Autor: Jacek Krzemiński

Dziennikarz ekonomiczny, publicysta.

Ciepłem w smog

Jak się uporać z problemem dużego zanieczyszczenia powietrza, żebyśmy z tego powodu nie płacili za ogrzewanie i ciepłą wodę dużo więcej niż obecnie? Są dobre rozwiązania. Na przykład solidne ocieplenie.
Ciepłem w smog

Mamy w naszym kraju do czynienia ze swoistym paradoksem. Od 13 lat należymy do Unii Europejskiej, która bardzo dużą wagę przykłada do ochrony środowiska. Dzięki temu mamy w Polsce np. coraz czystsze rzeki. Równolegle jednak, od lat, narastał u nas problem dużego zanieczyszczenia powietrza. Członkostwo we Wspólnocie tego nie zmieniło, ale sami byliśmy temu winni, zaniedbując ten obszar. Do zeszłego roku Polska była jedynym krajem w UE, który nie miał norm jakości dla węgla do ogrzewania.

Na sporządzonej przez Światową Organizację Zdrowia liście 50 unijnych miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem aż 33 znajduje się w Polsce. Prawie każdej zimy wiele polskich miejscowości tonie w smogu. Lekarze alarmują, że brudne powietrze jest u nas przyczyną tysięcy zachorowań i przyczynia się do wielu przedwczesnych zgonów. Według danych Komisji Europejskiej wynikające z zanieczyszczenia powietrza koszty związane ze zdrowiem to w Polsce aż 26 mld euro rocznie.

„Szacuje się, że koszty zewnętrzne związane ze zdrowiem wynikające z zanieczyszczenia powietrza w Polsce przekraczają 26 mld euro rocznie (przy korekcie dochodu za 2010 r.), przy czym koszty te obejmują nie tylko wartość wewnętrzną prowadzenia w pełni zdrowego życia, ale także koszty bezpośrednie poniesione przez gospodarkę. Te bezpośrednie koszty ekonomiczne obejmują 19 mln utraconych dni roboczych co roku w wyniku chorób związanych z zanieczyszczeniem powietrza, przy czym powiązane koszty ponoszone przez pracowników wynoszą 1 500 mln euro rocznie. Koszty opieki zdrowotnej przekraczają 88 mln euro rocznie”.

KE szacuje też, że polskie rolnictwo traci 272 mln euro rocznie przez straty upraw wywołane zanieczyszczonym powietrzem.

Ogromnie dużo do stracenia mamy w branży turystycznej. Informacje o najbardziej zanieczyszczonych miastach Europy, w tym polskie miejscowości turystyczne, czytają i Polacy, i obcokrajowcy. Rośnie ryzyko, że pieniądze zaczną wraz z turystami trafiać gdzie indziej, a przecież turystyka to istotny kawałek naszej gospodarki nieprzemysłowej. Wedle statystyk Ministerstwa Sportu i Turystyki w 2016 r. turystyka wygenerowała 6 proc. PKB Polski, przychody branży wyniosły 25 mld euro, a zagraniczni turyści wydali u nas 8 mld dolarów (przyjechało ich łącznie 17,5 mln, głównie z zachodniej Europy, dla której mieszkańców stan środowiska ma olbrzymie znaczenie).

Bardzo zatrute powietrze mieliśmy już za PRL, ale wtedy główną tego przyczyną był przemysł, w tym zwłaszcza sektor energetyczny. Dlatego już od lat 90. na fabryki i elektrownie nakładano w Polsce coraz ostrzejsze normy związane z zanieczyszczaniem powietrza. Dzięki temu polski przemysł jest dziś bez porównania mniejszym trucicielem środowiska. Pojawiły się jednak inne niesprzyjające okoliczności.

Po pierwsze w Polsce w ostatnich dwóch dekadach gwałtownie przybyło samochodów. Ich liczba zwiększyła się u nas kilkakrotnie. Problem w tym, że jest w naszym kraju dużo więcej niż na Zachodzie samochodów starych, które „kopcą” o wiele bardziej niż nowsze roczniki. To dlatego w dużych polskich miastach transport samochodowy jest jedną z dwóch najważniejszych – obok ogrzewania budynków – przyczyn zanieczyszczenia powietrza.

Ważnym czynnikiem, ale zazwyczaj pomijanym – może dlatego że mało medialnym – jest coraz gęstsza, intensywniejsza zabudowa w polskich miastach. Zabudowuje się w nich tzw. kliny nawietrzające, co ogranicza cyrkulację powietrza, a w ślad za tym – zwiększa poziom jego zanieczyszczenia. W wielu miejscowościach ubywa też terenów zielonych, a każde dziecko wie, że to miejskie „płuca”. W obu przypadkach to zwykle efekt braku lokalnych planów zagospodarowania przestrzennego. Według danych NIK pokryte jest nimi niecałe 30 proc. powierzchni Polski, a w wielu naszych miastach ten wskaźnik jest jeszcze niższy. Czyli – każdy buduje, jak chce.

Jeszcze istotniejsze jest to, czym pali się w domowych piecach. W ostatnich latach furorę zaczęły u nas robić – ze względu na niską cenę – odpady węglowe: muły i tzw. flotokoncentraty, odzyskiwane z kopalnianego błota czy hałd. Ich spalanie w domowych piecach czy lokalnych kotłowniach jest tragiczne w skutkach, bo oznacza wysoką emisję groźnych dla zdrowia zanieczyszczeń, m.in. metali ciężkich. Te odpady powinny być spalane wyłącznie w elektrowniach czy elektrociepłowniach, których kominy są wyposażone w odpowiednie filtry.

Niestety, bardzo częste i równie groźne jest spalanie w domowych piecach – zapewne z oszczędności – zwykłych odpadów, np. zużytych opakowań plastikowych. Do powietrza trafiają m.in. bardzo rakotwórcze dioksyny.

Ostatni, choć nie najmniej ważny, czynnik to fakt, że w Polsce wciąż używa się setek tysięcy starych i mocno już zużytych pieców i kotłowni węglowych, które są kilkakrotnie bardziej „emisyjne”, dużo bardziej trują powietrze niż piece i kotły nowej generacji. Dla porównania: piec węglowy starego typu emituje 400 gramów pyłów na 1 GJ, piec na węgiel nowej generacji – tylko 80 gr.

Z zanieczyszczonym powietrzem najpierw postanowiły zmierzyć się samorządy. Skupiały się głównie na wymianie pieców węglowych na nowe, na ogół na gazowe. To nie jest taki zły pomysł, bo spalaniu gazu towarzyszy dużo mniejsza emisja zanieczyszczeń powietrza niż węgla. Problem polega jednak na tym, że ogrzewanie gazowe jest dużo droższe niż węglowe. Zamiana pieca węglowego na gazowy dla wielu niezamożnych rodzin – szczególnie tych, które mają większy metraż do ogrzania – może być więc problematyczna i grozi tzw. „ubóstwem energetycznym”, polegającym na tym, że kogoś nie będzie stać na to, by odpowiednio dogrzać dom czy mieszkanie, że wydatki na ogrzewanie i podgrzanie wody do mycia będą mu pożerać zbyt dużą część dochodów.

Ten problem będzie się pogłębiał, bo gazu zużywamy coraz więcej, co przy niezwiększającym się krajowym wydobyciu tego surowca oznacza, że będziemy go coraz więcej importować i dlatego będzie on u nas drożał. Gaz z krajowych złóż jest dużo tańszy od importowanego, ale jego udział w zużyciu maleje.

Władze Krakowa, które jako jedne z pierwszych wzięły się za smog, podeszły do tego problemu dość szablonowo, wprowadzając stałe dopłaty dla najbiedniejszych, którzy po zamianie pieca węglowego na gazowy czy na ciepło z sieci muszą płacić więcej za ogrzewanie i podgrzanie wody do mycia. Dopłaty, wynoszące średnio 1,1 tys. zł rocznie na rodzinę, mają pokrywać im tę różnicę.

O takim rozwiązaniu myślą też inne samorządy. Nie jest ono jednak optymalne. Po pierwsze tworzy to stałe, dodatkowe koszty w budżetach gmin. Po drugie taki program wymaga ciągłej obsługi administracyjnej, dodatkowej pracy urzędników, m.in. sprawdzania, komu te dopłaty się należą, a komu nie.

Zamiana pieców węglowych na elektryczne też nie rozwiązuje problemu. Bo ogrzewanie elektryczne jest jeszcze droższe niż gazowe, a tej różnicy nie niwelują oferowane przez dostawców prądu tzw. taryfy antysmogowe, które są rzeczywiście dużo niższe, ale obowiązują tylko w nocy. Sektor energetyczny, ale i samorządy wielu miast, przekonują, że inną dobrą metodą na smog jest tzw. ciepło sieciowe, czyli ciepła woda do ogrzewania i mycia dostarczana do budynków mieszkalnych ciepłociągami. Dostarczana z ciepłowni i elektrociepłowni, których kominy są wyposażone w odpowiednie filtry.

Szkopuł w tym, że to ciepło trzeba przesłać, często na duże odległości, co kosztuje i towarzyszą temu straty energii. Kosztowna jest też budowa sieci ciepłowniczych. Dlatego ciepło sieciowe jest droższe – nawet o ponad 20 proc. – od tego, które wytwarza się w miejscu zużycia. I będzie coraz droższe ze względu na to, że w UE elektrociepłownie i ciepłownie są objęte coraz bardziej kosztownym dla nich systemem redukcji emisji dwutlenku węgla. To dlatego elektrociepłownie już dziś korzystają z wprowadzonych ustawowo dopłat (w postaci tzw. czerwonych certyfikatów), których koszty są przerzucane na odbiorców energii.

Są jednak też inne rozwiązania. Lepsze, bo nie zwiększają kosztów ogrzewania i podgrzewania ciepłej wody i nie grozi w ich przypadku ryzyko stałych, ciągłych dopłat z pieniędzy publicznych. Niektóre z tych rozwiązań wymagają co najwyżej jednorazowych dotacji, pokrywających – w całości lub w części – koszty inwestycji. Pierwszą taką metodą są tzw. normy emisyjne dla sprzedawanych na polskim rynku pieców węglowych. Wprowadzono je jesienią zeszłego roku, a niezależnie od tego zawierają je przyjmowane przez kolejne samorządy wojewódzkie uchwały antysmogowe. To ma olbrzymie znaczenie, bo kotły węglowe najnowszej generacji, konstruowane z myślą o tym, by jak najmniej dymiły, emitują o wiele mniej zanieczyszczeń niż stare piece.

Drugi sposób to normy jakości dla węgla do lokalnych kotłowni i pieców w domkach jednorodzinnych. Owe normy, które mają wyeliminować z tego rynku odpady węglowe, węgiel brunatny i węgiel kamienny najgorszej jakości (mocno zasiarczony, z dużą ilością popiołów), właśnie są wprowadzane w Polsce. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy przedstawiciele środowiska sprzedawców węgla, nie doprowadzi to do podniesienia kosztów ogrzewania, bo odpady węglowe czy węgiel najniższego sortu, choć są faktycznie tańsze, to mają mniejszą kaloryczność od surowca lepszej jakości. Czyli trzeba ich spalić więcej, by ogrzać dom.

Pojawia się pytanie, czy jest możliwe egzekwowanie tych przepisów. To samo pytanie można zadać w odniesieniu do zakazu palenia w piecach odpadami. Życie jednak pokazuje, że i na to da się znaleźć skuteczne metody. Np. na Śląsku samorządy już testują specjalistyczne „antysmogowe” drony, które pobierają i badają próbki dymu z komina budynku mieszkalnego. Dzięki temu można łatwo sprawdzić, czy ktoś pali śmieciami czy odpadami węglowymi.

Rozwój technologiczny może pomóc w efektywnej kosztowo walce z zanieczyszczeniem powietrza także w inny sposób. Kiedyś filtry, oczyszczające dym z zanieczyszczeń, były montowane tylko w kominach elektrowni czy fabryk. Dziś produkuje się już także takie filtry na kominy budynków mieszkalnych, w tym domków jednorodzinnych (koszt takiego filtra dla jednego domu to w przypadku urządzenia polskiej produkcji około 4 tys. zł). To rozwiązanie stosuje się m.in. w Niemczech i Skandynawii, ale wprowadzają je już również pierwsze polskie samorządy, m.in. Goczałkowice-Zdrój i Sosnowiec.

Jednak to, co od lat wydaje się najbardziej w tej sferze potrzebne i może przynieść najbardziej spektakularne efekty, to termomodernizacja budynków na masową skalę i upowszechnienie budownictwa energooszczędnego. Gdybyśmy postawili tylko na termomodernizację, to – według opublikowanego w ostatnich dniach raportu „6 Paliwo” firmy Rockwool – zmniejszylibyśmy o połowę i zużycie energii na cele grzewcze (redukując wydatki na ten cel o 20 mld zł rocznie), i zanieczyszczenie powietrza.

W Polsce zdecydowana większość budynków mieszkalnych jest wciąż nieocieplona lub zbyt słabo zaizolowana cieplnie, przez ich ściany, dachy, okna i drzwi ucieka mnóstwo ciepła. Bardzo często bowiem kładzie się na ściany czy pod dachem warstwę izolacji cieplnej zbyt cienką, by dobrze spełniała swoje zadanie.

Dlaczego to ważne w kontekście smogu? Im więcej budynki zużywają ciepła na ogrzewanie, tym więcej trzeba go wyprodukować, co oznacza więcej zanieczyszczeń trafiających do atmosfery. Po termomodernizacji z prawdziwego zdarzenia, na którą składa się nie tylko ocieplenie ścian, dachu oraz wymiana okien i drzwi, ale także np. wymienienie systemu grzewczego na bardziej efektywny i izolacja cieplna podłogi na najniższej kondygnacji, dom czy blok zużywa nawet ponad dwukrotnie mniej ciepła niż wcześniej.

Jeszcze mniej zużywają go nowe budynki, które projektowano z myślą o tym, by były energooszczędne. Rezultatem jest więc nie tylko mniejsze zanieczyszczenie powietrza, ale także duże oszczędności dla właścicieli domów i mieszkań oraz znacząca redukcja emisji dwutlenku węgla.

Rząd ogłosił niedawno, że w ramach działań, które mają zapewnić Polsce czystsze powietrze, wdroży program termomodernizacji budynków. Będzie on polegał na przede wszystkim na udzielaniu dotacji na ten cel, ale osobom niezamożnym, najbardziej narażonym na ubóstwo energetyczne. Na razie jednak ów program ma objąć  33 polskie miasta, te z najbardziej zanieczyszczonym powietrzem. Premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że rząd w ciągu najbliższych 10 lat wyda na termomodernizację 25 mld zł.

Dobrą drogą walki ze smogiem jest korzystanie z energii cieplnej ze źródeł odnawialnych, czym Polska jeszcze nie może się pochwalić. Chodzi o kolektory słoneczne, pompy ciepła, geotermię czy biogazownie, które zapewniają tańszą i czystszą energię cieplną niż piece i kotłownie gazowe lub węglowe. To dlatego np. w pompy ciepła wyposaża się 90 proc. nowo budowanych domów jednorodzinnych w Szwecji, 80 proc. w Szwajcarii i Austrii, a 34 proc. w Niemczech (w Polsce jedynie 7 proc.).

Zaletą odnawialnych źródeł ciepła jest też to, że nie potrzeba w ich przypadku (nie licząc biogazowni i elektrociepłowni na biomasę) stałych dopłat do produkcji energii, które stosuje się np. w przypadku odnawialnych źródeł energii elektrycznej. Do ich upowszechnienia w Polsce wystarczyłyby jednorazowe dotacje inwestycyjne – na zakup i montaż instalacji, których w Polsce już się udziela, chociaż jeszcze w zbyt małej skali.

 

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Drobne pyły na drodze rozwoju

Kategoria: Ekologia
Aż 7,3 mld ludzi, czyli 94 proc. mieszkańców Ziemi narażonych jest na obecność w powietrzu szkodliwych dla zdrowia drobin o średnicy poniżej 2,5 mikrona. Zawieszone pyły dotykają zwłaszcza mieszkańców tych krajów, które chcą dogonić bogatszych konkurentów.
Drobne pyły na drodze rozwoju

Tydzień w gospodarce

Kategoria: Trendy gospodarcze
Przegląd wydarzeń gospodarczych ubiegłego tygodnia (30.05–03.06.2022) – źródło: dignitynews.eu
Tydzień w gospodarce