Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Liberalizacja i rynek mogą uratować Chiny

Najnowsza książka Nicholasa R. Lardy'ego jest zatytułowana „Państwo uderza ponownie”. Gdyby szukać symbolu zmian w chińskiej gospodarce ostatnich lat, ten chyba byłby najlepszy: interwencjonizm państwowy wraca w każdym możliwym wymiarze.
Liberalizacja i rynek mogą uratować Chiny

Kiedy ekipa Xi Jinpinga dochodziła do władzy na przełomie lat 2012 i 2013, zwróciła uwagę tezą, zawartą w najważniejszych dokumentach partyjnych i państwowych, a forsowaną otwarcie przez otoczonego gospodarczymi liberałami premiera Li Keqianga, zgodnie z którą „rynek ma odgrywać decydującą rolę w alokacji kapitałów”.

W uścisku spowolnienia

Wydawało się, że wszystko zmierza więc w kierunku dalszej liberalizacji. Poszło w kierunku dokładnie odwrotnym. Li Keqiang, jako pierwszy premier epoki reform prowadzonych od grudnia 1978 r. w istocie stracił kontrolę nad gospodarką, a przejął ją skupiający coraz więcej władzy i kontroli w swoich rękach Xi Jinping, złośliwie nazywany „przewodniczącym od wszystkiego”.

Prezydent Xi ma zupełnie inne podejście do gospodarki niż liberalny premier. Jak mówił na ostatnim, XIX zjeździe Komunistycznej Partii Chin (KPCh) w październiku 2017 r.: „Będziemy wspierać państwowy kapitał, by stał się silniejszy, wydajniejszy i większy”. Z jego woli znowu postawiono na państwo, a nie rynek, który w 2013 r. dawał już nawet 70 proc. PKB. Centralizacja i monopol władzy to synonim obecnych rządów.

Krach na giełdzie wyhamuje chińską ekspansję

Częściowo zostały one wywołane trzema krachami na chińskich giełdach w lecie 2015 r. i w styczniu roku następnego. Chiny straciły wtedy w niespełna rok około biliona dolarów rezerw walutowych, a liczba osób poszkodowanych jest szacowana na 80-90 mln. Po raz pierwszy popełniono wyraźny błąd, zbyt szybko forsując budowę klasy średniej, a gra na giełdzie skończyła się fiaskiem i osłabieniem społecznego zaufania do rządzącej KPCh. Ta natomiast, miast liberalizować, powróciła do dawnych odruchów: nacisków, presji, twardej ręki i interwencji w każdą dziedzinę życia.

Ten powrót klasycznego autorytaryzmu łączy się teraz w światowych mediach, a nawet literaturze fachowej z wyraźnym spowolnieniem gospodarczym, notowanym w ChRL. Bowiem w latach 2005-2008 wzrost PKB sięgał rocznie 12 proc., w latach 2009-2016 obniżył się do 8,2 proc., a ostatnio spadł nawet do 6 – 6,5 proc.

Palące problemy

Nicholas Lardy, drugi obok Barry’ego Naughtona najlepszy amerykański znawca dzisiejszej chińskiej gospodarki też tę tezę negatywnych skutków odwrotu od rynku głęboko podziela, ale jest znawcą zbyt wytrawnym, by tylko do tego się ograniczyć. Owszem, odwołuje się do niedawnej pracy George’a Magnusa, który wymienił cztery podstawowe przyczyny chińskich kłopotów gospodarczych: dług publiczny, kurs waluty, starzenie się społeczeństwa oraz pułapkę średniego dochodu. Lardy jednak sięga głębiej i w swej niezwykle cennej i wnikliwej analizie, opublikowanej w renomowanym Instytucie Gospodarki Międzynarodowej Petersona w Waszyngtonie, podaje aż siedem przyczyn, dlaczego Chiny popadły ostatnio w gospodarcze tarapaty:

– zbyt wysoki wzrost w poprzednim okresie i przegrzanie gospodarki;

– powolne wychodzenie z kryzysu 2008 r. na światowych rynkach,

– nadmierne inwestycje w sferze deweloperskiej,

– zbyt wolne reformy i powrót państwa do gospodarki,

– rosnące obciążenia związane z narastającym długiem publicznym (który sięgnął 234 proc. PKB w 2016 r., a dziś jest jeszcze wyższy),

– koniec dywidendy demograficznej i starzenie się społeczeństwa,

– powrót do uśrednienia, m.in. w związku z tym, że dochody na głowę mieszkańca lokują Chiny na pozycji 74 w świecie; trzeba więc najbiedniejszych wspierać, a najbogatszych sekować lub ignorować.

Opierając się na danych chińskich i międzynarodowych (MFW, Bank Światowy), autor traktuje trzy pierwsze przyczyny jako przejściowe, które albo nie zależą wyłącznie od Chin, albo stosunkowo łatwo im zaradzić, zmieniając priorytety polityki gospodarczej, co zresztą już uczyniono na ostatniej sesji OZPL, chińskiego parlamentu, w stosunku do deweloperów.

Z kolei przyczyny trzecia i czwarta są niczym innym, jak efektem zmienionej polityki wewnętrznej i centralizacji w gospodarce. Te można by zmienić, zmieniając politykę gospodarczą państwa i inaczej ustawiając jej priorytety.

Natomiast dwie ostatnie przyczyny są strukturalne – niełatwo będzie im zaradzić. Demografia zaczęła grać na niekorzyść, a dalsze wyciąganie Chin z relatywnej biedy, a zarazem pokonywanie tzw. pułapki średniego dochodu nie będzie wcale łatwe i powiedzie się tylko pod warunkiem dalszej konsekwencji w prowadzeniu prorynkowych, a nie etatystycznych reform.

W przeciwieństwie do kasandrycznych przepowiedni, głównie na Zachodzie, podejście Lardy’ego jest zupełnie inne i w gruncie rzeczy optymistyczne. Nie wchodzi on w szeregi chóru wieszczącego Państwu Środka katastrofę. Wręcz przeciwnie, pisze, iż „Chiny mają realną szansę dogonienia państw rozwiniętych w dochodach per capita”.

Jako dowód wskazuje, że Chiny w połowie bieżącej dekady znalazły się na poziomie jednej czwartej dochodów mieszkańca USA, licząc właśnie na głowę mieszkańca. Autor wnikliwie wyjaśnia, że to mniej więcej tyle, co Singapur w 1967 r., Tajwan w 1975 r. i Korea Południowa w 1977 roku. We wszystkich tych trzech przypadkach, a wcześniej w Japonii, pozwoliło to im notować wysoki wzrost przez jeszcze dwie dekady. Albowiem niewykorzystane rezerwy i zasoby są jeszcze naprawdę duże.

Kasandra nie zawsze ma rację

Doświadczenia azjatyckich „gospodarczych tygrysów” pokazują, iż po przejściu tego progu były one w stanie nie tylko dalej zagwarantować sobie wysoki wzrost gospodarczy w dwóch następnych dekadach (Korea: 7,7 proc. w okresie 1977-97, Tajwan: 8,4 proc. w okresie 1975-95, a Singapur- 8,7 proc. w latach 1967-87), ale też, co nie mniej ważne, skutecznie pokonać pułapkę średniego dochodu.

Lardy ma świadomość, że Chiny popadły w tarapaty także na scenie międzynarodowej, ale ich nie eksponuje. Wojną handlową z USA w ogóle się nie zajmuje, a kontrowersje wokół forsowanego przez Pekin programu „Made in China 2025” też przeoczył, co jest niewątpliwym mankamentem tej bardzo rzeczowej i znakomicie osadzonej na bogatej literaturze analizy.

Główne przesłanie z jego wywodu płynące jest jednak dość jasne: Chiny w minionych czterech dekadach odnotowały niebywałe sukcesy gospodarcze, unikatowe w skali globalnej i historii powszechnej. Nie były one dziełem przypadku, lecz konsekwentnie wprowadzanej w życie strategii oraz ciężkiej pracy. Teraz, za czasów administracji Xi Jinpinga, władze narobiły sobie kłopotów na scenie wewnętrznej (krachy na giełdach sprawiły, że wzrósł poziom społecznego niezadowolenia), a także na zewnętrznej, która wreszcie zrozumiała, jak daleko idące są ambicje Chin, które marzą o wielkim renesansie, czyli – ujmując inaczej – powrocie do statusu wielkiej cywilizacji emanującej na świat.

Chiny nie poradzą sobie z pułapką średniego dochodu, jeśli wciąż będą forsowały wsparcie dla wielkich przedsiębiorstw państwowych.

Nie będzie takiego statusu, jeśli Chiny nie uporządkują sceny wewnętrznej, a mają do pokonania próg najtrudniejszy z możliwych: od ilości do jakości. Nie poradzą też sobie, co tak wnikliwie i przekonująco wyjaśnia Lardy, z pułapką średniego dochodu, jeśli nadal będą forsowały wsparcie dla wielkich przedsiębiorstw państwowych, jak też nie położą tamy nadmiernym ambicjom deweloperskim i inwestycyjnym, jakże często przynoszącym przedsięwzięcia chybione i straty.

Tegoroczna sesja OZPL dowodzi, że odpowiednie kroki w tym kierunku zostały już poczynione: liberalizacja, przynajmniej ta gospodarcza, wraca. Czas pokaże, czy będziemy mieli do czynienia z jeszcze jednym przykładem bodaj najsilniejszej strony całego programu chińskiej transformacji i reform, jaką była umiejętność szybkiej adaptacji i dostosowania się do nowych wymogów i okoliczności. A nikt nie ma wątpliwości co do tego, że takie się w Chinach i wokół nich ostatnio pojawiły.

Kraj na zakręcie

Cenna praca Nicholasa Lardy’ego jest potrzebnym zimnym prysznicem dla wszystkich tych analityków i mediów, wieszczących Chinom gospodarczą katastrofę. Dowodzi, że obniżenie wzrostu to nie tylko skutek napotkanych trudności, zbyt wysoka alokacja środków wspierających państwowe i często niedochodowe mastodonty (straty przez nie spowodowane sięgały 2,3 proc. PKB w 2016 r. ), czy radosna twórczość deweloperów. To przede wszystkim skutek dokonywanych, strukturalnych zmian, w tym budowy klasy średniej oraz oparcia dalszego rozwoju nie tyle na eksporcie, jak było dotąd, ale na kwitnącym rynku wewnętrznym oraz silnej klasie średniej.

Podstawowe przesłania i wnioski autora są takie, że Chiny muszą wrócić do liberalizacji i otwartych rynków (co już się poniekąd dzieje, patrząc na ostatnie obrady OZPL), a wielkie subsydia dla państwowych przedsiębiorstw (aż 1,8 biliona juanów, czyli 3 proc. PKB w 2015 r.) i dalsze ich wspieranie jest bezsensowne oraz skazane na niepowodzenie. Tej ostatniej kwestii autor poświęca w tej pracy bodaj najwięcej uwagi, ale obecne władze w Pekinie na razie problemu nie uwzględniają, choć o nim doskonale wiedzą.

Chiny wcale nie są skazane na klęskę gospodarczą, jak wieszczą niektórzy na Zachodzie, a ich spowolnienie wzrostu wynika bardziej ze zmieniającego się modelu rozwojowego i innych priorytetów, jak budowa klasy średniej, odbudowa siatki świadczeń socjalnych, czy nacisk na najnowsze technologie, aniżeli strukturalnych trudności.

Jeśli więc Chiny umiejętnie podejdą do kwestii wymienionych przez autora, stawiając na odejście od etatyzacji i promowania wielkich przedsiębiorstw państwowych, a przy tym jeszcze bardziej się zliberalizują i otworzą na obce rynki, co właśnie zaczyna się dziać, to ich przyszłość wcale nie rysuje się tak ciemno, jak to malują niektórzy. Podstawowy problem tkwi jednak w przyjętej przez obecną ekipę w Pekinie wizji centralizacji, silnej władzy i silnej kontroli wszystkiego. Nicholas Lardy otwarcie powątpiewa, czy to właściwa droga. Nie on jeden.


Tagi