Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Tajlandia: niepokoje po wielkiej wodzie

Mimo szczytu pory suchej w Tajlandii, a na pewno w Bangkoku i okolicach, nadal jednym z najważniejszych tematów jest woda. W początkach lutego przeszły potężne burze i ulewy, co o tej porze w ogóle nie powinno się zdarzyć. Dramatycznie sytuacja przedstawia się w starej stolicy, Ayutthaya, 90 km od Bangkoku, gdzie woda stała blisko trzy miesiące.
Tajlandia: niepokoje po wielkiej wodzie

Powódź w Tajlandii, stara stolica kraju Ayutthaya (październik 2011 r., CC-By dany13)

To skarb narodowy, wpisany w 1991 r. na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. W tym mieście -stolicy państwa w latach 1351-1767, znajduje się ponad 500 obiektów architektonicznych dużej wagi. Przed wodną nawałnicą udało się uratować, ogromną pracą, zaledwie trzy. Dzisiaj większość tych obiektów ponownie przyjmuje turystów, choć nadal widać ślady zniszczeń, a sterty niepozbieranych śmieci, w tym głównie plastyku, walają się wszędzie, na polach, podwórkach, płotach, a nawet krzakach i drzewach. Przypominają zużyte bożonarodzeniowe dekoracje.

Jedynie położony nad rzeką wspaniały obiekt architektury khmerskiej z lat 30. XVII wieku Wat Chaiwattanaram jest zamknięty, bo woda sięgała tu starych, ceglanych murów na dwa metry i nie wiadomo, jak ten obiekt po tak długiej „kąpieli” się teraz zachowa. Czy się nie rozsypie? Trwają badania jego stanu. Na obszarze całej dolnej Tajlandii odczuwa się, że ziemia nadal jest mocno nasycona wodą, co sprawia, iż wielu Tajów martwi się tym, co będzie jak w maju ponownie rozpoczną się kolejne deszcze.

Brak zaufania dla rządu

Przejawem tej troski była decyzja pani premier Yingluck Shinawatry, by w dniach 13-17 lutego osobiście objechać wszystkie zalane tereny i wyrobić sobie zdanie, co należałoby robić dalej. Owszem, nowe pomysły się pojawiają. Mówi się np. o budowie specjalnych kanałów w górnej części państwa, o budowie zbiorników retencyjnych na terenach, które były zalane, rysuje się nowe trasy przepuszczania wielkich mas wody. Tyle tylko, że są to plany albo werbalne, albo na papierze, w sensie praktycznym nie robi się niemal nic, co powoduje rosnącą społeczną frustrację – i kolejny wzrost niezadowolenia z rządu, który egzaminu z powodzi – w powszechnej ocenie – po prostu nie zdał. Stąd ta nadzwyczajna podróż pani premier. Co przyniesie? – jeszcze nie wiadomo.

Wiadomo, że chodzi o ogromne sumy i wielką tragedię. Szacuje się, że straty w wyniku powodzi mogły sięgnąć nawet 3 proc. PKB. Tajowie dotychczas własnego rachunku nie przedstawili. Bank Światowy w specjalny raporcie na ten temat oszacował straty na ok. 1,5 mld bahtów (ok. 150 mln zł), ale w Tajlandii uważa się te oceny za zaniżone. Pamiętajmy, że łączna liczba ofiar tej powodzi przekroczyła ostatecznie liczbę 800 osób. Ofiary żywiołu, których liczbę szacuje się na ponad 3 mln osób, nadal są pełne niepokoju, bowiem jedyne rekompensaty, jakie ciężko doświadczone rodziny otrzymywały od władz, opiewały na sumy rzędu 2 tys. bahtów (ok. 200 zł), były więc mniej niż symboliczne.

Wielu mieszkańców delty Chao Phraya głośno mówi, że ich zasoby się wyczerpały i że w przypadku kolejnej takiej powodzi będzie dramat, bo i budynki oraz wały są już słabsze, jak też ich zasoby i siły się wyczerpały. Głośno też o zamykanych właśnie wokół Ayutthyai fabrykach i montowniach, głównie japońskich samochodów (montowano ich tutaj więcej niż w samej Japonii), jak też warsztatach przygotowujących software dla przemysłu elektronicznego i komputerowego. Znikają miejsca pracy, rośnie frustracja.

Najnowszy sondaż przeprowadzony w połowie lutego wśród dorosłych mieszkańców Bangkoku i jego najbardziej zalanych okolic dowodzi, iż ponad połowa badanych nie ufa rządowi w jego działaniach na rzecz zapobieżenia kolejnym podwoziom, a jego politykę informacyjną w tej kwestii cały czas uważa się za niewystarczającą. Ogólne przekonanie jest takie, że w trakcie powodzi rząd nie sprawdził się, był jedynie reaktywny, a nie aktywny, a na dodatek oddziaływały na niego silne lobby, broniące własnych, partykularnych interesów. W samym Bangkoku problem polegał też na tym, że środki ochrony przed nadmiarem wody proponowane przez władze miasta miały się nijak do rozwiązań postulowanych przez rząd, co tylko zwiększało u mieszkańców poczucie dominującego decyzyjnego chaosu na górze.

Rosnąca polaryzacja

Właśnie problem jedności elit jest teraz bodaj najbardziej palącym zagadnieniem w kraju. Tajlandia od lat jest mocno podzielona: na biednych i bogatych, stolicę i prowincję, buddystów i muzułmanów, ludzi wykształconych i niewykształconych, a nade wszystko obóz królewski i antykrólewski, ten drugi najczęściej kojarzony z Czerwonymi Koszulami. Król Bhumibol Adulyadej (Rama IX), najdłużej panujący monarcha na świecie, od września 2009 r. niemal nieustannie przebywa w szpitalu. Wyraźnie, jak na buddystę przystało, wyłączył się ze spraw doczesnych, nie korzysta ze swego ogromnego autorytetu moralnego, baramee, jaki przez długie życie (84 lata) udało mu się zdobyć.

(Opr. DG)

(Opr. DG)

W trakcie ostatniej powodzi i dramatu państwa praktycznie nie reagował i nie zabierał głosu, raz tylko dając, przez podwładnych do zrozumienia, że obrona obiektów królewskich nie powinna być szczególnie mocno forsowana; że najważniejsza jest obrona życia.

Tymczasem na scenie politycznej najwyraźniej szaleją demony. Na stołecznym Uniwersytecie Thammasak wyłoniła się grupa kilkunastu prawników, zwana Nitirat, która głośno domaga się nowelizacji art. 112 kodeksu karnego, zawierającego ostre sankcje i kary za obrazę królewskiego majestatu, wyjątkowo surowego tutaj lèse majesté. Na jego mocy skazano już wiele osób. Rektor uczelni, obawiając się przeniesienia polityki do campusu, nakazał Nitirat działać poza uczelnią. Albowiem aktywna – i widoczna w mediach – działalność grupy Nitirit wywołała kontrakcję.

Jej przeciwnicy, w tym także wykładowcy i studenci, zwrócili się do władz sądowniczych i „wszystkich sił w kraju”, by „absolutnie nie dopuściły do tego, aby jakieś elementy w społeczeństwie próbowały podważyć Monarchię”.

Co więcej, jednoznacznie wypowiada się na ten temat – i to publicznie – dwóch najważniejszych generałów, szef sztabu armii gen. Prayuth Chan-ocha jest wspierany przez głównodowodzącego armią lądową gen. Thanasaka Patimpakorna. Obaj twierdzą bez niedomówień, że „armia nie powoli na nowelizację art. 112”, a gen. Chan-ocha zagroził nawet, że „ci, którzy się za taką nowelizacją opowiadają, powinni opuścić kraj”. Przy okazji dodawał: „Obowiązkiem sił zbrojnych jest ochrona króla… albowiem pojęcia Tajlandii i Monarchii są ze sobą nierozerwalnie związane”. Opisujący te wydarzenia dziennik Bangkok Post podkreśla, że obaj ww. generałowie robili wojskowe kariery w Gwardii Przybocznej królowej Sirikit, co tylko dowodzi ich bliskich związków z królewskim dworem.

W takiej, napiętej sytuacji atmosferę jeszcze bardziej podgrzał jeden z przywódców Czerwonych Koszul, formalnie nazywających się Zjednoczonym Frontem na rzecz Demokracji przeciwko Dyktaturze (z ang. UDD), Jatuporn Prompan, który publicznie, powołując się na źródła w CIA i Ambasadzie USA (ta oczywiście natychmiast wszystkiemu zaprzeczyła), podał, iż w kwietniu br. dojdzie do kolejnego wojskowego zamachu stanu (przypomnijmy, że w poprzednim, we wrześniu 2006 r. obalono popularnego premiera Thaksina Shinawatra, dziś na banicji w Dubaju, ale to jego młodsza siostra jest premierem).

Takie spekulacje trafiają obecnie na podatny grunt, bowiem w maju mija pięcioletni zakaz udziału w polityce narzucony niegdyś przez Trybunał Konstytucyjny aż 113 najważniejszym politykom stworzonej przez premiera Thaksina partii Thai Rak Thai (Taj kocha Taja), w tym Thaksinowi, nad którym wiszą jednak także zarzuty i wyroki sądowe – za korupcję. Obecny gabinet, co dość zrozumiałe, wcale nie ukrywa, że chciałby ponownego aktywnego włączenie się tych osób do życia politycznego w kraju.

Tyle tylko, że szeroko rozumiany, silnie – jak widać – wspierany przez armię obóz królewski takiego powrotu się obawia, bowiem w trakcie już kilku politycznych przesileń ostatnich lat (w kwietniu i maju 2010 r. zginęło na ulicach Bangkoku ponad 50 osób, a cały dramat zakończył się spektakularnym spaleniem aż 37 ważnych obiektów w mieście, z siedzibą giełdy włącznie), otwarcie stawiał przeciwnikom zarzuty, że chcą obalić monarchię i wprowadzić republikę. Antyrojaliści otwarcie takich tez nie głoszą, ale też takim zarzutom nie zaprzeczają, co należy uznać za znaczące.

Obawy o przyszłość

Osłabiony, schorowany Król, niepewność co do dalszych losów Monarchii (bo dobrego następcy nie widać, książę następca tronu nie posiada baramee ojca, a jego najmłodszy syn, ostatnio bardzo przez obóz królewski publicznie eksponowany, ma zaledwie 7 lat), mocno spolaryzowane społeczeństwo, gospodarka osłabiona długotrwałą powodzią, z uciekającym japońskim i innym obcym kapitałem i mniejszą liczbą turystów (która przynosiła państwu ponad 10 proc. PKB), elity polityczne bardziej zajęte sobą i wewnętrznymi konfliktami, aniżeli walką ze skutkami powodzi – oto aktualny obraz Tajlandii, do niedawna chętnie zaliczanej do grona dynamicznych dalekowschodnich gospodarczych tygrysów.

Ten tygrys jest dziś okulały i ma wyrwane kły. Dynamika rozwoju, tak wysoka w latach rządów Thaksina (2011-2006) wyraźnie spadała (prognozy mówią o najwyżej 2,5 proc. wzroście PLKB w br.) choć nowe, wielkie inwestycje w Bangkoku nadal są prowadzone, a ze szczególnym rozmachem trwa rozbudowa infrastruktury, w tym sieci metra (które znakomicie przetrwało powódź) oraz popularnej nadziemnej kolejki zwanej Sky Train.

Tajlandia w ostatnich burzliwych latach straciła wypracowany wcześniej wizerunek turystycznego raju i buddyjskiej oazy spokoju (na południu kraju od 2004 r. giną ludzie w wyniku działalności ekstremistów muzułmańskich). Kraj jest bezustannie szarpany konfliktami i niepokojami, co chwila ujawniają się nowe napięcia. Jedno jest pewne: nic zasadniczego tu się nie zmieni, dopóki żyje obecny Król, szanowany przez ogół Tajów co najmniej tak, jak niegdyś Jan Paweł II przez Polaków. Ale kiedyś przyjdzie nieunikniona sukcesja. Co ze sobą przyniesie? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi – i stąd ten rosnący niepokój, który odczuwa się w całym kraju.

Autor był w latach 2003-2008 ambasadorem RP w Królestwie Tajlandii, wydał książkę „Zmierzch i brzask. Notes z Bangkoku”.

Powódź w Tajlandii, stara stolica kraju Ayutthaya (październik 2011 r., CC-By dany13)
(Opr. DG)
wzrost-pkb-w-tajlandii

Otwarta licencja


Tagi