Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Polska potrzebuje oszczędności, by móc szybciej się rozwijać

Perspektywy rozwoju polskich przedsiębiorstw w krótkim terminie są niezłe. W długim - znacznie gorsze. Taki wrażenie można odnieść po Forum Zmieniamy Polski Przemysł. Negatywne tendencje w naszej gospodarce narastają, a na poziomie europejskim dyskutuje się niekorzystne dla nas rozwiązania.

– Pierwszą sprawą bezwzględnie konieczną abyśmy mogli dalej się rozwijać, jest uzdrowienie finansów publicznych zwłaszcza w strefie euro, zwłaszcza w kilku krajach – mówił Jerzy Buzek, były premier, a do niedawna przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

Na sali konferencyjnej Hotelu Sheraton siedzieli głównie przedsiębiorcy. Jerzy Buzek uspokajał ich, że „nie ma gotowości podwyższenia powyżej 20 proc. limitu ograniczenia CO2”, a niemałe pieniądze, które trzeba będzie zapłacić za emisję CO2 trafią do polskiego budżetu. Do unijnej kasy – zdaniem Buzka – będzie odprowadzany najwyżej 1 procent tej kwoty.

Były premier dodał, że Polska może liczyć w latach 2014 – 2020 na 300 mld zł wpływów ze wspólnego budżetu. W Parlamencie Europejskim znajdzie się bowiem większość, która zablokuje pomysł przesuwania środków w budżecie według nowych zasad tak, aby rzekomo pomagać „państwom, które są w biedzie”.

Optymistą jest też Jan Krzysztof Bielecki, przewodniczący Rady Gospodarczej przy premierze. Przypomniał on, że OECD nazywa nas „gwiazdą rozwoju gospodarczego”. Z dwóch powodów: najwyższy spośród wszystkich krajów członkowskich realny wzrost gospodarczy od 2007 roku (15,5 proc.; dla porównania kolejna Słowacja – 8 proc.), a skala obciążeń podatkowych w Polsce (31 proc.) należy do najniższych w całej Unii Europejskiej.

Ostro polemizował z tymi tezami Leszek Balcerowicz, były prezes Narodowego Banku Polskiego. Według niego Polska może stać się tylko „sezonową zieloną wyspą”. Fiskalizm jest bowiem w naszym kraju i tak za wysoki i nie można porównywać go ze średnią unijną, bo to średnia dla państw wysokorozwiniętych.

Balcerowicz zwrócił uwagę także na inne niepokojące wskaźniki. Deficyt budżetowy w latach 2007-2010 wzrósł z 1,9 proc. PKB do 7,8 proc. PKB. Tylko trzy kraje w Unii miały wyższy przyrost. Z 20 do 57 proc. PKB zwiększył się wskaźnik zadłużenia publicznego i wyższy w naszym regionie jest on tylko na Węgrzech. Najwyższy mamy z kolei deficyt obrotów bieżących.

Niekorzystne są także perspektywy długoterminowe ze względu na trzy czynniki: strukturę zatrudnienia, niską wydajność pracy oraz niską stopę oszczędności w relacji do PKB.

Bankowcy narzekali, że jak na rozmiary naszej gospodarki, lokat mamy niewiele, a lwią część z nich na krótki termin. Nie ułatwia to bankom spełniania wciąż nowych wymagań płynnościowych.

– Możemy się stać ofiarą szoku regulacyjnego – mówił Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich.

Najgroźniejsze są dyskutowane na poziomie europejskim: obowiązek wprowadzenia bufora antycyklicznego oraz zasady zarządzania płynnością i kapitałem na poziomie grup, a nie na poziomie banków w poszczególnych krajach.
– Będzie się wtedy rozwijać kredytowanie w Austrii, we Francji czy w Niemczech, kosztem zredukowania tempa kredytowania w Polsce, Czechach i na Węgrzech – ocenił prezes Pietraszkiewicz.

Dyskutowany w Unii Europejskiej podatek od transakcji finansowych kosztowałby polskie banki między 8 – 12 mld zł rocznie. W Sejmie jest też projekt ustawy o podatku bankowym za dodatkowe 4-5 mld zł rocznie. Do tego dochodzi dyskutowane wzmocnienie Bankowego Funduszu Gwarancyjnego kwotą 1,8 mld zł.

Pietraszkiewicz nie ukrywał, ze banki przerzuciłyby wszystkie koszty na swoich klientów.

Bardziej optymistyczne liczby przytoczył Jarosław Myjak, wiceprezes zarządu PKO BP. Przypomniał, że w 1998 r. przychody polskich przedsiębiorstw były 25 razy mniejsze niż teraz, a w 2004 r. 10 razy niższe niż teraz. Jeszcze w 2001 r. poziom złych kredytów w bankach był dwucyfrowy i nikogo to nie przerażało. To pokazuje jak szybko rozwijają się polskie firmy.

Paneliści próbowali także odpowiedzieć na pytanie skąd w tym roku przedsiębiorstwa mogą dostać finansowanie. Dorota Miziołek, dyrektor w KPMG, oraz Grzegorz Leszczyński, prezes Domu Maklerskiego IDM, zgodzili się, że kredyt bankowy jest drogi, a emisja nowych akcji uzależniona od trwałej poprawy koniunktury na giełdzie. Alternatywą pozostaje więc emisja obligacji.

– Gwałtownie rośnie ich rentowność. W tej chwili ciężko zejść poniżej 12 proc. w skali roku. To pokazuje, że firmy mają problemy z pozyskiwaniem pieniędzy gdzie indziej – mówił Grzegorz Leszczyński.

Jarosław Myjak przypomniał, że na razie rynek kredytów dla przedsiębiorstw to 250 mld zł, a rynek obligacji to 20 mld zł i te proporcje nie zmienią się nagle. Coraz więcej emisji obligacji może być też przeprowadzanych za pomocą banków właśnie.

Problem jednak w tym, że nawet duzi inwestorzy nie robią u nas ratingów obligacji. Ten brak ratingów, rosnące rentowności i przyciąganie coraz mniej pewnych emitentów mogą niestety spowodować, że w negatywnym scenariuszu słowo „obligacja korporacyjna” będzie się kojarzyć tak samo źle jak „opcja walutowa” w 2008 roku.

Forum Zmieniamy Polski Przemysł 2012 odbyło się 10 lutego w Warszawie.

Otwarta licencja


Tagi