Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Wojna o tlen

Rząd Chin wydaje walkę zanieczyszczeniom – chce odwrócić skutki katastrofy ekologicznej, jaką przeżywa Państwo Środka. Koszty skażenia są szacowane na ponad 5 proc. PKB.
Wojna o tlen

(CC By Nicolo Lazzati)

Zatrucie wód w mieście Jixi w północno-wschodniej prowincji Heilongjiang – spowodowane wyciekami z zakładów produkcji grafitu (42 proc. światowej produkcji w 2012 r.) – przekroczyło o 700 proc. dopuszczalne limity. Wyciek amoniaku i innych podejrzanych substancji spowodował zamknięcie wodociągów w kilku dzielnicach trójmiasta Wuhan. Bezprecedensowe burze piaskowe przeszły przez północne Chiny, zwracając nawet uwagę światowych mediów, bowiem skierowani na pomoc do kierowania ruchem w ekstremalnych warunkach milicjanci przypominali młynarzy. To wszystko pokazały chińskie media.

Władze wyrwane z letargu

Sprawa środowiska stała się publiczna w styczniu 2013 r., kiedy to Pekin i największe miasta na północy Chin ogarnął ogromny smog. Przez ponad miesiąc stolica Chin – miasto już ponad 20-mln. i nadal szybko rosnące – żyła w ograniczonej widoczności, a mieszkańcy chodzili w maseczkach na twarzy niczym lekarze na sali operacyjnej.

Wyliczono (i tym razem władze nie zaprzeczały, jak dotychczas), że stężenie zanieczyszczeń na 1 m sześc. przekraczało niemal przez cały ten czas 900 mg, podczas gdy dopuszczalne wynosi według WHO 100 mg. Gdy jest już 300 mg, dzieci nie wypuszcza się do przedszkoli i szkół.

Sytuacja powtórzyła się w początku tego roku. Chociaż stężenie nagromadzonych zanieczyszczeń było tym razem nieco niższe, przekraczało chwilami 500 mg/m sześc.

To była istna pobudka władz z politycznego letargu. Wreszcie posłuchano ekspertów, którzy już od dawna alarmowali o nadchodzącej katastrofie. Szybko przekonano się też, że kwestia „zielonej”, a nawet bezwęglowej gospodarki musi znaleźć się wśród priorytetów politycznych w następnym okresie i w nowym modelu rozwojowym, który jest właśnie wprowadzany w życie. W miejsce dawnego modelu ekstensywnego, opartego na szybkiej ekspansji, stawia się już nie na ilość, tylko na jakość.

Ekologia znalazła się wśród priorytetów, co potwierdzają ostatnie dokumenty partyjne i państwowe, a przede wszystkim właśnie przyjęta (24 kwietnia) przez specjalne 160-osobowe gremium nowa ustawa o ekologii, która ma wejść w życie 1 stycznia 2015 r. i zastąpić poprzednią z grudnia 1989 r. To nie nowelizacja, to wręcz rewolucja w stosunku do poprzednich uregulowań.

Nowe postulaty

Najistotniejsze nowelizacje idą w zgodzie z postulatami sugerowanymi już od dawna przez ekspertów i zapowiadają:

– uaktywnienie społeczeństwa obywatelskiego w walce o czystą ekologię w tym sensie, że sygnały płynące oddolnie mają być nie tylko poważnie traktowane, lecz także obowiązkowo rozpatrzone przez czynniki wyższe;

– w miejsce istniejących już wcześniej kwot i „wskaźników odpowiedzialności ekologicznej” (huanjing baohu mubiao zerenzhi) wprowadzenie w życie surowych kar dla wszystkich tych, którzy zanieczyszczają środowisko. Będą oni zmuszeni uiścić kary w ściśle określonych terminach i bez możliwości apelacji i do natychmiastowego podporządkowania się ekologicznym wymogom pod sankcją zamknięcia produkcji (szczególny nacisk ma być położony na metalurgię, cementownie oraz przemysł chemiczny);

– zaostrzenie wymogów dotyczących czystości powietrza i wody, nie tylko w rzekach i jeziorach, ale także wód gruntowych (wymogi te mają być sprecyzowane w dokumentach właśnie przygotowywanej 13. pięciolatki – 2016–2020, a równocześnie trwają już prace nad drugim z kolei Narodowym Planem Działania w sferze Ochrony Środowiska i Zdrowia. Ma on łączyć wymogi ochrony środowiska z przestrzeganiem higieny i dbałością o zdrowie społeczeństwa;

– objęcie uwagą i kontrolą także szybko się wyczerpujących zasobów surowcowych państwa, co prowadzi do konieczności szybkiego przechodzenia na alternatywne źródła energii – wodnej, słonecznej, wiatrowej i jądrowej;

– włączenie do programu newralgicznego dostępu do wody pitnej (właśnie opublikowano komunikat, że poziom wód gruntowych w Pekinie spadł na tyle, że leży ona 14 m poniżej gruntu, podczas gdy do niedawna kryła się tylko kilka metrów pod ziemią);

– ścisłe skorelowanie ustawy ekologicznej z regulacjami dotyczącymi zmian klimatycznych. Chiny mają mieć inny nic dotychczas miks energetyczny, w tej chwili oparty w około 70 proc. na węglu;

– uwzględnienie wymogów ekologicznych w postulowanym dalszym szybkim procesie urbanizacji (do 2030 r. aż 70 proc. obywateli Chin ma mieszkać w miastach, obecnie jest to 52 proc., a przypomnijmy, że u progu reform, pod koniec 1978 r., aż 82 proc. mieszkańców w Chin mieszkało na wsi).

Premier Li Keqiang, w odpowiedzi na drugą falę smogu nad Pekinem, już 12 lutego 2014 r. podkreślił wagę wyzwań ekologicznych, przed jakimi stanęły obecnie Chiny i zapowiedział, że jeszcze w tym roku mają być przeznaczone na te cele dodatkowe środki w wysokości 10 mld juanów (około 1,5 mld dol.). Kwestia finansowania nowego systemu ochrony środowiska naturalnego, którego wprowadzenie w życie – co do tego istnieje zgodność poglądów – będzie niezwykle kosztowna, ma również być wypracowana w trakcie toczących się obecnie prac ekspertów nad zadaniami kolejnej pięciolatki.

Groźny stan obecny

Wprowadzenie zmian już od pewnego czasu konsekwentnie uzasadnia w swych raportach Ministerstwo Ochrony Środowiska (zastąpiło poprzednią agencję w 1998 r.), które dowodzi, że aż 70 proc. wód w chińskich jeziorach i rzekach oraz 16,1 proc. gruntów nie spełnia wymogów ekologicznych. Według najnowszych raportów z 18 i 28 kwietnia jeszcze wyższy jest poziom skażenia ziem uprawnych – 19,4 proc., a przecież Chiny i tak nie mają tych ziem zbyt dużo (zaledwie 9 proc. powierzchni kraju nadaje się pod uprawy w tym ciągle najludniejszym państwie świata).

Jako podstawowe przyczyny zanieczyszczenia gruntów wymienia się: nadmierne składowanie odpadów (których dotąd nikt nie zbierał i się nimi nie troszczył), skażenia wywołane wyciekami przy produkcji (ropa, oleje itp.) oraz brak należytej kontroli nad nowymi inwestycjami, które do tej pory były prowadzone bez żadnej troski o środowisko naturalne.

Wskazuje się również, że w przypadku gruntów aż 82,8 proc. skażeń pochodzi z metali i związków nieorganicznych, a największe zanieczyszczenie jest spowodowane przed trzy czynniki: kadm, nikiel i arsen. Wymieniony też trzy obszary najbardziej dotknięte, a nawet „poważnie skażone”: delty rzek Jangcy (okolice Szanghaju) i Perłowej (okolice Kantonu) oraz Chiny Północno-Wschodnie (Mandżurię, w tym wspomniany Heilongjiang). To one od dawna są zapleczem przemysłowym państwa.

We wszystkich publikowanych dokumentach i raportach z prowadzonych badań podkreśla się także, iż w porównaniu do lat 1986 i 1990 poziom skażenia w niektórych regionach kraju wzrósł nawet o 50 proc. W efekcie, co też się otwarcie przyznaje, w południowej prowincji Hunan odnotowano niedawno przypadek zbiorów toksycznego ryżu (sic!), a w Kantonie w maju 2013 r. znalazły się z kolei produkty ryżowe z dużą domieszką kadmu, czyli groźnej dla zdrowia substancji rakotwórczej.

Jeśli dodamy do tego obrazu kolejne fakty, nie może dziwić stwierdzenie jednego z ekspertów, Zhou Shengxiana, że „sytuacja stała się dramatyczna”, a „wojna władz z zanieczyszczeniem środowiska musi być równie ostra jak kiedyś wojna z biedą”. Albowiem (i tylko dla przykładu) Chiny już w 2006 r. wyprzedziły USA jako największy emitent dwutlenku węgla na globie, najbardziej zanieczyszczonym miastem na globie (aż 52 proc. skażonych wód) jest trzymilionowe miasto Linfen w górniczym zagłębiu prowincji Shanxi, a według MinisterstwaO Środowiska w dotychczasowym okresie 12. pięciolatki (2011–15) doszło do 232 przypadków katastrof ekologicznych traktowanych jako „poważne”, z czego aż 19 przyniosło ze sobą „poważne zagrożenia dla zdrowia” na obszarach nimi objętych.

Bez zielonych wysp

Nie ma już w Chinach żadnego obszaru, którego nie dotknęłyby skutki zbyt szybkiej modernizacji i będącego jej efektem skażenia środowiska. Chińskie autorytety tej miary, co profesorowie Chi Fulin i Hu Angang szacują jego koszt na 5–7 proc., a Bank Światowy w specjalnym raporcie z 2007 r. na 4,3–5,8 proc. PKB.

Jak stwierdziła pisząca po chińsku i żyjąca w ChRL Tybetanka Oser (chiń. Wueser) w godnej polecenia książce „Niewidoczny Tybet”: „Zanieczyszczenie środowiska, erozja skorupy ziemskiej, pustynnienie, zagłada lasów, zatruta woda, toksyczne odpady i inne dzieła ludzkich rąk widać jak na dłoni w każdym zakątku Płaskowyżu Qinghai”. To o Tybecie, który niektórzy z patosem nazywają ostatnią czystą krainą na planecie.

Jeśli tak źle jest tam, a Oser udowadnia, że jest naprawdę dramatycznie, to znaczy, że gdzie indziej musi być jeszcze gorzej. I tak rzeczywiście jest. Dlatego nie może dziwić język chińskich ekspertów, a ostatnio także władz, mówiących o „wojnie wypowiedzianej skażeniom i zanieczyszczenio”. Czy to się jednak powiedzie, jeśli wziąć pod uwagę, że skażone zostały również chińskie umysły, przez lata zapędzane do realizacji strategii szybkiego i wysokiego wzrostu? Bez operacji na umysłach się nie powiedzie. Same nowe ustawy i przepisy nie wystarczą.

 

(CC By Nicolo Lazzati)

Otwarta licencja


Tagi