Nowe zasady udzielania grantów idą w złym kierunku

Pomysł, by ograniczyć inwestorowi możliwość wyboru przez uzależnienie pomocy publicznej  w postaci grantów od miejsca inwestycji, to jedno z najgorszych możliwych rozwiązań. Klient musi mieć wybór. Każdy z nas chce mieć wybór inwestując w kupno samochodu albo mieszkania, podobnie jest z inwestorem, który chce wydać środki na budowę fabryki czy stworzenie centrum usług.
Nowe zasady udzielania grantów idą w złym kierunku

Piotr Wojaczek fot. KSSE

Często się zdarza u nas, czyli na Śląsku, że przyszły inwestor poszukując terenu pod inwestycję dostaje do wyboru możliwość : droższy grunt w Gliwicach lub znacznie tańszy, ale oddalony, np. w Ujeździe, Gogolinie czy Jastrzębiu. I często wybiera rozwiązanie droższe, bo uważa, że z różnych względów będzie dla niego bardziej korzystne. To jego wybór. Często zdarza się, że wybiera Śląsk, chociaż tu w ramach pomocy publicznej może dostać nieco mniejsze wsparcie niż na Opolszczyźnie czy w Małopolsce. Dopuszczalny poziom pomocy publicznej w naszym regionie to 40 proc. kosztów kwalifikowanych inwestycji, podczas gdy Małopolska i Opolszczyzna mogą zaoferować swoim inwestorom po 50 proc. To kara za naszą efektywność – kiedyś u nas także obowiązywał poziom 50 proc., ale kiedy okazało się, że się dobrze rozwijamy, spadło bezrobocie, poprawiły się zarobki itd. region zaczął być traktowany na ostrzejszych zasadach (bo takie są zasady unijne). Jednak według mojej wiedzy nawet 20 proc. różnicy w pomocy publicznej nie przekona inwestora, by wybrał miejsce, na którym mu nie zależy.

By namawiać inwestorów do inwestowania w słabszych regionach, dla wyrównania ich szans,  trzeba wymyślić odpowiednie narzędzia, dać wybór, a nie stawiać inwestora pod ścianą. Jestem za stworzeniem dodatkowych instrumentów wsparcia dla regionów słabszych. Jakie to powinny być narzędzia? Nie ja powinienem odpowiadać na takie pytania. Ja jestem odpowiedzialny za to, by jak najwięcej inwestorów chciało inwestować w naszym regionie. Wiem jednak, że Polski dzisiaj jeszcze nie stać na eksperymentowanie z inwestorami, nie stać nas, by sprawdzać na żywym organizmie, czy potwierdzi  się teza, że nowe pomysły ograniczające pomoc gotówkową  w lepiej rozwiniętych miejscach,  pomogą rozwinąć inwestycje na terenach biedniejszych. Czy inwestor zechce, czy nie zechce, zostanie, czy odejdzie? A jestem przekonany, że pomysł, by w jakikolwiek sposób wskazywać inwestorowi, gdzie ten ma inwestować, to strzał we własną stopę. To negatywna motywacja, która może się obrócić przeciwko pomysłodawcom, gdyż nie ma gorszej promocji niż niezadowolony klient (inwestor), a tego w szczególności w tych nowych obszarach nie można wykluczyć. Po co ogłaszać światu, że na granty można liczyć tylko w tych, a nie innych regionach? W ten sposób zamykamy sobie drogę nawet do samych negocjacji. Nie trzeba będzie długo czekać na przedsiębiorcę, który powie: „nie chcę inwestować na ścianie wschodniej, bo co z tego, że koszty pracy mogą być tam niższe, jeśli kwestie logistyki, transportu i kadrowe w tamtym miejscu są z mojego punktu widzenia na gorszym poziomie, a to ogranicza moje możliwości działania”. Zbyt dużo będzie musiał doinwestować: zaczynając od  przygotowania działki, kończąc na wspomnianych już kwestiach logistycznych. Niższe koszty pracy też mogą okazać się iluzoryczne, bo koszt znalezienia odpowiedniej podatnej na wyszkolenie kadry, może być wyższy niż w terenach uprzemysłowionych. W dobie globalnej konkurencji mało kto chce być pionierem na nowych obszarach leżących poza tradycyjnie eksplorowanymi (to znaczy o przewidywalnych zasobach). A jeśli już tacy się znajdą, to „wynagrodzenie pioniera” powinno być odpowiednie do jego wysiłku.

Są firmy, które wybierają dany region z konkretnych powodów. Na przykład firma, która działa w branży motoryzacyjnej będzie sobie szukać miejsca na południu Polski z dwóch powodów: tam działa już wiele firm z tego sektora oraz bliżej stąd do odbiorców u południowych sąsiadów, gdzie także produkuje się auta. Fakt, że na rządowy grant będzie mógł liczyć tylko ten, kto zechce zainwestować w Suwałkach, Lublinie, czy Bydgoszczy, nie spowoduje, że inwestor rzeczywiście wybierze tamte miejsca. Osobiście jestem skłonny uważać, że  w większości przypadków wybierze raczej ofertę sąsiedniego kraju. Dlaczego nie rozbudowujemy  na Wschodzie sieci dróg? Przecież gdyby wzdłuż wschodniej granicy położono nitkę autostrady i obudowano ją siecią kilku dróg ekspresowych, to dzisiaj żadnego inwestora nie trzeba by było zmuszać do inwestowania na tamtych terenach.

Proponowane rozwiązanie obiecuje grant tylko dla inwestycji na terenach o większym bezrobociu. W Katowicach, po latach starań i ciężkiej pracy, bezrobocie spadło do poziomu 3,8 proc. Czy to oznacza, że dysponując 20 tysiącami absolwentów wyższych szkół rocznie, dopóki nie zaczniemy znów mieć tysięcy ludzi bez pracy, nie będziemy też mieć możliwości do pozyskania nowych inwestycji BPO? Potencjalni pracownicy takich centrów w zdecydowanej większości i tak pochodzić będą z miast i powiatów ościennych, gdzie bezrobocie przekracza średnią krajową. Wielkie firmy, które chcą zakładać w Polsce centra usług, nie są zainteresowane ich uruchamianiem w małych miastach, mimo, że teoretycznie to tam są ludzie do pracy. Chcą być w dużych ośrodkach, gdzie bez trudu – i bez czekania rok aż ktoś dla nich wybuduje nieruchomość – znajdą odpowiedni lokal do prowadzenia działalności i odpowiednio przygotowaną kadrę.

Tylko jedno z nowych rozwiązań wydaje się naprawdę dobre: pomysł, by decyzja o grancie zapadała na poziomie międzyresortowego zespołu ds. inwestycji, a nie na radzie ministrów. Wszystko co opiera się o radę ministrów z powodu przyjętych procedur trwa znacznie dłużej, czasami dłużej niż wytrzymuje potencjalny inwestor.

I jeszcze jedna ważna sprawa. Wbrew temu, co się czasem mówi w Polsce, to nie prawda, że Unia jest przeciwko udzielaniu pomocy publicznej. Po pierwsze w innych krajach Unii środki przeznaczane na te same cele – i to w gotówce – są znacznie większe. Poza tym co najmniej kilka krajów, którym doskwiera deficyt budżetowy znowu zaczęło tworzyć specjalne strefy ekonomiczne, m.in. Francja czy  Niemcy. Wymusił to kryzys. Strefy na określony okres, np. na 5 lat, ustanawia się nawet w miastach, by zrewitalizować dzielnicę. Wtedy wszystkie biznesy, jakie działają w jej obszarze – kawiarnie, restauracje, sklepy, punkty usługowe – są zwolnione z podatków.

W Polsce skrzynka z narzędziami, które pomagają zdobywać inwestorów – zwłaszcza dużych – jest zbyt uboga. Strefy i rządowe  granty – to właściwie wszystko. Przy czym tak naprawdę, ze względu na mizerię w kasie państwa, liczą się strefy. Tu pomoc jest nominalnie znacznie większa, tyle, że rozłożona w czasie i uzależniona od rentowności projektu. Strefy nie kuszą tylko pomocą fiskalną, lecz także profesjonalną obsługą i dobrą ofertą nieruchomości. To Specjalne Strefy Ekonomiczne są rozwiązaniem, które pomaga przekonać inwestora, by inwestował w Polsce w sytuacji gdy państwa nie stać na udzielenie mu gotówkowej bezpośredniej pomocy publicznej. Tylko, że już dzisiaj mamy kłopot z przepisami, które utrudniają objęcie granicami strefy nowych terenów, takich które wskazuje zainteresowany inwestor, jeśli stopa bezrobocia jest tam mniejsza od średniej krajowej. Obawiam się, że na kolejnych obostrzeniach idących w tym kierunku zyskają nie inne polskie regiony, tylko inne państwa.

Notowała Katarzyna Mokrzycka

Piotr Wojaczek jest prezesem Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej

Czytaj także:

Planowanie przestrzeni czyli jak uniknąć złych wyborów

Piotr Wojaczek fot. KSSE

Tagi


Artykuły powiązane