Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Polacy są za biedni na dobrą ligę piłkarską

Europejski futbol ligowy będzie ewoluował ze względów finansowych w stronę modelu amerykańskiego. Przynosi on większe zyski – przewiduje prof. Stefan Szymański, ekonomista sportu z Uniwersytetu Michigan. – Już nie wyniki sportowe, a finansowe będą decydować o doborze rywali – tłumaczy. Co to oznacza dla polskiej piłki?

Polacy są za biedni na dobrą ligę piłkarską

Prof. Stefan Szymański

Obserwator Finansowy:  Panie profesorze, na początek kwestia, która nie daje mi spokoju. Gareth Bale. Real Madryt zakupił go od Tottenhamu za 100 mln euro. Podobno będzie zarabiał 9 mln euro rocznie. On jest naprawdę tyle wart?

W jakim sensie?

W takim, w jakim często pytamy z oburzeniem, czy menedżer spółki X, który zarabia tyle milionów jest ich naprawdę wart?

To zależy, o co pytamy. Jeśli pytamy, o to, czy Bale jest warty więcej niż dobry lekarz, albo malarz, sugerując, że to lekarz, albo malarz powinni zgarniać te 9 mln euro, to nie czuję się na siłach, by na to pytanie odpowiadać. To pytanie metafizyczne. Jeśli pytamy zaś o to, czy Bale jest dla klubu Real Madryt wart tych pieniędzy, które zań płaci, to tu odpowiedź jest prostsza. Najwyraźniej władze klubu oczekują, że gra Bale’a, 24-letniego świetnego gracza, przełoży się na większe zainteresowanie klubem i większe przychody.

Nawiasem mówiąc, profesjonalni piłkarze, ci najlepsi, byliby skłonni grać za dużo mniejsze pieniądze. Zapewniam pana, że Gareth Bale, gdyby oferowano mu nie dziewięć a milion euro rocznie, nie zagroziłby, że rzuci piłkę nożną i zostanie chirurgiem, albo założy własny biznes. Horrendalnie wysokie gaże najlepszych zawodników wynikają z faktu, że w porównaniu do liczby klubów jest ich stosunkowo mało, a nie tylko z oczekiwań samych zawodników.

W jednym z artykułów dla „Financial Times” zauważa Pan, że z danych UEFA za 2011 r. wynika, że aż 63 proc. klubów europejskich, które grają w najwyższych ligach swoich krajów, przynosi straty operacyjne. I to mimo z roku na rok rosnących przychodów. Może więc z biznesowego punktu widzenia strategia kupowania drogich zawodników nie jest najlepsza?

Ale odnosi Pan to do sytuacji Realu i zakupu Bale’a? Real Madryt przecież sporo zarabia i jest najpopularniejszym klubem piłkarskim na świecie.

Nie. Mówię ogólnie o tych notujących straty 63 proc. klubów i modzie na windowanie cen zawodników.

Real Madryt i kilka innych klubów udowadniają, że można płacić miliony euro za zawodników i przynosić zyski. To kwestia modelu finansowego. Co się tyczy klubów, które przynoszą straty, a mimo to wydają krocie na zawodników, to zaskoczę pana pewnie pytaniem o to, co w tym złego? Oczywiście, można powiedzieć, że biznes przynoszący straty w końcu zbankrutuje, zniknie, ale czy na pewno? Bardzo niewiele klubów w ciągu ostatnich dekad zakończyło swoje istnienie z powodu bankructwa.

Słowem, w Europie klub przynoszący straty to zwykły model biznesowy. Mamy klub i inwestora, który z różnych – najczęściej prestiżowych – przyczyn pompuje weń pieniądze. Pieniądze się kończą? Znajduje się kolejny inwestor…Szczerze mówiąc, dla futbolu to jest dobre, a że bogaci ludzie tracą na to pieniądze – naprawdę to Pana rusza?

Pytanie, czy można tak w nieskończoność?

Tego nie wie nikt. Niemniej istnieje inny model, do którego będzie się zbliżał futbol w Europie i który zapewne zmniejszy liczbę zespołów przynoszących straty. Właściwie, to zmniejszy liczbę zespołów w ogóle.

To znaczy?

Chodzi o model, w jakim funkcjonują amerykańskie ligi sportowe. W Europie w przypadku piłki nożnej działa model otwarty. Mamy wiele lig, a w tych najwyższych krajowych ligach gra w sumie ponad 700 zespołów. To, które miejsce zajmujesz i w której lidze grasz zależy od tego, jak grasz. Mamy możliwość spadku i możliwość awansu. Amerykańscy inwestorzy, którzy zainwestowali w zespoły angielskiej Premier League, czyli najlepszej ligi świata, woleliby wprowadzić system zamknięty podobny do tego, który obowiązuje w NFL, lidze futbolu amerykańskiego, która jest, jakby nie patrzeć, najbogatszą ligą świata.

Z czysto biznesowej perspektywy można zrobić większe pieniądze w zamkniętym, niż otwartym modelu konkurencji sportowej. W NFL notowane są 32 kluby i zasady stanowią, że te kluby nie mogą spaść do niższych rozgrywek. Zresztą takowych po prostu nie ma. Są zaś amatorskie ligi uniwersyteckie kształcące zawodników, z których najlepsi w trakcie tzw. zaciągów są zatrudniani przez kluby z ligi zawodowej. Co jest w tej formule ciekawe, to fakt, że zespoły dzielą się swoimi przychodami, równoważąc w ten sposób konkurencję między sobą.

Nie ma raczej pojedynków w stylu Dawid kontra Goliat, a jeśli są – to rzadko. W europejskiej piłce takich pojedynków jest wiele, bo dzielenie się przychodami jest nie do wyobrażenia. Dlaczego? Bo oddając ich część konkurencyjnej drużynie, osłabiamy się i możemy spaść do niższych rozgrywek. W NFL takiej groźby nie ma, przez co realnie każdy zespół może wygrać z każdym.

Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby w Europie przyjęto powszechnie taki model.

No, jasne, że w skopiowany w formule 1:1 nie ma on w Europie nie ma racji bytu – także ze względu na czynnik polityczny. Znieść system spadków i awansów? Nie ma mowy. Ale UEFA wprowadza mniej rzucające się w oczy zmiany dążące w stronę zamkniętej formuły. Mówię o zasadach Finansowego Fair Play, które mają ograniczyć pensje i sumy wydawane na transfery oraz wprowadzić wymóg rentowności dla klubów grających w europejskich pucharach.

FFP zacznie działać od sezonu 2014/2015 i wtedy właśnie sport przestanie być głównym kryterium, decydującym o tym, z kim zagra nasz ulubiony zespół. Zaczną o tym decydować reguły finansowe i w efekcie, nie wdając się w szczegóły, małe i średnie drużyny zostaną wyeliminowane z najważniejszych rozgrywek.

Polskie kluby stracą szansę na Ligę Mistrzów?

Wszystkie mniejsze i przede wszystkim przynoszące straty kluby stracą taką szansę. Jeśli chodzi o polski futbol, to znam dobrze jego specyfikę. Uczyłem dojazdowo w Warszawie przez 20 lat w szkole biznesu na Politechnice Warszawskiej. Zacząłem zaraz po upadku komunizmu, a to z tego względu, że mój ojciec był Polakiem. Walczył w II WŚ, wylądował w Wielkiej Brytanii, poślubił Brytyjkę i został. Mam sentyment do Polski.

Głównym problemem polskiego sportu nie jest PZPN, czy kibole, a brak wystarczającej liczby zamożnych kibiców chętnych na oglądanie meczów na żywo, kupowanie gadżetów, itp. Po prostu Polaków nie stać na zafundowanie sobie naprawdę dobrych rozgrywek ligowych na europejskim poziomie, porównywalnym do np. poziomu Bundesligi. Owszem, raz na jakiś czas jakiś bogatszy biznesmen zainwestuje w klub, jak to miało miejsce w przypadku Lecha Poznań i wyciągnie go z niebytu, ale wciąż mowa o pieniądzach, a zatem i sukcesach relatywnie mniejszych niż na Zachodzie.

Nasze gospodarcze zapóźnienie skazuje nas na futbolową przeciętność?

Nie do końca. To jest kwestia przyjmowanych rozwiązań i aspiracji. Chyba każdy zgodzi się, że nie ma obecnie szans, by Słowacja, Węgry, Czechy, Bułgaria, czy Polska miały ligi na poziomie Serie A, La Liga czy Premier League, prawda? Jak już powiedzieliśmy, nie stać ich na to. Ale co, gdyby stworzyć ligę transgraniczną, która gromadziłaby po 2-3 najlepsze zespoły z każdego z tych krajów? Taka liga przyciągałaby kibiców, pieniądze i w rezultacie mogłaby liczyć się na europejskiej arenie. Zespoły w niej grające mogłyby zajść daleko w Lidze Mistrzów.

Obecnie sytuacja lig z Europy Środkowej i Wschodniej przypomina trochę dawny amerykański baseball. Kiedyś było w nim tak, że aby grać w najwyższej lidze gracz musiał przejść kilka niższych poziomów rozgrywek. Kluby z niższych lig sprzedawały swoich najlepszych graczy klubom z wyższych. Teraz w polskiej piłce jest podobnie – sprzedajecie swoich najlepszych graczy za granicę, a jakość waszego futbolu spada. Równia pochyła. Możliwe, że z czasem stanie się to, co się stało z amerykańskim baseballem. Otóż drużyny z najwyższej ligi wykupiły drużyny z lig niższych. Może kiedyś polska Ekstraklasa będzie tylko przedsionkiem Bundesligi, jej „podligą”?

Polskie zespoły własnością Niemców? To jest trochę futbolowe science fiction, mówiąc szczerze. A uwarunkowania historyczne?

Na pewne rzeczy zwykły kibic nie ma wpływu. Chcę pokazać, że być może warto przemyśleć zmiany w strukturze futbolu tak, by bardziej dostosować ją do rzeczywistości. Także tej gospodarczej i biznesowej.

Sport jest ważny dla gospodarki?

A Beethoven jest ważny dla gospodarki? Odpowiedź jest podobna. Zarówno sport i Beethoven są ważni dla ludzkości, dla kultury, ale dla gospodarki jako całości? Dla PKB? Tu ich wpływ jest niezauważalny. Z gospodarczego punktu widzenia można mówić: skąd te emocje? Ty tylko sport!

A politycy mówili, że Euro 2012 zwiększyło nam PKB.

Jest pełen konsens wśród ekonomistów, że duże imprezy sportowe mają marginalny wpływ na wzrost PKB, a czasami nawet – nieznacznie – obniżają wzrost tego wskaźnika. Swoją drogą, gdy mówię o stanie polskiego futbolu, może faktycznie nie biorę pod uwagę kibicowskich uczuć, czy aspiracji. Tyle, że ja mam do futbolu w ogóle stosunek dość neutralny. Zacząłem się nim zajmować właściwie przede wszystkim dlatego, że w Wielkiej Brytanii bardzo łatwo uzyskać dane finansowe poszczególnych klubów. Zafascynowało mnie śledzenie tego, jak różne kluby prowadzą swój biznes. Prywatnie wolę krykieta.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Stefan Szymańskiprofesor Uniwersytetu w Michigan, specjalizujący się w ekonomii sportu, z naciskiem na piłkę nożną. Badacz kryzysu finansowego w europejskiej piłce. Współautor książki „Soccernomics”.

Prof. Stefan Szymański

Otwarta licencja


Tagi