie 3,2 zł miesięcznie kredyt kosztuje ją ok. 1600 zł (marża 1,2 proc. stawka LIBOR 0,2 proc.). Nie powinna się jednak z tego powodu szczególnie użalać, bo spłacający taki sam kredyt w złotych musi co miesiąc oddać więcej. W zależności od marży jest to od 1650 do ponad 1700 zł – napisała w raporcie opublikowanym na stronach Open Finance.

Z drugiej strony struktura kredytów mieszkaniowych (bo w tej kategorii pożyczki walutowe są najbardziej popularne) wyraźnie się zmienia. To efekt m.in. polityki nadzoru bankowego, który rekomenduje bankom komercyjnym zaostrzanie kryteriów przy udzielaniu kredytów denominowanych w walutach obcych. Nadal frank dominuje: na koniec marca wartość kredytów „frankowych” wynosiła 142,7 mld zł. Dla porównania kredyty udzielone w złotych wyniosły 103,2 mld zł. Jednak to w tej drugiej grupie notowany jest systematyczny wzrost: na koniec roku kredyty złotowe wynosiły 98,2 mld zł. Kredyty we frankach były wówczas warte 147,4 mld zł.

(CC BY Radar Communication)

Otwarta licencja


Tagi