Autor: Jeffrey Frankel

Profesor ekonomii na Harvardzie

Porażki rynku porażką polityczną

Rynki mogą zawodzić. Najlepszą jednak metodę reakcji państwa na te porażki stanowią często mechanizmy rynkowe - co pokazują dziedziny takie jak zanieczyszczenie powietrza, zagęszczenie ruchu samochodowego, przydział zakresu fal oraz zużycie tytoniu. Dlaczego zatem takie mechanizmy są obecnie w odwrocie?
Porażki rynku porażką polityczną

Jeffrey Frankel

Rozważmy rynek zezwoleń na emisję zanieczyszczeń, na którym firmy mogące ją tanio obniżyć handlują zezwoleniami z przedsiębiorstwami, które nie mogą tego zrobić. Jakieś dziesięć lat temu powszechnym uznaniem cieszył się pomysł, że za pomocą takich rozwiązań relatywnie niskim kosztem można będzie osiągnąć pożądane cele w ochronie środowiska – i były one wprowadzane w życie. Dziś jednak metodę „cap and trade” (ograniczeń i obrotu) zabijają politycy.

W Stanach Zjednoczonych bardzo udany system „cap and trade” w odniesieniu do dwutlenku siarki praktycznie zanikł . Coraz mniej istotny staje się również największy w świecie rynek obrotu zezwoleniami na emisję CO2 – europejski Emission Trading System (ETS).

>>więcej o zmianach i skutkach regulacji

W efekcie po obydwu stronach Atlantyku zorientowane rynkowo przepisy ochrony środowiska zostały w ciągu minionych pięciu lat zastąpione przez starsze podejście „nakazowo-kontrolne”, w którym państwo dyktuje, kto jakie technologie (i w jakiej ilości) powinien stosować w celu zmniejszenia emisji.

W USA początkowo sądzono, że „cap and trade” to pomysł Republikanów: popierali ją ludzie, uważający się za zorientowanych rynkowo, a nie zwolennicy przepisów. Większość organizacji ochrony środowiska początkowo się mu sprzeciwiała, a wiele z nich uważało za niemoralne to, że wielkie korporacje będą w stanie płacić za prawo zanieczyszczania środowiska.

W istocie pionierem systemu „cap and trade” była administracja Ronalda Reagana, która w latach 80. XX wieku posłużyła się nim do wyeliminowania benzyny ołowiowej. W latach 90. korzystała z niego administracja George’a H. W. Busha w celu zmniejszenia emisji SO2 w elektrowniach, zaś administracja jego syna dążyła do stosowania jej w następnej dekadzie do dalszej redukcji SO2 oraz innych zanieczyszczeń.

Problem nie polega więc na tym, że „cap and trade” to teoria rodem z wieży z kości słoniowej, która w świecie rzeczywistym nie działa; przeciwnie, efekty tego systemu były lepsze od oczekiwań. W latach 80. umożliwił on szybszą niż ktokolwiek przewidywał eliminację benzyny ołowiowej, co, jak się szacuje, dało w porównaniu z podejściem nakazowo-kontrolnym 250 mln dol. oszczędności. Również emisje SO2 ograniczono kosztem znacznie mniejszym, niż przed 1995 rokiem przewidywali nawet zwolennicy „cap and trade”.

Nie dawnej niż w 2008 roku republikański kandydat na prezydenta, senator John McCain lansował przyjęcie ustaw o wykorzystaniu systemu „cap and trade” w odniesieniu do emisji dwutlenku węgla oraz innych gazów cieplarnianych.

Teraz jednak politycy Republikanów zdają się zapominać, że kiedyś było to ich rozwiązanie. W 2009 roku robili co mogli żeby nie dopuścić do przyjęcia przepisów dotyczących zmiany klimatycznej. Posługiwali się przy tym antyregulacyjną retoryką, która demonizowała ich własne pomysły. W efekcie ostały się jedynie ustawy mniej przyjazne rynkowi, zwłaszcza gdy sąd utrzymał w mocy Clean Air Act (ustawę o czystości powietrza) z 1979 roku. Rozwiązania te są wprawdzie mniej skutecznie, ale znów obowiązują.

Również Unia Europejska przyjęła w 2003 roku ETS jako oszczędzający koszty sposób spełnienia zobowiązań, podjętych w Protokole z Kioto z 1997 roku. Bardzo szybko ETS stał się największym w świecie systemem ustalania ceny szkód w środowisku naturalnym. Teraz jednak przepisy innego typu usunęły go na bok.

Dyrektywy europejskie wymagają, że do 2020 roku 20 proc. energii musi pochodzić ze źródeł odnawialnych. Wprowadzając ten wymóg oraz subsydiowanie energii odnawialnej politycy przyczynili się do obniżenia cen pozwoleń na emisję w ramach ETS – ale podaż tych pozwoleń nie została zmniejszona. W efekcie nie ma na nie popytu, wynikającego z konieczności ograniczenia emisji. W kwietniu 2013 roku cena pozwoleń spadła poniżej 3 euro za tonę, co sprawiło, że rynek obrotu emisjami stał się prawie nieistotny.

To z kolei zachęciło do większej zależności od węgla, który powoduje ogromne zanieczyszczenia – z perspektywy globalnego ocieplenia jest to niewątpliwie najgorsze źródło energii. Nie doszłoby do tego, gdyby polityka klimatyczna była nadal wsparta mechanizmem rynkowym. Co więcej, polityka UE w sprawie źródeł odnawialnych okazuje się rujnująco kosztowna. Wszystko to powinno skłonić do zastanowienia Parlament Europejski, który ma w marcu rozważać, jak spełnienie wspomnianego celu przedłużyć z 2020 do 2030 roku.

>>czytaj też: Można zmniejszyć emisje nie rujnując gospodarki

Fascynująca wręcz jest zresztą paralela między ewolucją amerykańskich postaw politycznych wobec mechanizmów rynkowych w przepisach dotyczących środowiska a wrogością Republikanów wobec „Obamacare” (Affordable Care Act – ustawa o dostępnej opiece zdrowotnej z 2010 roku). Istotą Obamacare jest próba zapewnienia, że wszyscy Amerykanie będą mieć ubezpieczenie zdrowotne, które kupią indywidualnie. Jest to jak dotąd program zorientowany rynkowo, gdyż zarówno ubezpieczyciele, jak i świadczący usługi medyczne to prywatne, konkurujące ze sobą firmy.

Początkowo było to podejście konserwatywne. Z pola widzenia coraz dalej umykały natomiast dwa konkurencyjne rozwiązania – system „jednego płatnika”, jak w Kanadzie (albo w amerykańskim programie opieki zdrowotnej dla starszych, Medicare) oraz drugi system, „powszechnej opieki medycznej”, jak w Wielkiej Brytanii (albo w przypadku US Veteran Health Administration), gdzie opiekę tę zapewnia bezpośrednio państwo.

Rozwiązane przyjęte w Obamacare zaproponowane zostało przez konserwatywne think-tanki (zespoły analityczne) jak Heritage Foundation, a w stanie Massachusetts, wprowadził je oficjalnie republikański gubernator, Mitt Romney. Gdy jednak Obama przyjął to rozwiązanie za swoje, dla Republikanów stało się ono wyklęte, co zmusiło Romneya – prezydenckiego kandydata tej partii w 2010 roku – do agitacji przeciwko własnym dokonaniom.

W przypadku zanieczyszczeń powietrza porażką rynku jest to, co ekonomiści określają jako „skutki zewnętrzne”: powodujący zanieczyszczenia nie ponoszą całych ich kosztów. W przypadku opieki zdrowotnej porażka rynku polega na – jak mówią ekonomiści -„selekcji negatywnej”; osobom ze wcześniej istniejącymi schorzeniami ubezpieczyciele mogą nie sprzedawać polis, jeśli się boją, że zdrowi klienci wycofają się z grupy, objętej tym samym programem.

Także podejmowane przez państwo próby zaradzenia porażkom rynku mogą jednak kończyć się porażkami. W przypadku ochrony środowiska taką porażkę stanowi system nakazowo-kontrolny, który jest nieskuteczny, zniechęca do innowacji i może przynieść niezamierzone konsekwencje (jak rosnąca zależność Europy od węgla). W przypadku opieki zdrowotnej monopol w skali kraju może zapobiegać innowacjom i zapewniać niedostateczną opiekę z długimi kolejkami.

Ogólnie mówiąc, najlepiej, gdy interwencja państwa skierowana jest dokładnie w porażkę rynku – przykładem może być stosowanie systemu „cap and trade” do ustalania ceny zanieczyszczeń powietrza czy poleganie na indywidualnym wyborze w celu zapobieżenia selekcji negatywnej w ubezpieczeniach zdrowotnych – i gdy resztę zostawia się siłom rynku, które zajmą się nią skuteczniej, niż zrobiliby to biurokraci.

©Project Syndicate, 2014

www.project-syndicate.org

Jeffrey Frankel

Tagi


Artykuły powiązane

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (30.05–03.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce