Do blogosfery powrócił temat luki produkcji (lub luki PKB) i produkcji potencjalnej. Są to zagadnienia bardziej techniczne i kojarzone z rozważaniami czysto teoretycznymi. Głos w dyskusji zabierają najwybitniejsi ekonomiści.
Zaczęło się od Jamesa Bullarda z Federal Reserve Bank of St. Louis, który opublikował swój referat na temat strategii bezpośredniego celu inflacyjnego w USA. Wszystko za sprawą wielu apeli o „elastyczne” prowadzenie polityki pieniężnej w trudnych obecnych czasach. Jednocześnie przy tej „elastycznej” polityce, zmierzającej do stymulowania gospodarczego należy uważać, aby nie doprowadzić do niebezpieczeństw stagflacji znanych z lat 70 dwudziestego wieku:
Flexible inflation targeting enables central banks to conduct a stabilization program and make it as effective as it can be made without departing from the longer-run goal of keeping inflation low and stable. This reflects a conventional wisdom borne of the 1970s, namely, that allowing inflation to rise and accelerate not only is not helpful for the macroeconomy, but is actually very damaging.
(…)
To run the flexible inflation targeting program, one needs a concept of where the economy would ideally be operating versus where it is actually operating
Jak mówi ostatnie zdanie, aby należycie ocenić skuteczność prowadzonej elastycznej polityki trzeba osiągnąć nieosiągalne, to znaczy trzeba wyobrazić sobie, lub spróbować wymodelować, jak gospodarka mogłaby się zachowywać, gdyby wszystko było „w porządku”. Krótko mówiąc trzeba mieć jakąś koncepcję produkcji potencjalnej, to znaczy takiej, która mogłaby zostać trwale osiągnięta, gdyby gospodarka nie znajdowała się w kryzysie. Wspomniana wyżej luka produkcyjna jest po prostu różnicą między tą produkcją potencjalną a produkcją rzeczywistą, mierzoną w statystykach. Ta druga jest łatwa do pomiaru, ta pierwsza jest jednakże jedną wielką zagadką – z tego względu, że nie sposób jej zaobserwować.
Bullard wraca do koncepcji krzywej Philipsa: w gospodarce często jest albo luka produkcyjna albo inflacja. Jednocześnie jednak ostrzega, że taka zależność niekoniecznie w gospodarce musi zachodzić. Może być bowiem tak, że gospodarka pogrążona w kryzysie wchodzi w coraz to wyższe poziomy inflacji. Inflacja i wzrost wcale nie muszą chodzić parami.
Bullard dystansuje sięod jednego ze sposobów ustalenia produkcji potencjalnej. A konkretnie ma zastrzeżenia, czy można przyjąć, że kryzys wytrącił gospodarkę ze stabilnej ścieżki wzrostu. Zgodnie z tą koncepcją przyjęlibyśmy rok 2007 za punkt startowy, a następnie założyli pewne „normalne” tempo wzrostu, które mogłoby teoretycznie pokazać, w jakiej sytuacji byłaby „normalna” niekryzysowa gospodarka w roku 2011:
The key to the large output gap story is the use of the fourth quarter of 2007 as a benchmark for where we expect the economy to be today. The idea is to take that level of real output, assume the real GDP growth rate that prevailed in the years prior to 2007, and project out where the “potential” output of the U.S. should be. By that type of calculation, we are indeed stunningly far below where we should be, perhaps 5.5 percent below, using data through the fourth quarter of 2011.
Bullard zdecydowanie oponuje wobec tego sposobu określenia produkcji potencjalnej – z kilku powodów. Jednym z najważniejszych jest bańka na rynku nieruchomości, która oznaczała, że poziom PKB osiągnięty w 2007 r. wcale nie był stabilny ani kompatybilny z „potencjałem” gospodarczym. A tymczasem wyjście od 2007 r. i ekstrapolowanie poprzedniej stopy wzrostu na przyszłe lata jest dokładnie takim krokiem i twierdzeniem, że w tamtym czasie wszystko było w porządku z gospodarką (tylko w sumie nie wiadomo co się stało, że przyszedł kryzys):
Most analysts seem to agree that the middle part of the 2000s was characterized by a “bubble” in the housing sector. Housing prices were high and rising fast compared to nominal GDP. It is not prudent to extrapolate a bubble into the indefinite future and claim that such a calculation provides a good benchmark. Yet, that is what we are doing when we extrapolate fourth quarter 2007 real GDP.
Dowodem na błąd w tym rozumowaniu mogą być przypadki poprzednich baniek, na przykład bańki internetowej. Obserwując szczyt indeksu NASDAQ w latach 90 XX wieku i porównując go do poziomu obecnego moglibyśmy dojść do wniosku, że indeks jest co najmniej połowę poniżej swojej wartości:
Think about the tech bubble of the late 1990s and early 2000s. The NASDAQ index peaked at about 4800 on a monthly average basis in March 2000. In the month just passed, January 2012, it averaged about 2744, which is 57 percent of its peak value. In fact, with the type of calculation usually done for real GDP, which extrapolates growth rates, the NASDAQ would be miles below its “potential.” Of course, most observers and market participants do not say that the NASDAQ is far below its potential value today. Instead, most say that there was clearly a bubble in the NASDAQ during the late 1990s and early 2000s, and that today’s valuations are more sensible than the ones that were in vogue during the bubble period.
Ekstrapolacja danych z poprzedniego okresu na przyszłe nie jest zatem jednym z najlepszych pomysłów na oszacowanie produkcji potencjalnej i stabilnej wartości, jaka mogłaby zostać osiągnięta.
Trudno nie zgodzić się z rozumowaniem Bullarda. Kontrowersje zaczynają się jednak dopiero, gdy dochodzimy do kwestii związanych z tym, jak interpretować tę sytuację w kontekście luki produkcyjnej i produkcji potencjalnej. I Bullard argumentuje, że w wyniku kryzysu doszło do jednorazowego załamania i obniżenia się rzeczywistej potencjalnej produkcji:
A better interpretation of the behavior of U.S. real GDP over the last five years may be that the economy was disrupted by a permanent, one-time shock to wealth. This value can be calculated based on the Congressional Budget Office potential output series. In particular, the perceived value of U.S. real estate fell substantially with the 30 percent decline in housing. Macroeconomists like me often use the word “permanent,’’ even though nothing is really permanent. Think of permanent as “exceptionally persistent.”prices after 2006. This shaved trillions of dollars off of the wealth of the nation. Since housing prices are not expected to rebound to the previous peak anytime soon, that wealth is simply gone for now. This has lowered consumption and output, and lower levels of production have caused a significant disruption in U.S. labor markets.
Chodziłoby wobec powyższego o jakiś wealth shock, a więc „wstrząs w dobrobycie”. On mógłby jakoś obniżyć produkcję potencjalną. Tu jednak pojawiają się problemy, ponieważ jak zwraca uwagę Paul Krugman nie jest do końca jasne, co miałoby powodować spadek w samym PKB przy takim „wstrząsie”. Krugman komentuje Bullarda i podkreśla, że przecież PKB jest specyficznym wskaźnikiem, który nie zawiera w sobie elementów, o których ten mówi:
I often encounter the fallacy of confusing supply with demand, where people say, “spending was boosted by the bubble, so the GDP you see then was greater than potential”; this is a misunderstanding because potential GDP is a measure of how much the economy can produce, not of how much people want to spend.
(…)
OK, first things first. Capital gains are not counted in GDP. The direct effect of a bursting bubble on measured output is zero. Nor, by the way, is a fall in asset prices counted as a decline in the capital stock, which is in principle measured in physical terms.
(…)
Maybe the idea is that the burst bubble reduces demand, and hence leads to lower production. But at that point you’re into a Keynesian world of deficient demand, and you should be talking about ways to close the gap, not accepting it as a fact of life.
Bullard mówił o „efekcie majątkowym”, który po upadku bańki na rynku nieruchomości miał pchnąć gospodarkę „poniżej jej potencjału”. Krugman jednak rozsądnie ripostuje, że efekt majątkowy może dotyczyć zysków kapitałowych i giełdy. A w świetle tradycyjnej ekonomii wpływ tych nie ma znaczenia dla PKB i potencjału gospodarki. Chyba, że do rozumowania tylnymi drzwiami wpuścimy ulubieńca Krugmana, czyli Keynesa wraz z tezą o niedostatecznym popycie (gdy kurczą się portfele, kurczą się wydatki i popyt globalny).
Sam Bullard trochę przemyca tego keynesowskiego rozumowania, gdy pisze:
The wealth shock view puts a different expectation in play. The negative wealth shock lowers consumption and output.
Następnie jednak zaczyna coś pisać o naturalnym procesie rynkowym i mikroekonomicznych aspektach bańki, oraz o tym, że gospodarka musi mieć czas na dostosowanie „relacji pracy” na rynku:
I mentioned that a wealth shock significantly upsets labor market relationships. This is because output declines, so less labor is required. It takes a long time for those displaced by the shock to find new working relationships. I would expect to see high unemployment and only slow improvement in labor markets following the wealth shock.
Nie tylko Paul Krugman wydaje się zaskoczony tym rozumowaniem, ale również Scott Sumner, który nie widzi sensu w argumentacji Bullarda, uważając, że ten miesza zagadnienie produkcji potencjalnej i produkcji globalnej. O ile globalna mogłaby spaść, o tyle potencjał jest potencjałem, niezależnym ponoć od decyzji konsumentów:
But don’t tell me “it reduces AD, stupid,” because they are explicitly arguing that it reduces the potential level of output. I could sort of buy the AD argument, although I’d ask why monetary stimulus couldn’t fix the problem.
Bullard wydaje się wobec tego szarpać z pewnym makroekonomicznym konsensusem (Sumner jest przeciwnikiem Krugmana, a jednak tutaj się z nim w pewnej mierze zgadza). Wynika to jednak przede wszystkim z tego, że produkcja potencjalna jest tylko pewną ideą, której znaczenie nie jest do końca jasne. Jest to również wielkość zagregowana, uśredniająca wszystko w gospodarce, a Bullard raczej mówi o pewnych międzysektorowych zależnościach (bardziej mikroekonomicznie). O co mu do końca chodziło niestety nie wiemy.
Głównym celem Bullarda było za to ostrzeganie o groźbie wysokiej inflacji i groźbie bardzo niskich stóp procentowych, które zamiast stymulowania wzrostu (poprzez zapełnianie wysokiej luki produkcji) poprowadzą do głębokiego zastoju (Mark Thoma odpowiada Bullardowi, że „jastrzębie” podejście do inflacji może być zgubne, ponieważ jej koszty nie muszą być takie duże w porównaniu do kosztów wysokiego bezrobocia – choć Thoma tutaj zakłada coś, co odrzuca Bullard, mianowicie prostą wymienność jednego z drugim):
But the near-zero rate policy has its own costs. If we were proposing to remain near-zero for a few quarters, or even a year or two, one might argue that such a policy matches up well with the short-term business cycle dynamics of the U.S. economy. But a near-zero rate policy stretching over many years can begin to distort fundamental decision-making in the economy in ways that may be destructive to longer-run economic growth.
Jedno jest pewne – Bullard podszedł do zagadnienia bardzo nieortodoksyjnie (stosując odpowiednią terminologię, sprzyja „strukturalistom”) i na przekór większości teorii makroekonomicznych. Co bynajmniej nie musi oznaczać, że nie ma racji.
Opracował: Mateusz Machaj