Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Zaginiona cywilizacja złota

Mityczna kraina złota El Dorado istniała naprawdę, ale nie w Ameryce Południowej, tylko w XIV-wiecznej Afryce. Pisze o tym John Kampfner w książce „The Rich: From Slaves to Super-Yachts: A 2,000-Year History”.
Zaginiona cywilizacja złota

Jak pisze autor publikacji (jej polski tytuł to: „Bogacze. Od niewolników do superjachtów, dwa tysiące lat historii”), w XIV w. na terytorium północno-zachodniej Afryki istniało Imperium Mali, państwo ustępujące wielkością tylko imperium mongolskiemu Czyngis-chana. Przetrwało ono od 1235 roku do 1645 roku, ale szczytem jego potęgi były rządy Mansy Musy (od 1312 roku do 1337 roku), który uważany jest przez wielu historyków i dziennikarzy za najbogatszego człowieka w historii świata. Takim mianem określił go m.in. brytyjski tygodnik „The Independent”, wyliczając jego majątek na 400 mld dzisiejszych dolarów. Jak zgromadził taką fortunę?

Po prostu wydał prawo, że każdy większy kawałek złota (czyli ważący więcej niż kilka gramów) wydobyty w jego państwie należy do niego. Ci, którzy wydobywali złoto, mieli prawo zachować tylko tzw. złoty pył i złote płatki. W Imperium Mali wydobywano wówczas dwie trzecie całego złota na świecie (głównie w trzech miejscach: Bambuk, Bouré i Galam). Nigdy wcześniej ani później w historii świata nie było sytuacji, by tak duża część produkcji cennego surowca należała do jednego człowieka.

Złota w kraju było tak dużo, że opowiadano, iż w Mali produkuje się z niego nie tylko biżuterię, ale także instrumenty muzyczne i broń. W sąsiednich krajach postrzegano mieszkańców Mali jako osoby, które kupują, nie patrząc na ceny i bez większego problemu przepłacają za wszystko. Sprzedawcy z Kairu opowiadali historykowi al-Umari o mieszkańcach Mali: „Kupują koszule, płaszcze czy suknie za pięć denarów, choć nie są one warte nawet jednego”.

Złota w Mali było tak dużo, że Musa był w stanie wpływać na jego cenę w rejonie Morza Śródziemnego. Kiedy w 1324 roku wyruszył na pielgrzymkę do Mekki, jego ludzie obsypywali złotem gapiów, którzy się im przyglądali na trasie podróży. Poza tym co piątek wykładał pieniądze na zbudowanie meczetu w miejscu, w którym się w tym dniu znalazł.

Towarzyszyło mu 72 tys. ludzi, w tym 12 tys. niewolników, a wszyscy byli odświętnie ubrani w perskie jedwabie. Każdy niewolnik niósł na plecach sztabę złota ważącą ok. 3 kg. To daje razem 36 tys. kg złota wartych według dzisiejszych cen ok. 1,3 mld euro albo ok. 5,6 mld zł.

Kiedy Musa dotarł do Kairu, podarował sułtanowi al-Malikowi al-Nasirowi złoto warte 30 mln dzisiejszych złotych. Historyk Al-Umari pisał, że władca Imperium Mali wprowadził na rynek tyle złota, że jeszcze dziesięć lat później cena tego kruszcu była niższa niż przed jego pielgrzymką. O skali rozdawnictwa imperatora świadczy fakt, że przed powrotem do domu złoto się skończyło i Musa musiał pożyczać pieniądze od miejscowych kupców, jak zwykle słono i świadomie za tę pożyczkę przepłacając.

Jeśli ktoś dobrze poszuka, może zauważyć ślady dawnej świetności Imperium Mali w mieście Timbuktu (zwanym także miastem złota), założonym w XII w. przez plemię Touaregów. Za rządów Mansa Musa Timbuktu stało się lokalnym centrum kultury i nauki. Na jego zlecenie architekt al-Sahili zbudował Sankore Madrasah. Później (w 1327 r. powstał meczet Jingereber a następnie meczet Sidi Yaha). Te trzy instytucje razem uważane są przez niektórych historyków za jeden z pierwszych uniwersytetów na świecie (inni uważają, że nie można ich nazywać uczelnią, ponieważ nie było oficjalnego programu nauczania, tylko wolni słuchacze uczący się od mistrzów). Na 100 tys. mieszkańców miasta było tam jednak 25 tys. studentów. Co ciekawe, do dzisiaj zachowało się ok. 700 tys. manuskryptów, wiele z nich z czasów Mansy Musy.

Za rządów imperatora kwitł handel, między innymi dlatego że bogatego władcę stać było na utrzymanie armii, która chroniła kupców przed bandytami, a przy okazji umożliwiała pobieranie podatków i ceł. Musa osobiście wybierał gubernatorów prowincji (ferbas) i burmistrzów (mochrifs), ale dawał sporo autonomii w rządzeniu (pod warunkiem że wywiązywali się z obowiązku składania mu hołdu posłuszeństwa i przekazywali daniny). W czasie swoich rządów Musa miał od 13 do 24 wasali.

Członkowie klanu Keita, z którego wywodził się Musa, twierdzili, że ich ród pochodził od Bilala ibn Rabaha, pierwszego muzezina, czyli nawołującego do modlitwy w islamie. Nie ma żadnego dowodu na to twierdzenie, ale z innych źródeł wiadomo, iż Bilal, podobnie jak Musa, był czarnoskóry.

Musa dbał o prestiż i poważanie. Rezydował w swoim pałacu w stolicy kraju zwanej Niani. Siedział na tronie z kości słoniowej, chroniony przed słońcem przez jedwabny daszek, u góry którego znajdował się złoty orzeł. Władca nosił ze sobą złoty łuk i złote strzały.

Władca nigdy nie wypowiadał się publicznie, tak by nikt postronny nie mógł usłyszeć jego głosu (chodziło o utwierdzenie swoich poddanych w przekonaniu, że nie jest zwykłym śmiertelnikiem). Jeżeli miał coś do powiedzenia, szeptał do ucha służącego, który przekazywał słowa imperatora donośnym głosem. Jeżeli król musiał kichnąć, wszyscy obecni musieli uderzać się głośno w piersi, tak by zagłuszyć ten odgłos. Nikomu nie wolno było widzieć króla, gdy jadł.

Historia Mansa Musy to tylko jedna z wielu minibiografii najbogatszych ludzi w historii. W kolejnych rozdziałach przeczytamy m.in. o hiszpańskich konkwistadorach, pewnym egipskim faraonie, ale także o Alfredzie Kruppie, twórcy niemieckiego koncernu Krupp, i amerykańskim magnacie stalowym Andrew Carnegie.

Biografie najsłynniejszych bogaczy uzupełniają historie wybranych współczesnych miliarderów, takich jak chociażby Meksykanin Carlos Slim. W książce daje się zauważyć lekko pogardliwy stosunek autora do opisywanych osób. Nie może się on bowiem powstrzymać przed złośliwymi komentarzami o chciwości i hipokryzji bogaczy sprzed wieków.

Publikacja Kampfnera jest bardzo nierówna. Z jednej strony zawiera kilka bardzo interesujących historii, jak chociażby właśnie biografię Mansy Musy, z drugiej trudno dopatrzyć się w niej jakiejś głębszej myśli przewodniej. Poza taką, że bardzo wielu bogatych ludzi nie zasługuje na pieniądze, jakimi dysponuje. Po tego typu książce spodziewałbym się interesującej analizy i oryginalnych wniosków, a nie tylko przeglądu biografii bogaczy.

Otwarta licencja


Tagi