Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Z życia najbogatszego Chińczyka

Książka Duncana Clarka „Alibaba: The House That Jack Ma Built” („Alibaba, firma, którą zbudował Jack Ma”) nie poprzestaje na ciekawostkach i anegdotkach o twórcy chińskiego giganta e-handlu. Przynosi także sporą dawkę wiedzy o tym, jak prowadzić biznes na tym olbrzymim rynku.
Z życia najbogatszego Chińczyka

Alibaba jest jak połączenie Amazona, E-baya i PayPala w jednej firmie. Założycielem firmy jest Chińczyk Jack Ma, który urodził się w 1964 r. w Hangzhou na południowy-zachód od Szanghaju. Jego oryginalne imię to Yun, co oznacza po chińsku chmurę (imię Jack przyjął, by obcokrajowcom było łatwiej się do niego zwracać).

Od przewodnika do miliardera

Matka Jacka Ma pracowała w fabryce przy taśmie produkcyjnej. Ojciec był fotografem dla Hangzhou Photography Agency. Oboje uwielbiali pingtan, formę chińskiej sztuki ludowej polegającej na śpiewaniu ballad i kabaretowych prezentacjach przerywanych brzmieniem drewnianych grzechotek. I zaszczepili tę pasję synowi. To istotne, ponieważ Ma jest znany z tego, że potrafi porwać słuchaczy swoich publicznych wystąpień.

Co jeszcze istotniejsze, swobodnie porozumiewa się w języku angielskim, co sprawia, że jest jednym z nielicznych rozpoznawanych w krajach anglosaskich chińskich biznesmenów. Jack Ma pokochał język angielski jako mały chłopiec. Kiedy 1978 r. Chiny otworzyły się na świat, zaczęli tam zjeżdżać zagraniczni turyści. Jako 14-latek Ma budził się przed świtem, by w 40 min dojechać rowerem do Hangzhou Hotel i witać zagranicznych gości.

Wspominał: „Codziennie od piątej rano szukałem anglojęzycznych turystów, których za darmo oprowadzałem po okolicy, by mieć okazję do konwersacji po angielsku. Robiłem to przez dziewięć lat. Czy padał deszcz, czy śnieg”. Później przez lata sam uczył języka angielskiego, ale do dzisiaj jest skromny, jeżeli chodzi o swoje osiągnięcia.

– Po prostu staram się, by mnie zrozumiano. Z gramatyki jestem kiepski – zauważa.

Znajomość angielskiego kompletnie zmieniła jego życie. To dzięki niej, jak twierdzi, lepiej rozumie świat, może się spotykać i swobodnie rozmawiać z ludźmi z całego świata. Wśród turystów, których oprowadzał po okolicy, był rodzina Kena Morleya, wówczas od niedawna emeryta, a wcześniej inżyniera. Ma zaprzyjaźnił się z nimi do tego stopnia, że odwiedzał ich w Australii, a oni jego w Chinach, a nawet wspomagali go finansowo (kiedy Ma się ożenił, podarowali mu 22 tys. dol. na pierwsze mieszkanie).

Co ciekawe, Ken Morley był w Australii aktywnym działaczem Partii Komunistycznej i pewnie nie oczekiwał, że biedny chłopak z Chin, któremu pomógł, stanie się najbogatszym Chińczykiem i jednym z najbogatszych ludzi świata („Forbes” w 2016 r. szacował jego majątek na 23 mld dol., analitycy Bloomberga wyceniają go na 30 mld dol.).

Jedyny pominięty

Biografia Jacka Ma pełna jest anegdotek podobnych do tych, które znamy z biografii amerykańskich miliarderów, a które mają świadczyć o tym, z jakiego dna się odbił nasz bohater. Oto sam Ma wspomina, jak to na początku kariery wysłał 30 podań o pracę i nie dostał żadnej oferty zatrudnienia. Wśród firm, w których ubiegał się o pracę, była amerykańska sieć KFC, która przyjęła 23 z 24 aplikujących. Jedynym odrzuconym był właśnie on. Na własny rachunek nie szło mu wiele lepiej – zanim założył Alibabę, miał dwie inne firmy (biuro tłumaczeń i firmę projektującą strony internetowe), które nie odniosły większego sukcesu.

Chińczycy wolą sieć

Choć książka jest biograficzna, sporo można się z niej dowiedzieć o prowadzeniu biznesu w Chinach, w szczególności w branży internetowej. O ile na przykład w USA 7 proc. sprzedaży detalicznej odbywa się w sieci, o tyle w Chinach jest to 10 proc. Jack Ma przyrównuje amerykańskie kupowanie w internecie do deseru. W Chinach jest to danie główne. Różnica wynika z tego, że kupowanie w Chinach nigdy nie było przyjemnością. Zanim weszły tam giganty takie jak Carrefour czy Walmart, niewiele było sieci i centrów handlowych.

Za handel detaliczny w większości odpowiedzialne były wielkie państwowe przedsiębiorstwa, które miały swobodny dostęp do finansowania i wsparcie władz, więc ich zarządy nie musiały się starać, by utrzymać się na rynku. Inny powodem niedorozwoju handlu detalicznego w Chinach są wysokie ceny ziemi (sprzedaż gruntów to 25 proc. dochodów budżetu centralnego i ponad 1/3 budżetów władz lokalnych). Jeżeli sieć handlowa odniesie sukces, może oczekiwać, że przy negocjowaniu kolejnej umowy najmu dojdzie do podwyżki czynszu, który zabierze większość zysków.

W USA trzy największe sieci sklepów spożywczych odpowiadają za 37 proc. całej sprzedaży, w Chinach tylko za 7 proc. Największa sieć marketów spożywczych w Ameryce ma 44 proc. sprzedaży w branży. W Chinach tylko 6 proc. W przeliczeniu na Chińczyka jest cztery razy mniej powierzchni handlowej niż przypada na Amerykanina. Ta różnica prawdopodobnie nigdy nie zostanie zniwelowana.

Kupowanie w sklepach stacjonarnych zastąpią zakupy internetowe. Już teraz ponad 40 proc. Chińczyków (i tylko co dziesiąty Amerykanin) robi zakupy spożywcze on-line. W 2014 r. w Chinach sprzedaż produktów spożywczych w sieci wzrosła o połowę, podczas gdy w tradycyjnych sklepach o 7 proc.

Interesujące jest to, że zgodnie z chińskim prawem zagraniczne podmioty nie mogą być właścicielem chińskich firm internetowych (władze uważają branżę internetową za strategiczną, zarezerwowaną dla Chińczyków). Kiedy w 2014 r. Jack Ma szukał w USA inwestorów na 12 proc. firmy (wycenianych wówczas na 25 mld dol.), jego prawnicy musieli zastosować sztuczkę, by transakcja była zgodna z prawem. Otóż amerykańscy inwestorzy nie są formalnie właścicielami nawet jednej akcji Alibaby. Należą do nich udziały w firmie Alibaba Holdings z siedzibą na Kajmanach, która ma – na podstawie umów – prawa do części zysku Alibaby. Oczywiście amerykańscy akcjonariusze nie mają też prawa głosu w oryginalnej spółce.

Recenzent „The Economist” napisał, że to fascynująca książka i trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić. To solidnie i ciekawie napisana biografia, pełna anegdot i ciekawostek. W tle dostajemy sporo wiedzy o warunkach prowadzenia biznesu w Chinach. To rzadki przypadek lektury łączącej przyjemność z czytania ze sporą wiedzą. Tym cenniejszy, że na rynku brakuje interesujących sylwetek biznesmenów spoza krajów anglojęzycznych.

Otwarta licencja


Tagi