Wiosenna fala wzrostu płac nie będzie wysoka

Podwyżek płac żądają związkowcy m.in. w KGHM, Orlenie, JSW, Tauronie.  A także sędziowie i prokuratorzy. Co roku wiosną po kraju rozlewa się fala żądań płacowych. Inflacja jest wyższa niż przewidywały prognozy, a rok jest wyborczy. To dla trzymania płac w ryzach niedobra kombinacja, zwłaszcza że rząd sam proponuje wzrost płacy minimalnej.
Wiosenna fala wzrostu płac nie będzie wysoka

Pracownicy spółek Skarbu Państwa już nie raz upominali się o realizację swoich żądań wychodząc na ulicę.(CC BY-NC-SA spokospoko.org)

Europejskie firmy planują w tym roku podwyżki wynagrodzeń średnio o 3 proc.. Polscy pracodawcy zakładają średnie podwyżki na poziomie 4,2 proc. Realnie jednak – po uwzględnieniu planowanej inflacji – płace w kraju wzrosną tylko o 1,7 proc. W 2010 roku średnia podwyżka wynagrodzeń w Polsce była nominalnie – zgodnie z przewidywaniami firm – na poziomie 4 proc., a po uwzględnieniu inflacji – na poziomie 1,3 proc. Takie dane wynikają z badania podwyżek wynagrodzeń, przeprowadzonego przez firmę Aon Hewitt.

I górnicy i nafciarze

24-godzinny strajk w kopalniach Jastrzębskiej Spółki Węglowej w dniach 18-19 kwietnia został spowodowany planem jej upublicznienia (bo przecież nie prywatyzacji, skoro pakiet kontrolny akcji ma zostać w resorcie gospodarki), ale jednym z żądań górników jest podwyżka płac o 10 proc. Za strajkiem opowiedziało się 95 proc. załogi, choć resort skarbu dawał do zrozumienia, że jeśli do strajku dojdzie, to wycofa się z propozycji dania każdemu z pracowników darmowych akcji spółki, niezależnie od tego, czy mają do nich prawo z racji dostatecznie długiego stażu pracy w JSW. A spółka i tak na giełdę wejdzie – informowano związkowych działaczy – niezależnie od ich protestów.

Podwyżki płac o 10 proc. domagają się też związki z Kompanii Węglowej. Zarząd proponuje 3 proc. wzrost i powrót do rozmów po I półroczu, gdy będą znane wyniki finansowe firmy. Trwa spór zbiorowy.

9 związków zawodowych w PKN Orlen domaga się wzrostu płac dla każdego pracownika (bez najwyższej kadry menedżerskiej) o 250 zł, a dodatkowo nagród jednorazowych po 2400 zł na osobę. Władze spółki tłumaczą, że sytuacja makroekonomiczna jest dla branży naftowej wciąż trudna i konieczne jest utrzymanie dyscypliny budżetowej. Dlatego też spełnienie oczekiwań strony związkowej w zaproponowanym kształcie nie jest możliwe. Związkowcy zapowiadają spór zbiorowy z zarządem, jeśli te żądania nie zostaną spełnione.

W KGHM związki zawodowe domagają się podwyżki po 300 zł miesięcznie na każdego z 18 tys. pracowników. Zarząd spółki tłumaczy, że w rzeczywistości kwota ta byłaby znacznie wyższa. Jeżeli podstawa wynagrodzenia wzrośnie o 300 zł, to po doliczeniu do niej m.in. stażu pracy, każdy z pracowników dostałby średnio 800 zł więcej. KGHM kosztowałoby to dodatkowo 200 mln zł rocznie. W 2011 roku średnia płaca w KGHM wyniesie 9 031 zł i będzie wyższa od płacy za rok 2010 o 4,6 proc.
Spółka podała, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat wynagrodzenia w KGHM wzrosły o 106,6 proc., a z uwzględnieniem inflacji realny wzrost wyniósł 75,5 proc.

Życzenia związkowców z KGHM dotyczące gwarancji zatrudnienia i podwyżek płac są kuriozalne – powiedział minister skarbu Aleksander Grad. Dodał, że w koncernie miedziowym są bardzo dobre wynagrodzenia oraz zabezpieczenia socjalne. – Żądania związkowców szkodzą spółce. – Liczę, że zarząd KGHM będzie w dalszym ciągu tak zdroworozsądkowo podchodził do oczekiwań związkowców, jak do tej pory – powiedział minister skarbu.

Kto podgrzewa sytuację?

Wzrost płac w Polsce nie napędza inflacji. Ona ma charakter podażowy. Przez 20 lat Polska nie miała problemu z oczekiwaniami inflacyjnymi – mówi główny ekonomista BRE Banku Ernest Pytlarczyk. – Teraz dane o oczekiwaniach inflacyjnych są zatrważające, bo inflacja wzrosła skokowo z 3,2 do 4,6 proc. Media też podgrzewają sytuację, ale do wzrostu płac powodowanych oczekiwaniami inflacyjnymi jest jeszcze dość daleko, bo uzwiązkowienie polskiej gospodarki jest małe, prawdopodobnie nie przekracza ono 20 proc. co powoduje, że nie ma zorganizowanej akcji domagania się podwyżek płac, poza niektórymi sektorami, takimi jak górnictwo.

To, co się dzieje, to klasyczny wiosenny sezon żądań podwyżek płac, ale z dodatkiem. Tym dodatkiem jest hałas, który powstaje wokół hasła „drożyzna”, częściowo generowany przez polityków, ale w dużej części także przez ekonomistów – mówi główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu Janusz Jankowiak. – Czy będę z tego klasyczne efekty drugiej rundy? Nie sadzę, gdyż rynek pracy jest zasadniczo inny niż w latach 2001 – 2002. Wtedy był to rynek pracownika, a teraz jest to raczej rynek pracodawcy.

Według Janusza Jankowiaka to, co dzieje się w Polsce nie odbiega bardzo od trendów światowych – w USA i strefie euro. Zatrudnienie jest w Stanach o 4 punkty proc. niższe niż przy poprzednim cyklu, a w Europie o półtora punktu. To znaczy, że zaczęły się pewne zmiany strukturalne na rynku pracy, które generalnie polegają na tym, że zwiększa się wydajność. Najpierw pracodawcy przestraszyli się, że nie będzie miał kto pracować, bo coraz mniej jest ludzi w wieku produkcyjnym, a trendy demograficzne są niedobre. Zaczęły się więc inwestycje, które miały zwiększyć produktywność i one w tej chwili dają efekt. W USA jest przerażenie z powodu wzrostu gospodarczego bez zwiększania zatrudnienia, co dla gospodarki amerykańskiej jest klęską, bo oznacza zmniejszenie siły nabywczej.

Płace wzrosną bezpiecznie…

To, co dzieje się na rynku pracy jest konsekwencja ożywienia, wzrostu zatrudnienia i rozłożonego na lata wyrównywania poziomu płac do Unii Europejskiej. Ten proces może być w 2011 roku nieco szybszy, ale nie przełoży się na wzrost płac wyższy niż 10 proc. – mówi Ernest Pytlarczyk. – Uważam, że może on wynieść w tym roku do 6 proc., nieco więcej niż w zeszłym roku, kiedy wyniósł 4-5 proc. To znaczy, że realnie płace wzrosną o ok. 2 proc. W poprzednim roku przez wiele miesięcy realny wzrost płac oscylował wokół zera. Żądania podwyżek płac w spółkach skarbu państwa to nie jest jeszcze alarmujący sygnał, choć trzeba obserwować, co się tam dzieje.

W firmach rosną koszty podstawowe (surowce, energia), ale przedsiębiorstwa po okresie spowolnienia pilnują dyscypliny kosztowej i ich sytuacja raczej nie pozwoli na realizację nadmiernych żądań płacowych.

… ale nie w spółkach skarbu państwa

Formalnie to zarządy odpowiadają za finanse spółek, także spółek skarbu państwa. Spółki surowcowe mają teraz bardzo dobre wyniki finansowe. Od lat działa taki mechanizm – wysokie ceny surowców powodują, że wyniki finansowe są dobre. Wtedy związki zawodowe występują o podwyżki płac, a potem, gdy jest cykliczne spowolnienie gospodarcze i ceny surowców oraz wyniki finansowe spadają, płace pozostają na poziomie z okresu prosperity, bo o obniżkach wynagrodzeń nie ma mowy.

Większość spółek giełdowych z udziałem skarbu państwa zanotowała w ubiegłym roku bardzo dobre wyniki finansowe, poprawiła płynność, będą wypłacać dywidendy, więc część żądań płacowych może zostać zrealizowana. W firmach tych płace mogą wzrosnąć o wiele mocniej niż na rynku. Wzrost płac w KGHM nie będzie jednak punktem odniesienia dla firm z innych branż i regionów, bo sytuacja Kombinatu jest specyficzna – uważa Ernest Pytlarczyk.

Najlepszy mechanizm byłby taki – jeżeli wynik finansowy pozwala na podwyżki wynagrodzeń, to dobrze, ale umawiamy się, że fundusz płac jest ruchomy, w jakiś sposób skorelowany z cenami surowców i stanem finansów spółki – mówi Janusz Jankowiak. – Gdy ceny surowców idą w dół, to płace też. Wtedy nie byłoby zagrożenia wygenerowania efektu drugiej rundy, jakim jest rozjazd płac oraz wyników finansowych i wydajności.

Pomysł nie jest nowy, ale nigdy nie był przez nikogo forsowany. Kto miałby go zgłaszać? Przecież nie związki zawodowe. Może organizacje pracodawców, ale nigdy tego nie zrobiły. Problemem byłaby też wiarygodność takiej umowę – uważa Janusz Jankowiak. – Nie byłoby łatwo jej zawrzeć, a dotrzymać jeszcze trudniej. Jej wyegzekwowanie wymagałoby dużej  odwagi.

Skoro wynegocjowanie powszechnego porozumienia jest niemożliwe, pozostają tylko negocjacje dotyczące wysokości podwyżek. Zwiększenie funduszu płac o wysokość  przewidywanej inflacji jest do zaakceptowania, ale propozycja podwyżek o 10 proc. oznacza wzrost płac o dwa, czy trzy razy wyższy niż inflacja i to jest według ekonomistów nie do przyjęcia.

Przyszłość bliższa i dalsza

W następnych latach płace też będą rosnąć, bo Polska nadal jest atrakcyjna z punktu widzenia kosztów pracy, a pomaga w tym też położenie geograficzne: Polska jest blisko Niemiec i część produkcji może być do nas przenoszona – mówi Ernest Pytlarczyk – Wzrost wynagrodzeń o 5-6 proc. to dość konserwatywna prognoza,  mogą być lata, w których wzrost płac będzie wyższy. Zależy to oczywiście od cyklu koniunkturalnego.

Inflacja, napędzana przez ceny żywności i ropy naftowej, będzie prawdopodobnie w trendzie wzrostowym przez całą pierwsza połowę roku. W przypadku żywności dodatkowo dochodzi czynnik sezonowości. Płace z pewnością nie będą czynnikiem napędzającym inflację. Ani w skali światowej czy europejskiej, ani na naszym podwórku – mówi Janusz Jankowiak.

Otwarcie niemieckiego czy austriackiego rynku pracy dla Polaków nie będzie mieć  według Jankowiaka większego znaczenia. – Ci, którzy chcą tam pracować, już tam są. Kilkanaście tysięcy, może do 50 000 nowych pracowników z Polski pojedzie do Niemiec, ale nie wpłynie to aż tak znacząco na sytuacje na rynku pracy.

Jaki poziom wzrostu płac jest akceptowalny? – zastanawia się Janusz Jankowiak. – W dużym stopni zależy to od wydajności pracy. Załóżmy, ze mamy wzrost wynagrodzeń średnio o 4 proc. i wzrost zatrudnienia o 3 proc. czyli fundusz płac rośnie o 7 punktów proc. Fundusz płac rosnący o 7 pkt. proc. rocznie jest do zaakceptowania. Będzie on oczywiście wyższy, niż średnia w UE, ale tam jest inna sytuacja demograficzna i niższy prognozowany wzrost PKB, a możliwości wzrostu wydajności pracy – mniejsze. Różnica powinna wynosić  2-3 pkt. procentowe i ona pokazuje mniej więcej tempo doganiania średniego europejskiego PKB na głowę oraz wynagrodzenia przez Polskę. To tempo jest bezpieczne.

Realny wzrost płac w granicach 2 proc. jest według Janusza Jankowiaka poziomem bezpiecznym. Jeśli w globalnej gospodarce nic się nie stanie, będzie to trend trwający nawet dziesięć lat. Ta dynamika wyhamuje, gdy zbliżymy się, jeśli chodzi o wzrost wydajności pracy, do poziomu starej UE.

Bank centralny uspokaja

Wzrost płac o 8-10 proc. byłby bardzo niebezpieczny z punktu widzenia inflacji – powiedział w ostatni piątek prezes Narodowego Banku Polskiego Marek Belka. Jego zdaniem w polskiej gospodarce wzrost wynagrodzeń o 4-4,5 proc. nie powoduje inflacji. Prezes NBP wyjaśnił, że inflacja wywołana wzrostem światowych cen żywności, surowców, czy paliw w pewnym momencie się zatrzyma, albo nawet cofnie. Pod warunkiem jednak, że wzrosty cen nie zostaną przekształcone we wzrost płac, który przekroczy normalne tempo wzrostu wydajności pracy.

– Jeżeli by się okazało, że wysokie ceny – w cudzysłowie – cukru i benzyny, powodują, że pracownicy skutecznie zażądają znaczących podwyżek płac, wtedy mamy już tzw. efekty drugiej rundy. Pojawia się niebezpieczeństwo spirali płacowo-cenowej – powiedział Marek Belka.

Dodał, że bardzo istotna dla inflacji jest struktura rynku pracy, jak są ustalane płace, czy silne są związki zawodowe. Prezes Belka powiedział, że z tego punktu widzenia polska gospodarka jest bardzo elastyczna i odporna na spiralę cenowo-płacową, bowiem tylko 8 proc. zatrudnionych w sektorze prywatnym należy do związków zawodowych.

A prywatyzacja?

Zawsze, gdy mowa jest o płacach w spółkach skarbu państwa, odzywają się głosy, że gdyby były one sprywatyzowane, nie byłoby takich księżycowych wymagań podwyżek ze strony związkowców. Czy prywatny właściciel potrafi uporać się z silnymi związkami zawodowymi w ciężkim przemyśle? Nie słychać jakoś o strajkach płacowych w kopalni Bogdanka, nie odezwały się tej wiosny związki w hutach. Czy to wystarczająca odpowiedź?

Janusz Jankowiak zwraca uwagę, że doprowadzenie do takiej sytuacji zajmuje trochę czasu, że nie jest tak, że w pierwszym roku po prywatyzacji kończą się żądania płacowe załogi. Według niego z każdym rokiem będą one słabsze, ale ten proces zwykle trwa kilka lat.

Tyle, że jeśli się prywatyzacji tzw. rodowych sreber nie zacznie, to nadal będzie nam grozić związkowa wiosenna fala żądań podwyżek płac.

Pracownicy spółek Skarbu Państwa już nie raz upominali się o realizację swoich żądań wychodząc na ulicę.(CC BY-NC-SA spokospoko.org)

Otwarta licencja


Tagi