Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Długi marsz Bałtów

W wyniku kryzysu Łotwa straciła 25 proc. PKB, a Litwa i Estonia po 20 proc. Dlatego trzeba jeszcze wiele lat mocnego wzrostu żeby wrócić do wskaźników z 2007 r. Wzrost łatwo będzie utrzymać jeszcze przed dwa, trzy lata. Potem będą liczyły się fundamenty. Estonia pewnie sobie poradzi, przeciwieństwem jest Łotwa, której wskaźniki nie są tak imponujące – mówi dr Zsolt Darvas, analityk w Instytucie Bruegla w Brukseli.
Długi marsz Bałtów

Valdis Dombrovskis, premier Łotwy, ma najtrudniejsze zadanie ze wszystkich przywódców Państw Bałtyckich. (CC BY-NC-ND Valtsts kancelej)

Obserwator Finansowy: W zeszłym roku Instytucie Bruegla pisał o fatalnym stanie gospodarek państw bałtyckich. Teraz widzimy tam szybką poprawę. Jak to się stało?

Zsolt Darvas: Co pan ma na myśli mówiąc o szybkiej poprawie?

Na przykład to, że gospodarka Estonii w I kwartale tego roku urosła o 8,5 proc., najwięcej w Unii Europejskiej, a zadłużenie jest tam najniższe w całej wspólnocie – 6,6 proc. PKB.

Tak, to prawda. Te dane są zaskakująco dobre. Trzeba na nie jednak popatrzeć w szerszej perspektywie. Od 2007 roku, w wyniku kryzysu, Łotwa straciła 25 proc. PKB, a Litwa i Estonia po blisko 20 proc. Ogromnie wzrosło też bezrobocie. Jest ono bez porównania wyższe niż w Polsce, Czechach czy na Węgrzech. Inwestycje zagraniczne także praktycznie zanikły – spadły o 50 – 60 proc. Po takim załamaniu duże wzrosty trwające kilka lat są czymś naturalnym i potrzebnym.

To była prosta reakcja rynku, czy pierwszy impuls do wzrostu musiały dać rządy?

Żeby na rynku znowu pojawił się kapitał musiało dojść do bardzo bolesnych cięć. Na Łotwie płace w sektorze publicznym zmniejszono o 35 proc., a wydatki budżetu o 20 proc. W warunkach zmniejszenia gospodarki o jedną czwartą takie poświęcenie było jedyną możliwością. Deficyt udało się jednak opanować, choć trzeba przyznać, że i przed kryzysem nie był on wysoki – wynosił 8,5 proc. PKB.

Terapia szokowa ciągle trwa?

Najgorsze jest już za tymi krajami. Pojawił się wzrost gospodarczy, bezrobocie spada, odbudowuje się eksport. Wciąż jednak bez pracy pozostaje wiele osób i wciąż wiele emigruje. Wzrost jest wynikiem niskiej bazy, od której jest liczony. Nawet wskaźnik eksportu, który dla tamtejszych gospodarek jest bardzo ważny, rośnie szybko, ale w porównaniu do Czech albo Węgier nie jest spektakularny.

Wciąż dają o sobie znać dwa główne problemy krajów bałtyckich: sztywny kurs walut względem euro i pełne otwarcie rynków przed przystąpieniem do Unii Europejskiej?

Nie powiedziałbym, że otwarcie rynków było problemem. Także sztywne kursy walutowe nie były problemem samym w sobie. Ich następstwem był jednak ogromny wzrost ilości zaciąganych kredytów, którego władze w żaden sposób nie kontrolowały. Ilość kredytów rosła o 50 proc. co roku. Nastąpił wzrost cen nieruchomości i wielki boom konsumpcyjny. To był rzeczywisty problem, który – przyznaję – w warunkach płynnego kursu walutowego pewnie nie wystąpiłby na taką skalę.

Na rynku pojawiło się zbyt dużo tanich pieniędzy?

To była również konsekwencja otoczenia globalnego. Pieniądze płynęły wszędzie, szczególnie do Środkowej Europy. Bałtowie zaciągali coraz to nowe kredyty w euro, skoro ich waluty i tak były z nim powiązane. Nie brali jednak pod uwagę, że nadal zarabiają w lokalnych walutach. Negatywnych konsekwencji takiego zadłużania udało się uniknąć tylko Estończykom, którzy 1 stycznia 2011 roku weszli do strefy euro i teraz ich kredyty oraz zarobki są w takiej samej walucie.

Kryzys dotknął jednak mocno wszystkie trzy kraje. Jak to się stało, że cięcia o wiele większe niż w Grecji udało się przeprowadzić bez żadnych protestów?

Rzeczywiście, to jest imponujące. W państwach bałtyckich wszyscy rozumieli, że cięcia są niezbędne. Mentalność jest tam zupełnie inna od greckiej. Po drugie kraje te doświadczyły ogromnego wzrostu wydatków publicznych przed kryzysem, więc łatwiej było się cofnąć do poziomu wyjściowego. Po trzecie mamy do czynienia z krajami postkomunistycznymi, w których ludzie przyzwyczajeni są do tego, że czasem jest po prostu bardzo trudno.

Tygodnik „The Economist” napisał: „Żegnaj Europo Środkowa, witajcie na Nowej Północy”. To nadmierny optymizm?

Na pewno w kwestii kultury te narody mają w sobie także coś ze Skandynawów, ale ekonomicznie do sąsiadów z północy ciągle im jeszcze daleko. Wszystko zależy od trwałości tego wzrostu. Zakładam, że łatwo go będzie utrzymać jeszcze przed dwa, trzy lata. Potem będą jednak liczyły się fundamenty. Estonia pewnie sobie poradzi. Ma efektywny sektor publiczny, niską korupcję, dobre warunki dla przedsiębiorców. Przeciwieństwem jest Łotwa, której wskaźniki nie są tak imponujące.

No właśnie. Ciągle mówimy o Estonii, a czy Litwa i Łotwa pójdą tą samą drogą i przystąpią do strefy euro?

Myślę, że nie mają wyboru. Na razie w warunkach sztywnego powiązanego kursu z euro te kraje doświadczają wszelkich wad tego rozwiązania, bez żadnych zalet. Nie mogą prowadzić samodzielnej polityki monetarnej, ale przez inwestorów nie są jeszcze postrzegane jako kraje o najwyższej wiarygodności. Nie mają też dostępu do środków z Europejskiego Banku Centralnego. Powinny więc dołączyć do strefy euro najszybciej, jak mogą.

Premier Litwy mówi o roku 2014. To możliwe?

To możliwe, ale trudne. Każdy kraj musi najpierw spełnić kryteria konwergencji. W przypadku deficytu budżetowego i inflacji nie będzie to łatwe, ale wykonalne.

A na Łotwie ile to może potrwać?

Na pewno dłużej. Prawie przy każdym wskaźniku, o którym mówimy Estonia jest najlepsza, Litwa jest w środku, a Łotwa na końcu. Łotwa musi zrobić więcej i jest w trudniejszej sytuacji niż Litwa. Dotyczy to także wejścia do strefy euro. Mimo tego wydaje mi się, że połowa obecnej dekady także jest osiągalna, choć dokładnej daty nie odważę się podać.

Czy może Pan oszacować ile zajmie powrót tych trzech gospodarek do rozmiarów z czasów przedkryzysowych?

Kilka długich lat. Prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego prowadzone są do 2016 roku. I według nich do tego czasu te kraje wciąż nie wrócą do poziomów sprzed kryzysu.

Rozmawiał Marek Pielach

Valdis Dombrovskis, premier Łotwy, ma najtrudniejsze zadanie ze wszystkich przywódców Państw Bałtyckich. (CC BY-NC-ND Valtsts kancelej)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Długi marsz Chin na pozycję numer 1

Kategoria: Trendy gospodarcze
Profesor Bogdan Góralczyk, jeden z najwnikliwszych znawców Chin w Polsce, podejmuje kolejny raz temat Państwa Środka. W tomie „Nowy Długi Marsz” autor opisuje, jak chińskie władze dążą do odzyskania pozycji największego mocarstwa na świecie.
Długi marsz Chin na pozycję numer 1

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu