Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Sinn: Wprowadzenie euro było niewłaściwym ruchem, ale jego załamanie byłoby gorsze

Komisja Europejska, parlament, a przede wszystkim rządy państw strefy euro będą musiały się zmierzyć z podjęciem próby rozwiązania kryzysu zadłużenia. Dotychczasowe usiłowały powstrzymać tylko jego niszczącą siłę i kosztem blisko biliona euro kupiły trochę czasu. Dyskusja o tym, jak wyleczyć strefę euro z kryzysu – zamiast tuszowania jego objawów – nabiera tempa.
Sinn: Wprowadzenie euro było niewłaściwym ruchem, ale jego załamanie byłoby gorsze

Hans-Werner Sinn (CC By SA IW Koln.jpg)

Do tej pory dyskusja ta koncentrowała się wokół dwóch opcji. Pierwsza, pod hasłem „surowości” (austerity), polegała na silnym dostosowaniu fiskalnym w zadłużonych krajach i powrocie do spełniania kryteriów z Maastricht, a wszystko po to, żeby powstrzymać eksplodujący dług. Takie rozwiązanie zaproponował rząd Niemiec w 2010 roku, a „Pakt fiskalny” został podpisany przez 25 unijnych państw w 2012 roku.

Równocześnie okazało się, że państwa silnie zadłużone popadają w recesję, wobec czego dyskusja zaczęła koncentrować się wokół stymulowania wzrostu (opcja „growth”). Tylko gdy gospodarki będą rosły, państwa będą w stanie odzyskać równowagę płatniczą, a może nawet spłacać długi. Przełomowy był moment, gdy prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Dragi zapowiedział w lipcu 2012 r., że instytucja ta „zrobi wszystko, co możliwe, żeby ratować euro”.

Tymczasem pomimo poprawy gospodarczej w strefie euro, w której większość państw wyszła z recesji po kilku lub nawet kilkunastu kwartałach, w niektórych – jak w Irlandii – wzrost mocno przyspieszył, a kraj uzyskał dostęp do rynku długu, kryzys nie został wcale zażegnany – mówią coraz głośniej finansiści.

– Polityka pieniężna kupiła rządom czas do wdrożenia reform strukturalnych i konsolidacji budżetów, częściowo przez rozszerzenie jej mandatu (…) Jeśli tym razem (ten czas) nie zostanie wykorzystany, kryzys zadłużenia może znowu szybko wybuchnąć – powiedział prezes Bundesbanku Jens Weidmann w wywiadzie dla „Die Welt”, cytowanym przez agencję Reuters.

Długi wciąż rosną

Okazuje się bowiem, że po bez mała sześciu latach od upadku Lehman Brothers i blisko pięciu latach od ujawnienia stanu finansów publicznych Grecji kryzys zadłużenia w strefie euro ani myśli się cofnąć. Co więcej, w niemal wszystkich państwach „starej” strefy dług publiczny w 2013 roku wzrósł w relacji do PKB, a zmniejszył się on jedynie w Niemczech – do 78,4 proc. z 81 proc. W Grecji, pomimo redukcji zadłużenia o 66 proc., dług wzrósł do 175,1 proc. PKB ze 157,2 proc. rok wcześniej.

Większość państw strefy euro nie radzi sobie także z bieżącą kontrolą nad budżetami, czego przyczyną jest – rzecz jasna – trwająca jeszcze przez zeszły rok recesja. Grecja miała w ubiegłym roku dziurę w budżecie wynoszącą 12,7 proc. PKB, a więc tylko nieznacznie mniejszą jak ujawniona na jesieni 2009 roku, co było sygnałem do krachu. Jedynie Włochom, Belgii i Holandii udało się zmniejszyć deficyty do poziomu dopuszczanego przez Traktat z Maastricht. Niemiecki budżet był zrównoważony, po tym jak rok wcześniej miał lekką nadwyżkę.

Nie tylko strefa euro ma oczywiście kłopoty. Średni wskaźnik długu publicznego na świecie osiągnął w 2013 roku historyczny rekord na poziomie ok. 110 proc. PKB, czyli o 35 pkt proc. wyższym niż w 2007 roku – podaje Międzynarodowy Fundusz Walutowy w „Monitorze Fiskalnym” z października 2013 r.

(infografika: D.Gąszczyk/CC BY-NC-SA by Will Spaetzel)

(infografika: D.Gąszczyk/CC BY-NC-SA by Will Spaetzel)

Dyskusja „austenity” czy „growth” prowadzi do wniosku, że i jedne, i drugie instrumenty są konieczne, lecz niewystarczające. Używane do tej pory narzędzia prowzrostowe zaczynają budzić obawy, czy nie są skuteczne. Akcja ratunkowa EBC polegająca na zasilaniu systemu bankowego w tani pieniądz nie powoduje transmisji tego pieniądza do gospodarki. Powoduje natomiast konwergencję rentowności obligacji państw strefy euro, co ułatwia zaciąganie kredytu przez rządy. Tymczasem banki w dotkniętych recesją krajach zaostrzają tylko warunki udzielania kredytu dla gospodarki prywatnej, gdyż ta jest już potężnie zadłużona, a perspektywy jej rozwoju są marne i wyceniają kredyt – jak pokazały to badania Institute of International Finance – znacznie drożej niż na Północy.

Gospodarkom Południa nie pomogło to, że – jak wyliczył Hans-Werner Sinn, prezes Ifo Institute z Monachium – działania ratunkowe EBC wykazywane przez system rozliczeń natychmiastowych Target wynosiły dotąd 547 mld euro. A jeśli dodać do tego inną pomoc publiczną (rządów, ESM i Międzynarodowego Funduszu Walutowego), kraje najbardziej zadłużone otrzymały w sumie 919 mld euro. Ich długi dalej rosną, co oznacza, że ryzyko niewypłacalności rządów wcale się nie zmniejszyło.

– To przeniesienie ryzyka na podatników. Podatników nikt nie zapytał, czy chcieliby ponosić to ryzyko za inwestorów (…)  To problem z demokracją w Europie – mówił Hans-Werner Sinn na IV Europejskim Kongresie Finansowym w Sopocie. – Teraz niskie stopy procentowe generują nową falę kredytów – dodał.

Wszystkiemu winne euro

Kryzys zadłużenia może być rozwiązany tylko wtedy, gdy gospodarki państw Południa odzyskają konkurencyjność podważoną przez euro. Psuła się ona już od decyzji o wprowadzeniu wspólnej waluty na Konferencji Międzyrządowej w Madrycie w grudniu 1995 roku. W państwach, które miały przyjąć euro, zaczęła postępować konwergencja stóp procentowych – rynki coraz niżej wyceniały ryzyko tych krajów. Ustalenie parytetu wymiany w 1999 roku zachęciło do pompowania baniek kredytowych.

Do państw Południa Europy i do Irlandii, mających wcześniej wyższą wycenę ryzyka, zaczął napływać tani kredyt. Jego nadmiar napędzał boom inflacyjny, który przekształcił się w bańkę kredytową. Tani kredyt powodował, że płace zaczęły rosnąć szybciej niż produktywność. Niskie stopy zachęcały rządy do zaciągania długów, które np. w Grecji i w Portugalii w dużej części finansowały wzrost płac w sektorze publicznym.

– Wszystko zaczęło się od euro. Problemem euro jest utrata konkurencyjności. Bańka wyglądała świetnie, póki nie pękła – mówił Hans-Werner Sinn na Kongresie.

– Problemem było to, że kraje nie dostosowały swojej polityki do wymagań euro. Euro było szansą, ale one wykorzystały tylko bańkę kredytową – dodał Andras Simor, wiceprezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju.

Od konferencji w Madrycie do upadku Lehman Brothers poziom cen (deflator PKB) w Grecji wzrósł o 67 proc., w Hiszpanii o 56 proc. w Irlandii o 53 proc., a w Portugalii o 47 proc., podczas gdy średnio w strefie euro o 26 proc., a w Niemczech o 9 proc. Jeśli dodać do tego umocnienie walut w okresie poprzedzającym wprowadzenie euro, kraje peryferyjne utraciły konkurencyjność, gdyż stały się zbyt drogie – twierdzi Hans-Werner Sinn.

– Hiszpania powinna przejść dewaluację poprzez obniżenie cen i wynagrodzeń. Jednak nastąpiła tam realna dewaluacja zaledwie o 6 proc. Hiszpania powinna wrócić do punktu wyjściowego, a może jeszcze niżej, bo trzeba zmniejszać zadłużenie – mówił Sinn w Sopocie.

Co jest niemożliwe

Żeby obsłużyć zadłużenie w ciągu 20 lat, płace i ceny musiałyby spaść w Hiszpanii o 34 proc., w Portugalii i Grecji o 30 proc., we Francji o 24 proc., we Włoszech o 11 proc., a w Irlandii o 4 proc. Niemcy natomiast powinny przeprowadzić rewaluację o 31 proc. Tymczasem jednak zmiany są tylko nieznaczne, w ciągu pięciu lat od wybuchu kryzysu relatywne ceny w Hiszpanii i Portugalii spadły o 1,2 proc., a tylko w Irlandii w latach 2006-2012 spadły o 15 proc.

Koszty na jednostkę pracy w ciągu pięciu kryzysowych lat spadły o 8,6 proc. w Grecji, o 6,2 proc. w Portugalii i o 9,9 proc. w Hiszpanii, a we Francji wzrosły o 1,6 proc, we Włoszech zaś o 1,9 proc. Pomimo ich spadku, Grecja ze średnią płacą godzinową 13,6 euro – dokładnie dwukrotnie wyższą niż w Polsce – pozostaje o ponad 60 proc. droższa niż sąsiednia Turcja.

Obniżka cen i płac o 30 proc. jest z oczywistych względów – politycznych i społecznych – niemożliwa. Tak głęboka deflacja spowodowałaby masowe bezrobocie, niestabilność polityczną i finansową, gdyż wielu nowych dłużników nie byłoby w stanie spłacać zobowiązań.

Alternatywą dla głębokiej deflacji na Południu byłoby pobudzenie inflacji na Północy. Aby poziom cen i płac w Niemczech i w Hiszpanii zrównał się, zapewniając konkurencyjność hiszpańskiej gospodarce bez wprowadzania jej w deflację, inflacja w Niemczech musiałaby wynieść ok. 5,5 proc. rocznie, czyli 71 proc. w ciągu dekady, co skutkowałoby w tym okresie zmniejszeniem oszczędności w Niemczech o 42 proc. To również scenariusz niemożliwy, a poza tym – sprzeczny z mandatem EBC.

Kolejna z proponowanych dotąd opcji to transfer fiskalny z jednych, zadłużonych nadmiernie krajów, do pozostałych, które musiałyby sfinansować to zadłużenie. Ta opcja nazywana jest „mutualizacją” lub „uwspólnotowieniem” zadłużenia. Hans-Werner Sinn uważa, że państwa Północy po prostu nie byłyby w stanie jej sfinansować.

Strefa euro nie może być więzieniem

Kolejna ewentualność to wyjście zadłużonych państw ze strefy euro i powrót do własnych walut. Ale to oznaczałoby odpływ kapitałów i zapewne kontrolę przepływów kapitałowych. Zniszczyłoby wspólny rynek.

– Trzeba unikać za wszelką cenę załamania euro. Wprowadzenie euro było niewłaściwym ruchem, ale jego załamanie byłoby znacznie gorsze – mówił na Kongresie Hans-Werner Sinn.

Jego zdaniem być może jedyną alternatywą dla rozpadu strefy euro jest jej uelastycznienie, polegające na tym, żeby te kraje, które w niej sobie nie radzą, miały możliwość czasowego wyjścia. Poza tym konieczna jest „austerity”, czyli ściślejsza polityka budżetowa i twarde ograniczenia w podejmowaniu nowych zobowiązań, a także umożliwienie bankructw, żeby inwestorzy znowu zaczęli wyceniać ryzyko. I prawdopodobnie nie obejdzie się bez redukcji zadłużenia przynajmniej niektórych państw Południa. Koszty redukcji zadłużenia poniósłby sektor prywatny – głównie właściciele banków, w których bilansach są obligacje rządowe – a nie podatnicy.

– Rozwiązaniem jest zróżnicowanie ryzyka inwestycyjnego. Wyższe stopy procentowe powinny odpowiadać wyższemu ryzyku – mówił Hans-Werner Sinn.

Coraz wyraźniej artykułowana jest kolejna propozycja rozwiązania kryzysu długu. Wynika ona z silnego argumentu, że lata kryzysu były okresem, kiedy nożyce zamożności się rozwarły jeszcze bardziej niż działo się to wcześniej.

Gabriel Zucman z London School of Economics i Thomas Picketty z Paris School of Economics udowadniają, w jaki sposób od lat 80. ubiegłego wielu akumulacja zasobów światowego bogactwa przechodzi w ręce nielicznej warstwy najbogatszych. Poświęcona temu najnowsza książka Thomasa Picketty’ego „Kapital XXI wieku” była recenzowana w Obserwatorze Finansowym.

Firma doradcza McKinsey w raporcie na temat private banking pisze, iż w latach 2008-2012 majątki milionerów (osób mających aktywa inwestycyjne o wartości przynajmniej miliona dolarów) rosły po 8,5 proc. rocznie i na koniec 2012 roku ich wartość wynosiła łącznie ok. 60 bilionów dolarów. Dla porównania, w latach 2009-2012 światowa gospodarka rosła średnio o ok. 3 proc. rocznie. McKinsey przewiduje, że osobisty majątek ok. 16 milionów milionerów w 2016 roku będzie miał wartość około 80 bilionów dolarów, co oznacza wzrost o 100 proc. w stosunku do 2008 roku. Według Gabriela Zucmana ok. 4,5 biliona dolarów ukryte jest w rajach podatkowych.

Silny trend wzrostowy majątków najbogatszych w latach kryzysu potwierdza raport firmy doradczej Capgemini i Royal Bank of Canada, choć metodologia i szacunki w porównaniu do McKinsey nieco się różnią. Capgemini podaje, że o ile średni roczny wzrost majątków najbogatszych w latach 2008-2013 wyniósł 9,9 proc., to w latach 2012-2013 przyspieszył do 13,8 proc. W tym okresie majątki milionerów w pogrążonej w recesji Europie rosły rocznie o 13,7 proc. Pytanie – w jakim stopniu zasilały je programy łagodzenia ilościowego, a w tym akcje ratunkowe EBC. Odpowiedzi jeszcze nie znamy.

– Na zatrzymaniu Grecji w strefie euro korzystają właściciele majątków, ale ludność cierpi. Kwoty pomocy nie zmniejszają zadłużenia Grecji, a umożliwiają to, że Grecy kupują aktywa poza swoim krajem – mówił na Kongresie Hans-Werner Sinn.

Thomas Picketty proponuje wprowadzenie globalnego podatku od majątku. Wbrew dość powszechnemu jeszcze przekonaniu, nie jest to jedynie pomysł „lewicujących intelektualistów”. To rozwiązanie jest traktowane jako realna koncepcja złagodzenia kryzysu długu w strefie euro przez instytucje, których posądzić o „lewackość” nie sposób. Należą do nich Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bundesbank.

MFW w cytowanym „Monitorze Fiskalnym” pisze, że gdyby wprowadzić w państwach strefy euro rodzaj „rozwiązania cypryjskiego”, a więc objąć jednorazowym 10-procentowym podatkiem od nadwyżki aktywów nad zobowiązaniami te gospodarstwa domowe, które mają taką nadwyżkę, dług publiczny 15 państw strefy euro zostałby zmniejszony do poziomu z 2007 roku. „Podatki od bogactwa netto oferują duży potencjał dochodów przy stosunkowo niskich kosztach poboru” – napisał MFW.

O ile MFW przedstawia podobny krok jako jedną z ewentualności polityki fiskalnej, zaznaczając jednak, że „szanse na sukces są spore”, o tyle Bundesbank zwraca uwagę, że szczególnie w państwach Południa majątki obywateli są wielokrotnie większe od ich długu publicznego. Tak jest we Włoszech, gdzie ich wartość wynosi 2,1 biliona euro. Rządy zatem w pierwszej kolejności powinny rozważyć taką opcję, zanim zwrócą się o pomoc innych państw. Rząd Włoch rozważał już zresztą nałożenie podatku majątkowego, zwanego „partimoniale”.

(infografika D. Gąszczyk)

(infografika D. Gąszczyk)

Wprowadzeniu podatku od majątku nie sprzyja „konkurencja” podatkowa pomiędzy krajami oraz istnienie rajów podatkowych. Jednak nad zablokowaniem możliwości ucieczki rozpoczęto już prace. OECD – kierując się wzorem amerykańskiej ustawy FATCA nakazującej ściganie przez instytucje finansowe na całym świecie uchylających się od podatków obywateli USA – wypracowała standardy automatycznej wymiany informacji finansowych pomiędzy członkami organizacji. W UE natomiast trwają prace o współpracy w wymianie informacji podatkowej, także opartej na wzorze FATCA.

Na pozornie skomplikowane pytanie, kto ma zapłacić za straty, udzielano dotąd prostej odpowiedzi: ten, kto ma pieniądze. Rządy płaciły, póki mogły je brać z kieszeni podatników albo dalej się zadłużać, a potem banki centralne, gdyż mogły je drukować. Te możliwości zaczynają się wyczerpywać, a straty pozostają wciąż do pokrycia.

 

Hans-Werner Sinn (CC By SA IW Koln.jpg)
(infografika: D.Gąszczyk/CC BY-NC-SA by Will Spaetzel)
(infografika D. Gąszczyk)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Właśnie dokonuje się duży zwrot w polityce najważniejszych banków centralnych na świecie. Ściśle wiąże się z tym obserwowany wzrost rentowności obligacji rządowych, który rozpoczął się w 2021 r. i nabrał gwałtownego przyspieszenia w tym roku.
Koniec taniego pieniądza: nadchodzą trudniejsze czasy dla polityki fiskalnej?