Taniej nie budować nad wodą niż walczyć z powodzią

3,2 mld zł wydało do tej pory państwo na usuwanie skutków powodzi z 2010 r. Straty były kilka razy większe. Rząd nie ma w planach przesiedlania wciąż zalewanych mieszkańców, a może powinien. Koszty przesiedlenia są niższe niż wieczna walka z wodą. A może po prostu, kto chce mieszkać tam, gdzie zalewa powinien to robić wyłącznie na własne ryzyko?
Taniej nie budować nad wodą niż walczyć z powodzią

Na wrocławskim Kozanowie kolejne bloki stanęły zaledwie kilka lat po wielkiej powodzi, gdy tę dzielnicę zalała woda. (CC BY Olgierd Pstrykotwórca)

Zeszłoroczne powodzie w Polsce spowodowały straty oceniane na 11,6 mld zł (ponad 2,9 mld euro, łącznie z rolnictwem). Poszkodowanych zostało wtedy ponad 66 tys. rodzin (czyli około 266 tys. osób), a ponad 14 tys. rodzin zostało ewakuowanych. Straty poniosło 811 gmin oraz około 1,4 tys. przedsiębiorstw. Powódź zniszczyła 18 tys. 194 budynki mieszkalne oraz ponad 800 szkół i 160 przedszkoli, uszkodziła ponad 10 tys. km dróg gminnych, powiatowych i wojewódzkich, 1 tys. 625 mostów i przepustów, 166 oczyszczalni ścieków oraz ponad 210 km sieci wodociągowej, 50 km sieci energetycznej i 196 km sieci telekomunikacyjnej. Zalanych zostało przeszło 682 tys. hektarów ziemi należących do ponad 105 tys. gospodarstw rolnych. Uszkodzonych lub zniszczonych zostało ponad 1,3 tys. km wałów przeciwpowodziowych.

W tym i w zeszłym roku na pomoc związaną z ubiegłorocznymi powodziami MSWiA wydało 3,23 mld zł. Na zasiłki dla powodzian poszło ponad 897 mln zł, w tym ponad 746 mln zł na remonty i odbudowę zniszczonych domów. Najwięcej (1 mld 265 mln 829 tys. zł) wydano na odbudowę lub remonty infrastruktury komunalnej samorządów. Na naprawę wałów i urządzeń melioracji wodnej oraz odbudowę infrastruktury przeciwpowodziowej Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej dostały 556 mln 516 tys. zł, a 228 mln 293 tys. zł wydano na akcje przeciwpowodziowe.

>czytaj też: W pomocy poszkodowanym idziemy na żywioł

Z pomocy finansowej przekazanej przez MSWiA korzystali także przedsiębiorcy (115 mln 452 tys. zł) i rolnicy (55 mln 100 tys. zł). Ponadto ponad 17 mln zł wydano na odbudowę zniszczeń spowodowanych przez osuwiska i ich badania geologiczne, a 13,5 mln zł kosztowali rzeczoznawcy majątkowi i eksperci techniczni. Podobna kwota poszła na walkę z plagą komarów na zalanych terenach.

Po kilka milionów złotych wydano też na zakwaterowanie ewakuowanych mieszkańców zalanych terenów i na ekwiwalenty dla strażaków pracujących przy ratowaniu i usuwaniu skutków powodzi.

Poza tym rządowym programem pomocy „3 x 200” objęto 18 najbardziej poszkodowanych gmin. – Na realizację projektu przewidziano ogółem ok. 600 mln zł. Pieniądze pochodzą z trzech źródeł: 200 mln zł z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, 200 mln zł z rezerwy celowej budżetu państwa, którą dysponuje MSWiA oraz 200 mln zł ze środków unijnych. Program, który rozpoczęto w 2010 roku, będzie realizowany do 2012 roku – informuje Małgorzata Woźniak, rzeczniczka MSWiA.

Komisja Europejska przyznała w tym roku Polsce 105,5 mln euro pomocy finansowej z Funduszu Solidarności UE na odbudowę m.in. dróg, mostów, sieci kanalizacyjnych, wodociągowych, telekomunikacyjnych, a także wałów zniszczonych przez powodzie w 2010 roku.

I tu trzeba koniecznie zadać bardzo trudne, ale potrzebne pytanie: może wobec tego wieś Wilków na Lubelszczyźnie – potraktujmy ją jako przykład, bo takich miejsc jest bardzo wiele – nie powinna być po powodzi odbudowana w tym samym, lecz w nowym, bezpiecznym miejscu? Czy tak nie byłoby rozsądnie i opłacalnie?

Wiele wsi (domów, zakładów przemysłowych itp.) wybudowano w miejscach, w których nigdy nie powinny się one znaleźć. Są tam, jako dowody błędów popełnionych w przeszłości. Czy mamy dalej wydawać na nie pieniądze ze wspólnej kasy?

– Nie jesteśmy w stanie ochronić każdego miejsca, każdego domu przed zalaniem. Ochrona musi być stopniowana – bardzo mocna tam, gdzie są zurbanizowane tereny i mniejsza na terenach rolniczych. Powinniśmy też rzekom zostawić miejsce na wodę, bo jeśli mają go za mało, to w którymś momencie sobie je same wydrą. I to mogą to być akurat te miejsca, których szczególnie nie chcielibyśmy mieć zalanych – mówi Jerzy Widzyk, minister – pełnomocnik rządu ds. usuwania skutków powodzi w rządzie Jerzego Buzka.

Fachowcy są zgodni, że potrzebne są dalsze inwestycje hydrotechniczne, szczególnie takie, które dadzą rzekom więcej przestrzeni, m.in. poldery. Potrzebne jest też pogłębianie koryt i dbanie o stan wałów, żeby nie były przerywane tam, gdzie powoduje to duże straty, jak pod Sandomierzem. Powinniśmy mieć wyznaczone tereny do zalania w pierwszej kolejności, jeśli woda nie mieści się pomiędzy wałami. Z reguły byłyby one wykorzystywane rolniczo, ale w ostateczności można tam wodę wpuścić. Straty będą wtedy przewidywalne i ograniczone – idące może w dziesiątki milionów, zamiast miliardów złotych.

Wałów, którym zwykle przypisuje się 100 proc. odpowiedzialności za ochronę domostw, nie można jednak podwyższać w nieskończoność. Co wobec tego robić ?

– Do pewnego momentu budowa wysokich wałów jest uzasadniona, ale widziałem w Niemczech wieloletnią inwestycję na Łabie, gdzie wały odsuwano od rzeki, bo uznano, że potrzeba więcej miejsca na wodę. Wysiedlano część mieszkańców z tego terenu. W 1997 roku, gdy byłem odpowiedzialny za likwidację skutków powodzi, zdecydowałem o przesiedleniu jednej wsi, Pilce na Dolnym Śląsku, która była zalewana prawie co roku – przypomina Jerzy Widzyk.

Mieszkańcy nie mieli pozwoleń na budowę, czy modernizację domów z uwagi na zagrożenie powodziowe. Wieś została przesiedlona, domy wyburzone.

– I wszyscy mieszkańcy byli zadowoleni. Takich działań w Polsce pewnie trzeba byłoby więcej – dodaje Widzyk.

Jego zdaniem nie ma przeszkód, żeby powstały mapy terenów zalewowych dla całego kraju (na razie inwentaryzacja miejscowości, które powinny być przesiedlone jest bardzo słaba, brakuje kompletu map zalewowych),  ze wskazaniem, jaka woda, gdzie może dojść i jakie wymagania przy budowie powinny być stosowane na danym terenie. Na własny jednak koszt i ryzyko składającego wniosek o budowę.

– Można więc wyobrazić sobie, że zostanie wydana zgoda na budowę na terenie, który może zostać zalany, ale projekt musi być dostosowany do tego terenu i np. dom powinien być budowany na wyniesieniu. Jeśli dom jest na terenie zalewowym, to albo powinien być przeniesiony, albo odbudowany tak, żeby nie zalewało za każdym razem części mieszkalnej – mówi Jerzy Widzyk.

Przyznaje, że taka inwestycja jest bardziej kosztowna w realizacji, ale na pewno nie bardziej niż naprawianie strat popowodziowych.

Nie można dziś oszacować, jakie byłyby koszty przesiedlenia wszystkich ludzi mieszkających na terenach, na których ich domy w ogóle nie powinny być zbudowane, bo nikt nie policzył, ile jest takich domów.

– Na pewno nie mniej niż kilka tysięcy – ocenia Leszek Karwowski, prezes Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej.

– Sporządzamy mapy zagrożenia i ryzyka, które pozwolą na odpowiedź, w których miejscach nie należy i nie wolno budować. To jest podstawowa sprawa – odpowiada Stanisław Gawłowski, wiceminister środowiska, któremu podlega Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej.

Gdy wysiedlano wsie przy budowie zbiornika Świnna Poręba, średni koszt na jedno gospodarstwo wyniósł 500 tys. zł. Przy budowie polderu w Raciborzu nieco więcej – 570 tys. zł. W ostatnich latach na „przeciwpowodziowe” wysiedlenia nie wydano zbyt wiele. Od roku 1997, według danych KZGW, przesiedlono 374 gospodarstwa, a w najbliższych latach nie są planowane inwestycje, które by zmuszały do przeniesienia większej ich liczby.

Świnna Poręba, to zbiornik wodny, którego budowa rozpoczęła się po powodzi w 1997 roku w ramach programu Odra 2006, który zakładał szereg inwestycji służących ochronie przeciwpowodziowej. Część zrealizowano i dzięki temu skutki zeszłorocznej powodzi w dorzeczu Odry były o wiele mniejsze niż w dorzeczu Wisły.

– Gdyby nie Świnna Poręba, zbiornik, który jeszcze jest w budowie, to część Krakowa byłaby w zeszłym roku zalana. Przyjął prawie 60 mln m sześć. wody. Korzystając ze wzorów programu odrzańskiego przygotowaliśmy program dla górnej Wisły. Jest on na ukończeniu – zapewnia minister Gawłowski.

Czy gdybyśmy po powodzi w 1997 roku znacznie więcej wydali na infrastrukturę (wały, poldery), koszty zeszłorocznych powodzi byłyby o tyle mniejsze, że państwu by się to opłaciło?

Jerzy Widzyk sądzi, że koszty inwestycji byłyby wyższe, ale budowle hydrotechniczne są inwestycją na wiele lat, a nie tylko na kilkanaście jakie upłynęły od 1997 roku. W dłuższej perspektywie inwestycje są więc bardziej opłacalne niż wypłata kolejnych odszkodowań i odbudowa po zniszczeniach.

Gawłowski wymienia kolejne inwestycje służące ochronie przeciwpowodziowej – wrocławski węzeł wodny za 600 mln zł, budowa obwałowań na Nysie Kłodzkiej na wysokości Lewina Brzeskiego za 120 mln zł, na ukończeniu jest dokumentacja modernizacji zbiornika w Nysie, trwają przygotowania do budowy zbiornika Kąty – Myścowa na Ropie.

– W polskim prawie wodnym jest już implementowana unijna dyrektywa, która nakłada  na KZGW obowiązek uwzględniania aspektu ekonomicznego działań przeciwpowodziowych. Do końca roku 2015 musimy sporządzić plany zarządzania ryzykiem przeciwpowodziowym – mówi Leszek Karwowski.

W roku 1997 realna była koncepcja wysiedlenia jednej wsi i zalania terenów powyżej Wrocławia, ale nie zdecydowano się na to, choć straty w samym mieście byłyby wówczas dużo mniejsze i z ekonomicznego punktu widzenia taka operacja miała sens.

W zeszłym roku, gdy powodzią zagrożona była Warszawa, zastanawiano się, czy nie przerwać powyżej miasta wałów i zalać mniej zurbanizowane tereny, ażeby w ten sposób ocalić niżej położone dzielnice stolicy na prawym brzegu Wisły. Według owych szacunków, robionych dosyć pośpiesznie, trzeba by zalać domy 50 tys. ludzi, żeby ocalić mieszkania 300 tys. Koszt obniżenia fali o ok. 30 cm wyniósłby 2 mld zł, nie licząc kosztów społecznych. Na szczęście władze województwa decyzji takiej nie musiały podejmować.

Zdaniem Leszka Karwowskiego skala zeszłorocznych powodzi zaczęła zmieniać mentalność ludzi.

– W Wilkowie po ostatniej powodzi nie wszyscy mieszkańcy chcieli wracać na zalewane tereny – mówi Karwowski.

I dodaje, że władze lokalne coraz częściej zaczynają brać pod uwagę zagrożenie powodzią, nie dając zgody na inwestycje w miejscach zagrożonych powodzią. To duża zmiana, bo przez wiele lat świadomie tego czynnika nie uwzględniano, gdyż tereny nad rzekami były atrakcyjne inwestycyjnie. Gminy wręcz chętnie sprzedawały takie tereny pod budowę nowych obiektów.

Po roku 2015, gdy powstaną już plany zarządzania ryzykiem powodziowym dla całego kraju, władze będą w zdecydowanie lepszej sytuacji oceniając – co, gdzie i kiedy się opłaca, gdy idzie wielka woda.

Na wrocławskim Kozanowie kolejne bloki stanęły zaledwie kilka lat po wielkiej powodzi, gdy tę dzielnicę zalała woda. (CC BY Olgierd Pstrykotwórca)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Building Ukraine forward better, czyli jak skutecznie pomóc w odbudowie Ukrainy?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Powojenna odbudowa Ukrainy będzie wymagać ogromnych nakładów finansowych. Społeczność międzynarodowa, w tym przede wszystkim Unia Europejska, musi się zmobilizować, aby wesprzeć Ukraińców w tym procesie, równocześnie przygotowując kraj do członkostwa w UE.
Building Ukraine forward better, czyli jak skutecznie pomóc w odbudowie Ukrainy?