Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Polska powinna pomagać innym – nie tylko finansowo

Skończyły się czasy, gdy Polska była beneficjentem międzynarodowej pomocy. – Wzbogacili się, niech teraz i oni pomagają – mówi się o nas w Banku Światowym, MFW, ONZ oraz za kulisami międzynarodowych szczytów. O tym, komu moglibyśmy pomóc, ile to będzie kosztować i że nie chodzi tylko o pomoc finansową opowiada Marcus Heinz, ekspert pracujący dla Banku Światowego.
Polska powinna pomagać innym - nie tylko finansowo

Marcus Heinz

Obserwator Finansowy: Zacznijmy od podstawowego pytania, na które odpowiedź nie dla wszystkich jest oczywista, dlaczego mój kraj ma pomagać innym?

Marcus Heinz: Główny powód wydaje się jednak oczywisty. Pomoc biedniejszym, solidarność z biedniejszymi to przecież kwestia swego rodzaju moralnego obowiązku – również na szczeblu relacji międzypaństwowych. Także z punktu widzenia żywotnych interesów państwa pomaganie innym krajom ma istotne znaczenie. Można nazwać taką pomoc „oświeconym egoizmem” (enlightened self-interest). Pomagając danemu regionowi wyjść z biedy pomagamy mu otworzyć się na świat, zaistnieć na globalnym rynku, nasi przedsiębiorcy nawiązują kontakty z tamtejszymi, rośnie obrót handlowy…

W Austrii, skąd pochodzę, od kilku lat zwraca się uwagę na łączenie naszych biznesmenów z biznesmenami z biednych rejonów Europy czy Azji. Pomoc zagraniczna jest użyteczna także w innych kwestiach – można choćby korzystać z niej jako z instrumentu kontroli migracji, jeżeli ma się problem z nadwyżką imigrantów. Jak Pan sądzi, dlaczego David Cameron, który w Wielkiej Brytanii uruchomił radykalny program oszczędnościowy, nie rusza jednak wydatków na pomoc zagraniczną?

Bo widzi w nich interes swojego kraju?

Tak, ale cięcie wydatków na pomoc innym krajom byłoby także źle widziane przez brytyjską opinię publiczną. Brytyjczycy są świadomi sensu pomagania innym. Podobnie wysoka świadomość społeczna jest w Skandynawii.

Brytyjczycy i Skandynawowie są bogaci. W Polsce pomysły, by na pomoc zagraniczną przeznaczać większe środki niż obecnie mikroskopijny ułamek naszego PKB, napotkają taką właśnie krytykę: nie stać nas. I faktycznie. W ONZ przyjmuje się, że każde państwo powinno wydawać ok. 0,7 proc. PKB na pomoc zagraniczną [dla porównania, na badania i rozwój Polska wydaje mniej niż 1 proc. PKB – przyp. red.]. W przypadku Polski byłoby to ponad 9 mld zł. To bardzo dużo.

0,7 PKB to jest zalecenie ONZ, a nie obligatoryjny wymóg. Zresztą Unia Europejska wyznacza swoim państwom członkowskim prawie trzykrotnie niższy cel – ok. 0,2 PKB. To już wydaje się osiągalne. Natomiast samo to, ile wydaje się na pomoc nie jest tak istotne, jak to, w jaki sposób się wydaje. Sama pomoc finansowa może odnosić skutek przeciwny do zamierzonego. Zobaczmy, ile pieniędzy dostały Niemcy Wschodnie w ramach wyrównywania różnic rozwojowych z Zachodnimi – te pieniądze w dużej części zostały zmarnotrawione. Bank Światowy przekonuje, i ja się z tym zgadzam, że równolegle do finansowej należy rozwijać pomoc innego typu, polegającą na dzieleniu się z krajami niskorozwiniętymi własnym doświadczeniem, kadrami, wypracowanymi przez siebie skutecznymi rozwiązaniami różnych problemów.

Jak to wygląda w praktyce?

Patrzymy na statystyki, widzimy, z jakimi sprawami kraj, który ma pomóc radzi sobie ponadprzeciętnie dobrze i pytamy: jak to robicie, kto to robi, jaka jest tajemnica sukcesu. Bank Światowy może być świetną platformą takiej wymiany doświadczeń i wiedzy. Polska na przykład ma bogate doświadczenia, jeżeli chodzi o przemiany ustrojowe – przeszliście od socjalizmu do kapitalizmu wyjątkowo szybko, skutecznie i relatywnie bezproblemowo. Osoby, które były autorami i aktorami transformacji mogą teraz pomóc krajom znajdującym się w podobnym momencie historycznym, co Polska przed 20 laty. Mam na myśli choćby państwa arabskie, w których w ostatnich latach doszło do demokratycznych rewolucji.

I Bank Światowy w tym pomaga – jak?

Przedstawiamy rządom strategię takiej pomocy. Organizujemy wyjazdy specjalistów, warsztaty, badania naukowe, zapewniamy tłumaczenie, publikujemy raporty, projekty reform…

Nie wydaje się skomplikowane, żeby na przykład Leszek Balcerowicz poleciał do Afryki i podzielił się swoim „know-how” z tamtejszymi przywódcami… Po co do tego Bank Światowy?

Nie wydaje się niezbędny, ale tak nie jest. Skontaktowanie ze sobą właściwych ludzi to jedno, ale ta współpraca, to dzielenie się wiedzą musi być wpisane w jakieś szersze ramy, tutaj potrzebna jest regularność, pewne uporządkowanie. Nie chodzi o to, żeby raz na jakiś czas urządzić wycieczkę polskim urzędnikom. Chodzi o to, żeby coś konkretnego z tego wynikało.

Czy to właśnie nie jest problemem – eksperci odbębnią kilka konferencji, zgarną ekspercką gażę, rozjadą się i… tyle. Jak mierzyć efektywność takiej niefinansowej pomocy?

Pomiar takiej pomocy – który można by wpisać w tabelki Excela – jest bardzo trudny, to prawda. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której urzędnik niższego stopnia uczestniczy w warsztatach i słyszy na nich o świetnym rozwiązaniu, wartym zaimportowania z innego kraju. Jako urzędnik niskiej rangi nie może tego zrobić, ale po 10 latach zostaje premierem i przeprowadza rzeczoną reformę.

Tego się nie da ująć w statystyce. Pomoc niefinansowa często ma takie długofalowe oddziaływanie, które widać potem w różnych rankingach. Bank Światowy od lat tworzy rankingi oceniające łatwość prowadzenia biznesu w danych krajach, systemy podatkowe, stopień biurokracji – jeżeli dany kraj pnie się w takich rankingach, to znak, że ta niefinansowa pomoc działa.

Ile kosztuje i jak długo trwa zaangażowanie danego kraju w taką pomoc? Na jakim etapie jest Polska? Jak podchodzą do tego nasi politycy?

To raczej pytanie do nich. Ja mogę powiedzieć, że słuchają naszych propozycji z uwagą. Co do kosztów, to nie wiem, czy mogę o tym mówić, bo to sprawa zależna od sytuacji kraju i w dużej mierze spekulacja…

Bliżej 10 czy 100 mln dolarów?

Zdecydowanie bliżej 10 mln dolarów. Te wydatki pokrywa oczywiście dany kraj w całości. Wypracowanie stabilnej formy pomocy międzynarodowej, polegającej na dzieleniu się z innymi własnym know-how, zajmuje ok. 3-4 lata. Natomiast to, że przynosi ona realne korzyści jest niepodważalne.

Który kraj świata jest liderem tego rodzaju pomocy?

Oprócz Stanów Zjednoczonych, wyróżnia się m.in. Korea Południowa, która dzieli się z innymi przede wszystkim swoją wiedzą w zakresie wdrażania strategii „zielonego wzrostu”, opartego na czystych źródłach energii i efektywnym jej wykorzystaniu. W ten sposób Korea otwiera sobie na świecie nowe rynki… Wydaje na to setki milionów dolarów rocznie.

Wracamy znów do kwestii finansów. Jak przekonać polityków w czasach kryzysu zadłużenia publicznego, że warto angażować się w takie działania?

To kwestia z jednej strony woli politycznej oraz, jak już powiedziałem, kwestia świadomości społeczeństwa, a świadomość zależy od wiedzy. Może, gdy do Polski przyjedzie papież Franciszek i będzie nawoływał do pomocy biednym, pojawi się okazja do rozpropagowania tej wiedzy? Faktycznie jednak w czasie kryzysu każdy wydatek budżetowy musi mieć swoje mocne uzasadnienie. I akurat pod tym względem, instrumenty pomocy zagranicznej oferowane przez Bank Światowy są atrakcyjne, bo po pierwsze nie wymagają astronomicznych wydatków, po drugie są efektywne. Weźmy Międzynarodowe Stowarzyszenie Rozwoju, organ BŚ udzielający pożyczek rozwojowych biednym krajom. Pod względem efektywnego wykorzystania środków, na tle innych oferujących pomoc instytucji, jest ono w czołówce.

Czy sektor prywatny może wyręczać państwo – choćby częściowo – w pomocy zagranicznej?

W międzynarodowych statystykach w kwoty pomocy zagranicznej wlicza się jedynie wydatki państwa. Jeżeli prywatna firma przeznacza jakieś środki na pomoc biednym państwom, to świetnie, ale tego nie widać w statystyce. Chyba, że robi to poprzez grant dla państwowych instytucji. Podkreślam jednak, że pomoc zagraniczna służy właśnie biznesowi, otwierając mu rynki.

Jedną z instytucji Banku Światowego jest MIGA, czyli Agencja Wielostronnych Gwarancji Inwestycji. Zajmuje się ona ubezpieczaniem inwestycji w krajach o dużym ryzyku politycznym. Jeżeli firma z Polski chce wybudować zakład w kraju, w którym jest niestabilna władza, ale za to np. niskie koszty pracy, może się w Agencji o takie ubezpieczenie starać. Austriackie firmy korzystają z tego bardzo często, w Polsce wciąż wiele firm nie ma nawet świadomości, że taka możliwość istnieje. To niedobrze, bo Polska wkracza w taki etap rozwoju, gdzie ekspansja międzynarodowa to konieczność, a nie opcja.

Czyli w teorii Jan Kulczyk mógłby ubezpieczać swoje inwestycje zagraniczne w wydobycie ropy w Banku Światowym?

Prawdopodobnie tak.

Austria to ojczyzna największych wolnorynkowych ekonomistów w historii – Josepha Schumpetera, Friedricha Hayeka oraz Ludwiga von Misesa. Niestety, oni już nie żyją, ale – proszę wybaczyć to złośliwe pytanie – czy Pana zdaniem poparliby oni idee państwowej pomocy zagranicznej i sposoby jej realizowania, które Pan promuje?

Cóż, daleko mi do szkoły austriackiej. Wiem jedno: byli oni zwolennikami wolnego rynku, wymiany handlowej, państwa prawa, silnych praw własności, a pomoc, jaką proponuje Bank Światowy zmierza do ustanowienia i utrwalenia tych instytucji.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Marcus Heinz – doktor prawa po Uniwersytecie w Wiedniu oraz politolog po Princeton. W latach 1997-2001 pracownik austriackiego ministerstwa finansów, potem Azjatyckiego Banku Rozwoju na Filipinach i znów austriackiego ministerstwa finansów – tym razem na stanowisku dyrektora ds. instytucji finansowych. W 2011 r. rozpoczął pracę w Banku Światowym. Zajmuje się m.in. przygotowaniem i wdrażaniem rosyjskiej strategii pomocy międzynarodowej. Podobną rolę odgrywał będzie w przypadku Polski.

Marcus Heinz

Otwarta licencja


Tagi