Autor: Kenneth Rogoff

Profesor ekonomii i polityki publicznej na Uniwersytecie Harvarda, publicysta Project Syndicate

Świat to ryzykowne miejsce

Czy po okresie hibernacji gospodarka USA rozrusza się w ciągu następnych paru lat na tyle, by doprowadziło do ponownego, wyraźnego ożywienia? Nie jest to wykluczone.
Świat to ryzykowne miejsce

Kenneth Rogoff (Fot. PS)

Przyszła administracja republikańska zdecydowana jest pobudzać gospodarkę, w której jest już niemal pełne zatrudnienie. Zapowiedziała restrykcje w handlu, co podniesie ceny towarów, konkurujących z importem. Prawdopodobne są też ataki na niezależność banku centralnego. Jest w tej sytuacji prawie pewne, że inflacja będzie wyższa i zapewne czasami przekroczy 3 proc. Wzrost produkcji także może zaskoczyć i sięgnąć – przynajmniej okresowo – 4 proc.

To niemożliwe, mówicie? Wcale nie.

Już teraz, jak można sądzić, gospodarka rośnie w rocznym tempie 3 proc. A nawet najtwardsi przeciwnicy prezydenta-elekta Trumpa muszą przyznać, że jego rozwiązania gospodarcze stanowczo sprzyjają biznesowi (z istotnym wyjątkiem handlu).

Weźmy przepisy. Pod rządami prezydenta Baracka Obamy znacznie rozszerzono przepisy rynku pracy, że nie wspomnę już o ogromnym przyroście przepisów z zakresu ochrony środowiska. Nie biorę nawet pod uwagę wpływu Obamacare na system opieki zdrowotnej, który sam stanowi przecież 17 proc. gospodarki. Nie twierdzę bynajmniej, że uchylenie przepisów z epoki Obamy polepszy dobrobyt przeciętnego Amerykanina. Daleki jestem od tego. Biznes będzie jednak uszczęśliwiony – może aż tak, że zacznie znów naprawdę inwestować. Ta poprawa nastrojów jest już wyczuwalna.

Jest ponadto perspektywa wielkiej stymulacji, poprzez ogromne zwiększenie niezmiernie potrzebnych nakładów na infrastrukturę. Nawiasem mówiąc – Trump przypuszczalnie zmiażdży sprzeciw Kongresu wobec wyższego deficytu. Już od kryzysu z 2008 roku ekonomiści niezależnie od poglądów politycznych nawoływali, by super niskie stopy procentowe wykorzystać – nawet za cenę większego zadłużenia – do sfinansowania produkcyjnych inwestycji infrastrukturalnych. Wysoko rentowne przedsięwzięcia same przecież za siebie płacą.

Znacznie bardziej kontrowersyjny jest plan ogromnych, powszechnych cięć podatkowych, które są ponadproporcjonalnie korzystne dla bogatych. Prawdą jest bowiem, że napychanie kieszeni bogaczom trudno uznać za działanie równie skuteczne jak dawanie gotówki ludziom biednym, którzy żyją z dnia na dzień. Kontrkandydatka Trumpa, Hillary Clinton, określiła to za pomocą pamiętnego zwrotu: „wyssana z palca ekonomia skapywania” (w oryginale – „Trumped-up trickle down economics”. „Trump up” znaczy m.in zmyślać, wyssać z palca; skojarzenia z nazwiskiem prezydenta-elekta nie da się po polsku zachować – przyp. red.). Czy ta teoria jest wyssana z palca, czy nie, to i tak cięcia podatkowe będą bardzo korzystne dla nastrojów w biznesie.

Trudno się zorientować, ile dodatkowego zadłużenia spowoduje stymulacyjny program Trumpa. Poważne wydają się jednak szacunki, według których w ciągu 10 lat może to być 5 bilionów dolarów – co oznaczałoby wzrost długu o 25 proc. Wielu lewicowych komentatorów ekonomicznych – którzy przez osiem lat rządów Obamy podkreślali, że zapożyczanie się nigdy nie będzie stanowić dla USA zagrożenia – ostrzega teraz, iż „wielkie zapożyczanie się” przez administrację Trumpa utoruje drogę finansowemu Armageddonowi. Jeśli nawet obecnie są oni bliżsi prawdy, to i tak jest to niesłychana hipokryzja.

Trudno o rozeznanie, o ile dokładnie posunięcia Trumpa zwiększą produkcję i inflację. Im bardziej bowiem gospodarka USA zbliży się do pełnego wykorzystania mocy, tym bardziej zwiększy się inflacja. Jeśli bowiem w USA załamanie wydajności jest rzeczywiście aż takie, jak sądzi wielu uczonych naukowców, to dodatkowa stymulacja doprowadzi zapewne do większego przyrostu cen niż produkcji; popyt nie wywoła nowej podaży.

Z drugiej jednak strony, jeśli rzeczywiście w gospodarce są ogromne ilości nie w pełni użytkowanych i niewykorzystywanych zasobów, to prowzrostowe posunięcia Trumpa mogą przynieść znaczący efekt. Nadal bowiem – że posłużę się Keynesowskim żargonem – działa duży mnożnik polityki fiskalnej. Łatwo się zapomina, że elementem, jakiego najbardziej brakuje w globalnym ożywieniu, są inwestycje przedsiębiorstw. Jeśli one wreszcie ruszą, to może zacząć się mocny wzrost zarówno produkcji, jak i wydajności.

Głęboko przywiązani do idei „stagnacji sekularnej”(stagnacja sekularna to według keynesistów trwałe zahamowanie wzrostu w krajach wysoko rozwiniętych – przyp. red.) powiedzieliby, że pod rządami Trumpa szybki wzrost jest prawie niemożliwy. Jeśli jest się natomiast przekonanym – jak ja – że powolne tempo wzrostu w ostatnich ośmiu latach to głównie skutek nawisu długu a także strachu, którego źródłem jest kryzys 2008 roku, to nie tak trudno uwierzyć, że normalizacja może być bliżej, niż nam się wydaje. Przecież jak dotąd każdy kryzys finansowy kiedyś się wreszcie kończył.

Wszystko to oczywiście optymistyczne ujęcie gospodarki pod rządami Trumpa. Jeśli jego administracja okaże się nieodpowiedzialna i niekompetentna (co całkiem realne), to nad zaufaniem szybko przeważy zniechęcenie. Strzeżmy się jednak mądrali, którzy są pewni, że Trump wywoła gospodarczą katastrofę. W przededniu wyborów felietonista „New York Timesa”, Paul Krugman, jednoznacznie stwierdził, że wygrana Trumpa prowadziłaby do załamania na giełdzie, bez widoków na ożywienie. Polegający na jego opiniach inwestorzy stracili mnóstwo pieniędzy.

To wprawdzie ryzykowne porównanie, ale warto przypomnieć, że żeby rozruszać gospodarkę, nie trzeba być porządnym facetem. W celu wydźwignięcia gospodarki po Wielkim Kryzysie Niemcy posługiwały się stymulacją z równym powodzeniem, co Stany Zjednoczone.

Ale i tak wszystko to może się bardzo źle skończyć. Świat to ryzykowne miejsce. Jeśli załamie się wzrost w skali globalnej, wzrost w USA może na tym mocno ucierpieć. Mimo to o wiele bardziej jest prawdopodobne, że po latach słabego wzrostu gospodarka USA może być wreszcie gotowa do znacznie większej aktywności – przynajmniej na chwilę.

© Project Syndicate, 2016

www.project-syndicate.org

Kenneth Rogoff (Fot. PS)

Tagi


Artykuły powiązane

Wielka integracyjna gra na Pacyfiku

Kategoria: Trendy gospodarcze
Opowieść ta miała swój początek w grudniu 2001 r. To właśnie wtedy Amerykanie ruszyli ze swą misją (ISAF) do Afganistanu. Chińczycy natomiast, za zgodą USA i Zachodu, zostali przyjęci do Światowej Organizacji Handlu (WTO).
Wielka integracyjna gra na Pacyfiku