Autor: Jan Cipiur

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii

Przestroga Lavoisiera, a podatek od deszczu

Historia genialnego XVIII-wiecznego naukowca Antoine'a Lavoisiera może posłużyć za przestrogę, że przy zbieraniu podatków, w pogoni za zdrowymi finansami publicznymi, nie należy nadmiernie przesadzać. Badacz ów i poborca podatkowy jednocześnie, z racji sprawowanej funkcji stracił przy tej okazji głowę. Dosłownie.
Przestroga Lavoisiera, a podatek od deszczu

(Fot. obserwatorfinansowy.pl)

Co najmniej kilka miast nałożyło ostatnio w Polsce na swych mieszkańców podatek od deszczówki spływającej do rur i kanałów. Pomysł wzburzył mieszkańców, a na głowy speców od atmosferycznych opadów posypał się stek inwektyw. Kiedyś z poborcami podatkowymi obywatele poczynali sobie znacznie ostrzej, czego przykładem Antoine Lavoisier. W przedkapitalistycznym państwie znakomicie łączył owocną pracę w sferze badań i rozwoju z sowitym zarobkiem gdzie indziej, w tym w sektorze podatków, ku swemu nieszczęściu, również. Głowa Lavoisiera poturlała się 8 maja 1794 roku do kosza, z ogromną stratą dla ludzkości.

Antoine Lavoisier żył, i co ważniejsze działał w drugiej połowie XVIII wieku. Odkrył wiele rzeczy i prawideł. Zauważył np., że woda to połączenie wodoru i tlenu. Zajmował się także spalaniem i kwasami. To jemu zawdzięczamy nazwę pierwiastka, którym oddychamy. Nazwał go oxygenium (tlenem), czyli tym, co tworzy kwasy.

Tak jak tlen jest źródłem dobrostanu oddychających nim organizmów, tak pieniądze są krynicą rozwoju nauki. Wspólne jest dla nich i to, że za przyczyną obu powstają „kwasy”. I w tym właśnie miejscu zaplątuje się więź dzisiejszej deszczówki z wielkim badaczem sprzed paru wieków.

La Ferme Générale

Z nauki historii o wielkich firmach, które znalazły sposób na gigantyczne zyski, na myśl przychodzą głównie te, dorabiające się na nowych lądach i krainach. Są to brytyjska, holenderska, francuska, duńska, czy szwedzka – Kompanie Wschodnioindyjskie. Gdy cierpliwie poszperać to znajdzie się i polska – Kompania Czarnomorska, zwana także Chersońską. Były to wszystko przedsiębiorstwa prywatne, funkcjonujące w XVII i XVIII wieku.

W mrokach zupełnego niemal zapomnienia, lub niewiedzy, skryło się natomiast inne, niezwykle dochodowe, przedsięwzięcie z czasów burbońskich Ludwików, o nazwie „Ferme Générale”. Najlepiej oddaje jego istotę termin „Dzierżawa Generalna”. Bez przesady można byłoby też mówić (za angielskim określeniem tax farming) o „Uprawie Podatków”. Jako polskie tłumaczenie, przyjąłby się zapewne termin „Farma Generalna”.

Nie była to kompania, czyli spółka, a raczej zrzeszenie bardzo majętnych, prywatnych przedsiębiorców. Po kilkudziesięciu latach działalności, od 1726 roku, funkcjonowało ono we Francji ze wszystkimi prawnymi szykanami i w pełni formalnych ramach. Ze słynnymi kompaniami do handlu z Indiami łączy je ogromna skala przychodów i zysków.

Nie jest prawdą, wbrew powszechnemu przeświadczeniu, że zbieraniem podatków parali się przez tysiąclecia i wieki wyłącznie urzędnicy cesarscy, królewscy, czy książęcy. Zajęcie zawsze było żmudne i niewdzięczne, a powstrzymywanie poborców przed pokusą korupcji i zaboru tego co nie do nich należy – kosztowne, i to wielce. Już we Francji Burbonów znaczna część podatków była więc w swoisty sposób sprywatyzowana. Urzędnicy zbierali tylko podatki bezpośrednie, a pośrednie – „sektor prywatny” w osobach „poborców zwykłych”, zatrudnianych przez „poborców generalnych”. Najwybitniejszy z historyków gospodarczych Fernand Braudel pisał, że monarchia francuska dysponowała mniej więcej setką kas, a przez kasę skarbu królewskiego, która w założeniu miała charakter centralny, przepływała zaledwie połowa dochodów króla.

Prywatne farmy podatkowe dostarczały kolejnym Ludwikom nawet ponad jedną trzecią wszystkich danin. Poborcy prywatni wynagradzani byli jednocześnie na wiele sposobów, ale prawie zawsze była wśród nich dzierżawa praw do zbierania podatków. W takim przypadku dzierżawca (poborca, czyli „farmer”) miał obowiązek odprowadzenia umówionych z góry sum do królewskiego skarbca, a ewentualna nadwyżka była jego dochodem jako egzekutora. W użyciu były też dwa inne rozwiązania. W pierwszym poborcy z sektora prywatnego otrzymywali udziały w zebranych kwotach, a w drugim, bardzo pasywnym – dostawali określone z góry wynagrodzenie.

Przed Jean-Baptiste Colbertem – słynnym ministrem finansów Ludwika XIV, Króla Słońce – system był zdecentralizowany i dzierżawcy rywalizowali w aukcjach na poszczególne rejony, okręgi i kategorie podatkowe. Colbert stopniowo dokonywał konsolidacji, aż w końcu powstało konsorcjum kapitałowe nazwane „Ferme Générale”. Co 6 lat dzierżawa udzielana była jednej, podstawionej i równocześnie wysoko postawionej, osobie. Był to z reguły zaufany urzędnik króla, a kolejne „Farmy Generalne” zapamiętywano od ich nazwisk.

Gwarantami dzierżaw było 40 generalnych poborców podatkowych („farmerów”) tworzących owo konsorcjum. Musieli wpłacać ogromne kaucje, sięgające nawet niebotycznej kwoty 1,5 mln liwrów od osoby. Kaucje te stanowiły element płynności skarbu królewskiego, a ponieważ były oprocentowane, to odsetki stanowiły dla „farmerów” dodatkowe źródło bezpiecznych przychodów. Bardzo wysoka bariera wstępu sprawiała, że grono „farmerów” było dość hermetyczne.

Bajeczne plony z „uprawy podatków”

Zebrane przez „Farmę” podatki przekraczały rzecz jasna wysokość czynszu dzierżawnego. Nadwyżki nie były duże – były wielkie!, więc farmerzy – poborcy osiągali bajeczne dochody. Przy każdej kolejnej dzierżawie państwo zwiększało swoje żądania (1726 rok – 80 mln, 1738 rok – 91 mln, 1755 rok – 110 mln, 1773 rok – 138 mln liwrów), ale zyski dzierżawców mimo to pozostały ogromne.

W relacjach z czterdziestką poborców generalnych państwo stosowało bat w postaci kar za niewykonanie zadań, i marchewkę za ich przekroczenie. Np. w 1723 roku za każdego liwra podatku ponad 57 mln liwrów była premia w wysokości 1 sou (5 proc.) oraz kara 2 sou (10 proc.) za każdego liwra mniej. W 1726 roku syndykat „Ferme Générale” zbierał dla siebie i króla: cła, podatek solny, obrotowy od sprzedaży, podatki obowiązujące chłopstwo zamieszkujące na terenach dóbr królewskich oraz opłaty rejestrowe. Kilka lat później doszła akcyza z tytułu państwowego monopolu tytoniowego.

Gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze stosunki z państwem nie mogą być sielankowe. W 1748 roku, na pół wieku przed oficjalną, historyczną introdukcją podatku dochodowego (za rok niesławnego debiutu tego podatku, w formie zbliżonej do współczesnej, przyjmuje się w literaturze 1799 rok), członkowie „Farmy Generalnej” zostali obciążeni jego zwiastunem. Musieli mianowicie płacić 10 proc. od zysków i zarobków z poboru. Z biegiem lat podatek od ściągania podatków rósł. Podczas dzierżawy Davida, w latach 1774 – 1780, łączny zysk z poboru podatków wyniósł 55,5 mln liwrów, z czego 13,5 mln liwrów „farmerzy” oddali królowi w formie podatku dochodowego.

W przeciwieństwie do mody z dzisiejszych czasów skala była degresywna. Od pierwszych 4 mln liwrów ponad sumę przekraczającą koszt dzierżawy „Ferme Générale” płaciła 50 proc. podatku, za następne 4 miliony – 40 proc., za kolejne – 30 proc. i wreszcie 20 proc. za ostatnią nadwyżkę. Zamiar kryjący się za taką konstrukcją był prosty: zadowalasz się w imieniu króla byle czym, płacisz mu za to w podatku dochodowym duży haracz, gdy zaś zwijasz się i starasz, nawet lud ciemiężąc – zarabiasz nie tylko na chleb z masłem.

Zachęty działały znakomicie. Na krótko przed rewolucją „Dzierżawa Generalna” przynosiła Skarbowi prawie 200 mln liwrów rocznie, tj. ok. 11 mld dzisiejszych dolarów, a w przeliczeniu na złoto – 56 i ćwierć ton w kruszcu.

Lavoisier – wielostronny geniusz

Ponieważ miał to być tekst mniej o Francji i Francuzach, a bardziej o deszczówce i jej podatkowych atrybutach, to pora wrócić do… Lavoisiera (1743 – 1794). Był niczym herosi z epoki Renesansu. Uczony – stawiany w dokonaniach, odkryciach i zasługach dla rozwoju wiedzy na równi z Newtonem, Darwinem, Einsteinem, czy Nielsem Bohrem. Jednocześnie człowiek majętny, wręcz bardzo bogaty i nie stroniący od uciech. Nie tylko chemik, fizyk, biolog, ale też ekonomista, autor reform i traktatów oraz finansista – praktyk z wielkimi na tym polu sukcesami.

Przez lata był jednym z 40 „farmerów”, bogacących się poprzez system „Ferme Générale”. Miejsce na „farmie” odziedziczył po teściu. Zasiadał ponadto w intratnym, państwowym „Zarządzie Prochu i Saletry”. Na rok przed wybuchem Wielkiej Rewolucji został przewodniczącym rady Banku Dyskontowego – Caisse d’Escompte, który był bezpośrednim poprzednikiem Banque de France. Potem, przez parę lat, jako doradca Zgromadzenia Narodowego i Komisarz Skarbu, służył też rewolucji. Czerpał z wszystkich tych stanowisk wielkie dochody. Dla współczesnych pożytek z jego bogactwa okazał się taki, że umożliwiło mu ono nieskrępowaną finansami pracę naukowo-badawczą.

Wszystko co dobre, kiedyś się jednak kończy. Wyniszczające, wymuszane brutalną siłą podatki, których znienawidzonym powszechnie symbolem stała się „Ferme Générale”, były jednym z powodów, które pchnęły Paryżan do szturmu na Bastylię. Kilka lat po tym wiekopomnym wydarzeniu, 4 frimaire’a Roku II (24 listopada 1793 roku) Francois Louis Bourdon, deputowany do Konwentu Narodowego z departamentu Oise, z niedalekiej od Paryża Pikardii, podczas kolejnej burzliwej dyskusji o stanie rewolucyjnych finansów zakrzyknął w te słowa: – Już po raz setny mówimy o rachunkach Farmerów Generalnych. Żądam aresztowania tych pijawek.

Żądanie spełniono. Tego samego dnia Lavoisier i 18 innych byłych generalnych poborców podatkowych zostało zamkniętych w paryskim Prison de Port-Royal. Ludowa sprawiedliwość okresu terroru oskarżyła Lavoisiera o wiele bezeceństw, w tym o takie, których nie popełnił. Trybunał twierdził np. że celowo nawilżał tytoń trzymany w państwowych składach, żeby uczynić go cięższym, podczas gdy zachowały się raporty naukowca, w których wytykał, że wilgotny tytoń odstrasza klientów i daje kiepskie dochody. Są też teorie, że mimo fatalnych „papierów” zachowałby głowę, gdyby nie śmiertelna uraza jaką żywił do niego Marat od czasu gdy Lavoisier, jeszcze przed rewolucją, nazwał jakiś jego „wynalazek” niedorzecznym.

Stracenie Lavoisiera to do dziś czarna plama na wizerunku Francji, mimo że już w półtora roku po egzekucji państwo zrehabilitowało wielkiego uczonego i zwróciło jego majątek wdowie. A całe to nieszczęście przez nadmierne i niekiedy niedorzeczne podatki.

Historia powyższa przypomina, że wszystko już było. Dzisiejsze finansowe manewry rządu mają co nieco wspólnego w idei z „Ferme Générale”. W chytrych posunięciach rząd wypycha dziś z budżetu centralnego w dół, do samorządów, coraz to nowe zadania do sfinansowania. Kiedy więc Sejm podwyższa wydatki na ogólnonarodowe zadania należące do państwa, to płacą za ich wykonanie wójtowie, burmistrzowie, prezydenci. I główkują co tu lokalnie opodatkować by znaleźć dodatkową kasę. Niektórzy z samorządowych rządców wzięli się w przypływie sprytu do pomiarów deszczówki. Jednak przykład genialnego Lavoisiera ostrzega, że złe może trwać długo, ale źle się kończy.

Niech więc w Warszawie i wszędzie poza nią zapamiętają: na dłuższą metę lud nie toleruje głupot. Nie znosi w kwestii danin prostackich numerów, chce zaś nie tak znowu wiele, bo jedynie prostych, czytelnych, łatwych do spamiętania podatków.

Autor jest publicystą ekonomicznym, był szefem redakcji serwisów ekonomicznych PAP. Publikuje w internetowym Studiu Opinii.

Fakty i dane przytoczone w artykule pochodzą z następujących książek i artykułów:

  • Eugene N. White, „From privatised to government-administered tax collection: tax farming in eighteenth century France”, Economic History Review, LVII, 4 (2004): 636-663;
  • Fernand Braudel, „Kultura materialna, gospodarka i kapitalizm XV-XVIII wiek”;
  • Jean-Pierre Poirier, „Antoine Laurent de Lavoisier, 1743-1794”;
  • Jun Ma, „New Public Management  in the Early Modern Period: Lessons from Tax Farming History”, Administrative Theory & Praxis, Vol. 25, No. 4, 2003: 435-456
(Fot. obserwatorfinansowy.pl)

Otwarta licencja