Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

W Polsce rolnictwo opłaca się od 50 hektarów

Roczny dochód gospodarstw, które prowadzą rachunkowość, od 2003 roku nie przekroczył 43,5 tys. zł. Rolnicy są rozproszeni, więc dużo płacą za środki produkcji. Gospodarstwa powinny być większe i działać jak firmy – mówi dr Justyna Góral, która bada dochody rolników i efektywność instrumentów Wspólnej Polityki Rolnej.
W Polsce rolnictwo opłaca się od 50 hektarów

Dr Justyna Góral

Obserwator Finansowy: Rząd przyjął stanowisko, w którym deklaruje potrzebę utrzymania dopłat bezpośrednich dla polskich rolników, a nawet chciałby ich zwiększenia w nowym rozdaniu Wspólnej Polityki Rolnej UE po 2020 roku. To realne?

Justyna Góral: Nierealne jest, aby w całej Unii Europejskiej była jednakowa stawka dopłat. Z jednej strony nie ma pieniędzy na to, aby wszystkie kraje UE wyrównały w górę do stawek obowiązujących w małych bogatych krajach jak Holandia, Dania i Malta (ok. 400 euro/ha). Z drugiej strony rządy tych bogatszych państw z obawy przed własnymi wyborcami nie będą też chciały równać w dół do średniej unijnej, która wynosi około 240 euro/ha.

Dopłaty będą zatem różne w różnych krajach. Po to je zresztą zaprojektowano – nie do wyrównania poziomu życia miedzy rolnikami w Unii, lecz między rolnikami a innymi grupami zawodowymi w poszczególnych państwach. W 2015 roku w Polsce dochód rolniczy stanowił tylko 75 proc. dochodu pracowników zatrudnionych w przemyśle, a dawniej ta dysproporcja była jeszcze większa.

Zatem dopłaty szybko nie znikną?

Niemal przesądzone jest, że po 2020 roku przepisane zostaną takie stawki, jak mamy obecnie. Brakująca składka Wielkiej Brytanii (dotychczasowego płatnika netto do budżetu UE) zacznie być problemem pewnie dopiero przy kolejnym budżecie rolnym po 2028 roku. Wtedy głosy o tym, że rolnictwo, z którego utrzymuje się kilka procent obywateli UE, nie może pochłaniać aż 38 proc. budżetu, trafią pewnie na podatny grunt. Wątpię jednak, żeby dopłaty całkowicie zniknęły. A nawet gdyby tak się stało w odległej przyszłości na poziomie europejskim, to rządy poszczególnych państw wypłacałyby je pewnie nadal z krajowych budżetów.

Wyobraźmy sobie zatem tylko w ramach ćwiczenia intelektualnego, że dopłaty bezpośrednie dla rolników przestają istnieć. Co by się zmieniło na wsi?

Bardzo dużo. Dotacje przekładają się nie tylko na poprawę dochodów rolników, ale i na mniejszy koszt kapitału i większą motywację do działalności inwestycyjnej. Gdyby ich nie było, część rolników odświeżyłaby zapewne swoje umiejętności przedsiębiorcze i zaczęłaby analizować płynące z rynku informacje. Patrzyliby na każdą złotówkę kosztów i efektywnie gospodarowali zasobami. Ceny ziemi urealniłyby się i zaczęłyby zależeć od rentowności produkcji rolnej, bardziej popularne stałoby się też ubezpieczanie produkcji. Słowem, silne ekonomicznie gospodarstwa zaczęłyby działać tak jak przedsiębiorstwa w innych branżach.

Z drugiej strony brak dotacji stanowiłby prawdziwy dramat dla pozostałej części rolników (ok. 20-30 proc.), którzy traktują dotacje jak pomoc socjalną. To małe gospodarstwa produkujące na własne potrzeby, dla których te dodatkowe pieniądze to różnica między być albo nie być. Dosłownie.

Nie ma co zatem wpuszczać na wieś wolnego rynku?

O wolnym rynku ciężko mówić akurat w kontekście rolnictwa i zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego. Owszem, Unia Europejska dotuje rolników, ale czyni tak cały zachodni świat, z wyjątkiem Nowej Zelandii. Zresztą pewne korzystne zmiany na wsi zachodzą. Najsłabsi wypadają z rolnictwa mimo dopłat. Od 2004 roku ubywa w Polsce gospodarstw najmniejszych obszarowo (1-2 ha). Przybywa za to tych o powierzchni 30-100 ha oraz powyżej 100 ha. To daje nadzieję na poprawę konkurencyjności naszego sektora rolnego. Oczywiście nie dziś i nie w przyszłym miesiącu, ale w perspektywie lat.

Według GUS niemal połowa dochodów polskich rolników pochodzi z dopłat.

Tak, około 45 proc. dochodów rolników stanowią dziś wszelkiego rodzaju dotacje. Warto dodać, że według wyliczeń Eurostatu w latach 2005-2014 dochód na jednego zatrudnionego w polskim rolnictwie wzrósł o 82 proc. i to właśnie zasługa strumienia pieniędzy ze Wspólnej Polityki Rolnej.

Po 2013 roku obserwujemy jednak stagnację w poziomie dochodów rolniczych. Mogłyby ją przerwać wyższe ceny skupu produktów rolnych, ale tu jest bariera systemowa. Rolnicy są rozproszeni, więc nie mają dużego wpływu na poziom cen rynkowych. Z drugiej strony odbiorcy ich produktów i firmy sprzedające środki produkcji (np. nawozy i pasze) są na tyle dobrze zorganizowani, że przechwytują największe marże i nie negocjują cen z pojedynczymi rolnikami.

Rolnictwo do przeorania

W swoich badaniach pisze pani, że rosnący udział dopłat w dochodach rolników jest negatywny i świadczy o tym, że rolnicy nastawiają się na łatwe dochody bez wysiłku.

Niepokojące jest to, że rolnicy przez dopłaty tracą kontakt z rynkiem. Przed 2004 rokiem typowe polskie gospodarstwo miało zdywersyfikowaną produkcję. Spadek cen w jednym segmencie produkcji rekompensował wzrost w drugim i to w jakimś stopniu stabilizowało dochody w gospodarstwie. Dziś rolnikom mniej zależy na dywersyfikacji produkcji czy analizie informacji płynących z rynku, a bardziej na dotacjach. Dlatego instrumenty WPR decydują nawet o tym, jaki mamy krajobraz. Dotychczas promowały produkcję roślinną, więc polska wieś się zazieleniła.

Tak będzie dalej? Cała Polska w trawach?

W przypadku Polski wymóg zazielenienia spełniała większość gospodarstw jeszcze przed jego wprowadzeniem. A teraz tę trawę będą jeść zwierzęta, bo produkcja bydła mięsnego zaczęła ostatnio rosnąć ze względu na zwiększenie stawek dopłat. Poza tym wsparcie kierowane jest do producentów roślin wysokobiałkowych na ziarno oraz buraków cukrowych.

A jest jakaś dziedzina rolnictwa, która opłaca się bez dopłat? Czytałem, że hodowla zwierząt futerkowych przynosi polskim rolnikom od 400 do 600 mln euro przychodu rocznie i dopłat do niej nie ma.

Idea dopłat jest taka, aby wspierać sektory strategiczne dla gospodarki bądź te najbardziej ułomne. Jeśli jakaś grupa producentów radzi sobie na rynku i nie narzeka na niskie dochody, to naturalne, że takiego wsparcia nie potrzebuje. Ja badam wpływ różnych instrumentów Wspólnej Polityki Rolnej, więc badam produkcję rolną z dopłatami. Może jednak pana zainteresuje, że dopłaty, o których tyle mówimy, nie są wcale najskuteczniejszym elementem Wspólnej Polityki Rolnej.

To co nim jest?

Program Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW), czyli tzw. drugi filar WPR. Tu rolnicy muszą się zaangażować, napisać biznesplan, a potem np. kupić maszyny lub zmodernizować budynki. To tu ulokowano środki na transfer wiedzy, innowacje, modernizację, inwestycje i rozwój gospodarstw. Tutaj również znajdziemy płatności rolno-środowiskowo-klimatyczne, których rola może wzrastać.

Chyba się jednak w ogóle nie opłaca być rolnikiem w Polsce. Z pani badań wynika, że od 2003 roku statystyczne gospodarstwo rolne ani razu nie przekroczyło 43,5 tys. zł dochodu rocznie. To nie są duże pieniądze, szczególnie gdy są dzielone na kilka osób.

To prawda, ale moje badania były prowadzone na wąskiej grupie gospodarstw, które prowadzą rachunkowość (polski FADN). Jest ich w Polsce blisko 12 tysięcy wobec 1,3 mln gospodarstw rolnych ogółem (wg GUS). Rachunki na danych GUS mogą być jeszcze mniej korzystne. Odpowiadając na pytanie – produkcja rolna opłaca się, ale od około 50 hektarów w górę. Wtedy zaczynają działać korzyści skali – opłaca się inwestować, można wynegocjować lepsze ceny środków do produkcji, lepsze ceny skupu, czasem wieloletnie kontrakty.

Przeciętne gospodarstwo w Polsce pewnie nie ma 50 hektarów?

Według Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa to 10,5 hektara, ale widoczne są powolne zmiany na lepsze. Należy pamiętać, że Polska jest bardzo zróżnicowana. Największe gospodarstwa (powyżej 100 ha) dominują w zachodniej i północnej Polsce, a najmniejsze i najsłabsze na południu i wschodzie.

Dlaczego szybko nie przybywa tych opłacalnych gospodarstw powyżej 50 ha?

Tu znowu musimy wrócić do dopłat. One spowodowały, że podaż ziemi zmalała i nie zaspokaja dużego popytu. W 2004 roku cena 1 ha z zasobów Agencji Nieruchomości Rolnych oscylowała wokół 5 tys. złotych, a w 2014 roku już wokół 25 tys. zł. W obrocie prywatnym ceny są średnio dwukrotnie wyższe. To ma już znamiona bańki spekulacyjnej. Rolnicy trzymają bowiem każdy kawałek pola, bo traktują go jak inwestycję, która z każdym rokiem przynosi wpływy z dopłat. W takich warunkach małym gospodarstwom trudno stać się średnimi, bo żaden sąsiad ziemi nie sprzeda.

To co z tym zrobić?

Trzeba wciąż próbować to rolnictwo modernizować i motywować do rozwoju w bardziej efektywny sposób – czyli przez zwiększanie roli Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich. Większe efekty przyniesie lepsze połączenie możliwości PROW z polityką spójności. Taki duet to duży impuls do korzystnych zmian na obszarach wiejskich. Czym więcej będzie tam innowacji, więcej miejsc pracy poza rolnictwem, a mniej ukrytego bezrobocia, tym te przemiany będą szybsze.

I to wystarczy?

Na razie tak, ale powtórzę, że drugi przyszły budżet rolny w 2028 roku może wiele zmienić. Już dziś powinniśmy zwracać uwagę na kwestie emisji CO2 w rolnictwie i kurczące się zasoby wody pitnej.

Bo Unia uzależni przyszłe dopłaty od spełnienie jakiś wymogów w tych dziedzinach?

Tak, to bardzo prawdopodobne. Pamiętajmy, że UE jeszcze w 2007 roku postawiła sobie cel – redukcję emisji gazów cieplarnianych o co najmniej 20 proc. do 2020 roku, a rolnictwo jest trzecim sektorem w UE pod względem wielkości emisji tych gazów. Rolnictwo jest też głównym źródłem emisji dwóch gazów: metanu i podtlenku azotu, których potencjał ocieplania jest znacząco większy od dwutlenku węgla.

Kolejna kwestia to zasoby wody. Europa nie należy do kontynentów, które mają duże problemy z wodą, jednak Polska jest na przedostatnim miejscu na kontynencie w tej klasyfikacji. Tymczasem produkcja 1 kilograma wołowiny pochłania aż 14 500 litrów wody, a dla porównania 1 kg ziaren pszenicy to 1000 litrów wody. To przy większej skali produkcji zwierzęcej w przyszłości też trzeba będzie brać pod uwagę.

Rozmawiał Marek Pielach

Justyna Góral – doktor nauk ekonomicznych. Pracownik zakładu zastosowania matematyki w ekonomice rolnictwa w Instytucie Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, autorka badań poświęconych wpływowi dopłat bezpośrednich na dochody rolników oraz badań dotyczących efektywności różnych instrumentów Wspólnej Polityki Rolnej.

Dr Justyna Góral

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Cyfrowe rezerwy na polu i w zagrodzie

Kategoria: Ekologia
Aby uchronić świat od głodu, produkcja rolna powinna wzrosnąć w najbliższych 30 latach aż o 70 proc. Utrata w handlu surowców rolnych z Ukrainy i Rosji skalę potrzeb jeszcze potęguje. Przyszłe rolnictwo to wydajniejsze technologie, zgodne jednak z ideą ochrony klimatu.
Cyfrowe rezerwy na polu i w zagrodzie