Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Szczyt UE: Coś zyskamy, ale co stracimy?

Dziś i jutro na unijnym szczycie w Brukseli mają zapaść decyzje, ile wspólnych pieniędzy - i na co - zostanie wydanych w latach 2014-2020. – Polityka spójności to jest coś, na czym na pewno Polska nie straci, ugramy więcej niż poprzednim razem. Ale możemy stracić gdzie indziej – twierdzi prof. Katarzyna Żukrowska, ekonomistka z SGH.
Szczyt UE: Coś zyskamy, ale co stracimy?

Prof. Katarzyna Żukrowska

Obserwator Finansowy: Przed budżetowym szczytem w Brukseli w Polsce bojowe nastroje. Jedziemy po swoje 300 mld zł, ale żeby je zdobyć, potrzeba nam sojuszników. Kto z nami?

Prof. Katarzyna Żukrowska: Nowe kraje UE, a także te pogrążone w kryzysie – Portugalia, Grecja, Hiszpania, czy Irlandia. Wszystkim im nie podoba się idea cięć.

Czyli ci przeciw nam to znacznie silniejsze kraje?

Przede wszystkim Wielka Brytania, która jest w sojuszu z Holandią. Te kraje chcą wysokich cięć na poziomie 100 mld euro. Jest jeszcze grupa krajów pod przywództwem Niemiec i Francji – jest w niej także m.in. Dania, dawny sojusznik Wielkiej Brytanii – które nie chcą wielkich cięć, a raczej ograniczenia składki członkowskiej do 1 proc. z 1,23 proc. krajowego PKB. Nie chcą już tyle płacić, bo już nie dostają tyle, co kiedyś.

Ale ustalmy sobie od razu jedno: my częściowo te negocjacje już wygraliśmy.

Tak?

Na polityce spójności. Prawdopodobnie otrzymamy prawie 74 mld euro, czyli o ok. 5 mld euro więcej niż w poprzedniej siedmiolatce. Przypominam, że wieloletnie ramy finansowe, czyli ramowy budżet UE, w którym muszą zmieścić się roczne budżety cząstkowe, planuje się na 7 lat do przodu. Tak więc na te 7 lat mamy zapewnione pieniądze na infrastrukturę, czy innowacje w gospodarce. Wystarczy je rozsądnie wydać.

Ale…

Ale tak naprawdę istotą szczytu i największym punktem spornym będzie polityka rolna. Już Cypr, szefujący aktualnie prezydencji w UE, zaproponował cięcia na poziomie 50 mld euro w projekcie budżetu zarekomendowanym przez Komisję Europejską, a teraz Herman van Rompuy zaproponował cięcie zwiększone jeszcze do 75 mld euro. W dużej mierze chodzi o oszczędności we wspólnej polityce rolnej właśnie. I tak w ich wyniku, jeśli chodzi o dopłaty bezpośrednie Polska może stracić ok. 1 mld euro, to jest 4,5 proc. pierwotnie planowanej kwoty, z kolei nakłady na rozwój obszarów wiejskich mogą zostać zmniejszone nawet o ok. 2 mld euro, czyli o 17 proc.

To dość istotne pieniądze, bo chodzi tu o wsparcie infrastruktury wiejskiej, o to, żeby rolnicy żyli na podobnym poziomie, co ludzie w miastach, żeby mieli wodę, kanalizację… Poza tym proszę pamiętać, że u nas w rolnictwie zatrudnionych jest 23 proc. pracujących. W krajach wysokorozwiniętych zatrudnienie w rolnictwie to 1-2 proc. Francja jest tu wyjątkiem, u nich ten współczynnik wynosi 11 proc.

I jest szansa, że obronimy “należne” nam pieniądze dla wsi?

Tutaj w sukurs przychodzą nam wspomniane kraje pogrążone w kryzysie. Tam – szczególnie w Hiszpanii i Portugalii – rolnictwo to także wciąż znaczący sektor gospodarki. Kraje te mogą argumentować, że w kryzysie nie można ciąć wsparcia dla tych obszarów. Z drugiej jednak strony kontrargument jest taki: dostaliście osobne pożyczki antykryzysowe, polityka rolna nie ma z tym nic wspólnego, poza tym nie ma sensu konserwowanie anachronicznego modelu gospodarki, przerzućcie się na usługi i produkcję.

Generalnie już w 1995 r. – rundzie Urugwajskiej GATT – doszło do międzynarodowego porozumienia, obowiązującego kraje UE, jak i USA oraz resztę członków Światowej Organizacji Handlu (WTO), żeby z czasem wycofać się z subsydiowania rolnictwa. I rokrocznie rzeczywiście te środki są ograniczane.  Docelowo powinno się utrzymać dopłaty do prowadzenia badań i podnoszenia jakości produkcji rolnej.

Dlaczego nie można obciąć ich za jednym zamachem?

Wtedy drastycznie spadłaby podaż produktów rolnych i wzrosły ceny żywności, a to odbiłoby się negatywnie na najbiedniejszych krajach świata. Trzeba odbudować także rolnictwo w krajach, które uzupełnią ten ubytek w podaży, takich, jak Ukraina, która kiedyś była przecież żywicielką świata. Historycznie rzecz biorąc, największe cięcia w polityce rolnej UE to już 1987 r., gdy utworzono jednolity rynek europejski. Zniknęły wtedy dopłaty do eksportu między państwami członkowskimi, bo realne granice państw UE dla rynku rolnego przestały istnieć.

Wcześniej rolnictwo stanowiło ok. 80 proc. budżetu UE, teraz jest to ok. 30 proc.

Van Rompuy jest też zwolennikiem ograniczenia wydatków na rolnictwo przez zmianę struktury budżetu UE. Chce przesuwać wydatki na nową politykę zwaną Connecting Europe, nastawioną przede wszystkim na telekomunikacyjno-infrastrukturalne ujednolicenie krajów Europy. To jest bardzo dobry pomysł.

Również dla Polski?

Tak. Proszę sobie wyobrazić, dajmy na to, producenta dzwonów kościelnych z jakiejś małej polskiej miejscowości, która mimo, że mała i odległa od dużych metropolii, czy lotnisk jest świetnie z nimi skomunikowana. Wystarczy Internet, żeby znaleźć nabywcę na te dzwony choćby i na drugim końcu Europy. Na Connecting Europe będzie na początek nawet ok. 10 mld euro i myślę, że to jest dobra droga do poprawy konkurencyjności UE na globalnym rynku. Dzięki temu programowi takie kraje, jak Polska, mają szansę przyspieszyć swój rozwój gospodarczy.

Rozmawiamy o propozycji „prezydenta UE”, a co z wspomnianym stanowiskiem Wielkiej Brytanii? Cameron wydaje się twardym negocjatorem.

 

Zgadza się. Z całą pewnością jego upór ułatwi przeprowadzenie większych cięć. Ułatwi też zmianę struktury wydatków. Zapewne mniej będzie wydatków na biurokrację, czy jakieś działania socjalne.

Czyli nie będzie veta w przypadku braku upragnionych przez Davida Camerona 100 mld oszczędności?

 

Brytyjczycy na pewno będą grali tą kartą, a także być może kartą opuszczenia UE, w końcu za jej pomocą wynegocjowali słynny rabat brytyjski [upust w wysokości wpłacanej do UE składki członkowskiej – przyp. autora] O tym się nie mówi, ale ten rabat przysługuje także innym płatnikom netto, na przykład Niemcom. Tak czy owak ze strony Anglików koniec końców to będą tylko pogróżki i to raczej nie takie wyrażane wprost, a „między słowami.”

Brytyjczycy nie poradziliby sobie bez UE? Mają własną walutę, w miarę stabilną już gospodarkę, a są płatnikiem netto, właściwie dopłacają do interesu.

 

Bycie w Unii otwiera dla nich europejskie rynki. Żeby mieć ten przywilej poza UE, musieliby wejść do EFTA, czyli Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu, z którego kiedyś wystąpili. Nawiasem mówiąc, przed akcesją Polski do UE, gdy pracowałam w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, zastanawialiśmy się, czy Polska nie powinna czasem przystąpić najpierw do EFTA, a dopiero potem do UE.

 

Stwierdziliśmy, że to wymagałoby dwukrotnego referendum, co oznacza inflację tego sposobu wyrażania opinii przez społeczeństwo. Mogłoby to prowadzić do zbyt małej frekwencji i co za tym idzie poparcia dla członkostwa w UE, a przecież członkostwo to było jednym z sześciu celów strategicznych polityki zagranicznej MSZ, sformułowane przez profesora  Krzysztofa Skubiszewskiego. Warto tu przypomnieć, że pełnił funkcję ministra spraw zagranicznych Polski w rządzie premiera Tadeusza Mazowieckiego.

Czy wspomniana przez Panią propozycja obniżenia składki członkowskiej jest realna?

 

Tak, biorąc pod uwagę zwiększającą się liczbę członków UE. Im więcej członków, tym łatwiej osiągnąć 1 proc. łącznego PKB krajów UE, która to wartość to docelowa wartość unijnego budżetu. Poza tym już teraz nominalna składka jest wyższa niż ta, którą kraje realnie wpłacają. Mechanizm jest taki, że nie wpłaca się od razu wszystkiego, tylko tyle, ile potrzeba. Dodatkowo po wejściu nowych członków do UE, spada średnie PKB wspólnoty liczone na głowę ludności, co skutkuje ograniczeniem transferów kierowanych do płatników netto. To też jest powód, by domagać się obniżenia składki.

Czy sądzi Pani, że w piątek zapadną ostateczne decyzje w sprawie budżetu? I czy to dla Polski dobrze, że prezydencję w UE dzierży obecnie dość neutralny Cypr?

 

Możliwe, że jakieś decyzje będą podjęte, choć sądzę raczej, że negocjacje mogą się przeciągnąć nawet do przyszłego roku. Jest naprawdę wiele problemów do rozwiązania, jak choćby kwestia wprowadzenia dodatkowego podatku, który szedłby prosto do unijnej kasy. Co do Cypru, to – przynajmniej w teorii – pełniąc prezydencję musi być neutralny. My też bylibyśmy, gdybyśmy byli na czele UE obecnie. Tutaj jest inny problem: Cypr to mały kraj, ma mniej profesjonalnych ekspertów, a eksperci podczas negocjacji budżetowych to jest podstawa. Negocjacje są bardzo sformalizowane, wymagają dużej liczby konsultacji na bardzo szczegółowym poziomie, trzeba to z maksymalnym profesjonalizmem koordynować.

Negocjacje budżetu na lata 2007-2013 były równie gorące?

 

Nie przypominam sobie. Wtedy jednak w przypadku Polski dochodził problem kursu złotego, który był bardzo silny. To rozgrzewało nastroje w Polsce. Gdyby przyjęto dla nas zły przelicznik, stracilibyśmy wtedy nawet 6 mld euro. Koniec końców straciliśmy – dzięki dobrym negocjatorom – tylko 3 mld. Proszę pamiętać, że kiedyś, przed rokiem 2000, kiedy nie funkcjonowały jeszcze wieloletnie ramy finansowe, dyskusje nad rocznymi budżetami były również bardzo burzliwe, jeszcze bardziej niż obecnie. Wielokrotnie rozpoczynano nowy rok budżetowy bez zatwierdzonego projektu. W 2014 – dzięki wprowadzeniu ram – to się raczej nie zdarzy.

Czy, gdy już projekt budżetu zostanie przyjęty, możliwe są jeszcze zmiany? Załóżmy, że za 3 lata Polska zorientuje się, że coś powinno się w budżecie zmienić i koniecznie zechce to tę zmianę przeprowadzić – może?

 

Jeśli zmiana miałaby dotyczyć fundamentów budżetu, czyli tego, jak wysokie są składki, albo  tego, ile w sumie ma wynosić kwota zobowiązań, czy płatności – to owszem, ale konieczna jest zgoda wszystkich krajów UE. W praktyce to więc raczej niemożliwe. Natomiast można przesuwać środki wewnątrz budżetu, reagując na bieżące potrzeby. Dlatego właśnie budżety cząstkowe są opracowywane z roku na rok.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Prof. Katarzyna Żukrowska – ekonomista i politolog, wykładowca Szkoły Głównej Handlowej. Specjalizuje się w międzynarodowych stosunkach gospodarczych, zajmując się m.in. rozwojem, integracją regionalną, wspólną walutą, zagadnieniami polityki budżetowej. Autorka podręcznika nt. budżetu ogólnego UE, książek o transformacji systemowej Polski; ma na koncie ponad 450 publikacji naukowych. Jest dyrektorem Polsko – Francuskich Europejskich Studiów Doktoranckich (trzy współpracujące uczelnie: SGH, Uniwersytet Warszawski i  paryski uniwersytet Cergy Pontoise).

OF

 

Prof. Katarzyna Żukrowska

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Silna pozycja polskich mebli na europejskim rynku

Kategoria: Analizy
Meble to jedna z głównych polskich specjalności eksportowych. Eksport mebli rósł dynamicznie w ostatnich latach. Niestety, sektor meblowy może być obecnie jednym z najbardziej narażonych na negatywne konsekwencje rosyjskiej agresji w Ukrainie.
Silna pozycja polskich mebli na europejskim rynku