Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Banki muszą znaleźć nowe pieniądze

Dla większości banków najtańszym sposobem finansowania kredytów są pożyczki od banków-matek. Kryzys wysuszył jednak to źródło, banki muszą więc znaleźć nowe sposoby na szybsze gromadzenie potrzebnego kapitału – uważa Andrzej Topiński, główny ekonomista Biura Informacji Kredytowej.
Banki muszą znaleźć nowe pieniądze

Andrzej Topiński (Fot. Gdańska Akademia Bankowa)

Obserwator Finansowy: Kiedy bankom zabraknie pieniędzy na udzielanie kredytów?

Andrzej Topiński: Już im brakuje. O ile banki mają jeszcze pieniądze na kredyty konsumpcyjne, gdzie spadek ich wolumenu wynika w znacznej mierze z regulacji Komisji Nadzoru Finansowego, które obecnie zostaną zresztą zmienione, o tyle silny spadek kredytowania mieszkalnictwa trwa już trzeci kwartał i istotną przyczyną tych spadków są prawdopodobnie problemy płynnościowe.

Banki mają za mało depozytów, żeby udzielać kredytów na zakup mieszkań?

Mają mało środków na finansowanie kredytów długookresowych. Dotyczy to zarówno mieszkaniówki, jak i inwestycji. Ponieważ te portfele kredytowe dopiero się tworzą, są jeszcze nieduże, więc spłaty kredytów są małe, i ze spłaty kredytów nie sposób finansować udzielania nowych. Mogą być one finansowane tylko z nowych środków. Ale teraz roczny przyrost depozytów wynosi około 60 mld zł, a kredytów mieszkaniowych się udziela na około 50 mld zł. To pokazuje, że przed polskimi bankami przez następne kilkanaście lat w poważnej skali stoi problem pozyskiwania środków

Co banki mogą zrobić w tej sytuacji?

Jednym ze sposobów rozwiązania problemu braku środków jest finansowanie zagraniczne. Banki mające zagranicznych właścicieli korzystają z linii kredytowych od swoich banków-matek. Jest niebezpieczeństwo, ze kłopoty zagranicznych właścicieli sprawią, że linie te wygasną. Zobaczymy, podobno na razie nie jest źle.

Możliwe są też emisje obligacji za granicą. PKO BP deklaruje, że chce zwiększyć długoterminowe źródła finansowania z 5-6 proc. bilansu obecnie do 8-10 proc. za 2 – 3 lata. W sierpniu wyemitował obligacje pięcioletnie o wartości 500 mln franków, a we wrześniu dziesięcioletnie o wartości 1 mld dolarów. Bank twierdzi, że po tych emisjach połowa jego portfela hipotek w walutach jest finansowana z długoterminowych źródeł.

Czemu nasze banki wciąż w małym stopniu wykorzystują emisje papierów dłużnych za granicą?

Zapewne nie jest łatwo je wyemitować i nie jest to tanie. Na pewno linie banków-matek są rozwiązaniem korzystniejszym dla naszych banków. Matki taniej mogą pozyskać środki z rynku, jeśli ich pozycja kapitałowa na to pozwala. PKO BP nie ma dostępu do takich środków więc idzie w obligacje.

Nie widzi pan możliwości zwiększenia bazy depozytowej ze źródeł krajowych?

Wzrost depozytów rzędu 10 proc.  rocznie nie rozwiązuje problemu pozyskania przez banki środków potrzebnych do budowy portfeli kredytów mieszkaniowych i inwestycyjnych długoterminowych. Ponadto depozyty – ze swej natury – są instrumentem krótkookresowym. Oczywiście celowe jest oferowanie depozytów na dłuższe okresy, ale nawet gdyby banki zaczęły wydłużać terminy, to z punktu widzenia stabilności finansowania kredytów długookresowych znaczenie wydłużenia lokaty 6-miesięcznej do 12 miesięcy jest marginalne. Nie stanowi odpowiedzi na problem finansowania kredytów 30-letnich.

A obligacje na rynku krajowym?

Trzeba stworzyć popyt i rynek na nie. To bardzo perspektywiczny kierunek, ale szanse na szybką realizację są niewielkie. Kto je kupi i za jaka cenę? Zmniejszenie części kapitałowej systemu emerytalnego nie sprzyja rozwojowi rynku obligacji długoterminowych. Rynek ten, gdy powstanie, może też zawęzić bazę depozytową, chyba, że następowałoby ograniczanie potrzeb pożyczkowych państwa.

Na obligacje trzeba zapewnić popyt. Obligacje sprzedają się wtedy, gdy są płynne. Mogą być nawet kilkudziesięcioletnie, ale inwestorzy oczekują płynności rynku. Kolejny sposób zapewniania sobie pasywów to obligacje zabezpieczone, czyli listy zastawne. Podstawy prawne takich emisji w Polsce mają już z 10 lat, ale ten rynek nie powstał. Jednak rynek papierów zabezpieczonych, czyli listów zastawnych, jest perspektywą bardzo atrakcyjną z punktu widzenia problemów, które stoją przed polskim sektorem bankowym.

A potrzeby kredytowe polskiej gospodarki będą rosły…

Kredyty dla przedsiębiorstw rosną w przyspieszonym tempie i to najszybciej w segmencie na 5 – 10 lat, a więc inwestycyjne. W okresie 2006-2011 ich wartość wzrosła o 209 proc., a wartość depozytów przedsiębiorstw o ponad 100 proc.

Na razie wartość kredytów inwestycyjnych o zapadalności powyżej 10 lat dla firm to tylko ok. 40 mld zł, z czego 15 mld zł w walucie obcej, a Polska jest w budowie. To kwota nieoszałamiająca wobec ok. 320 mld zł kredytów hipotecznych. Przedsiębiorstwa, nie tylko banki, jeśli mogą, w znacznym stopniu finansują się za granicą. Jest to dla nich tańsze z powodu dysparytetu stóp procentowych. Jeżeli ktoś może finansować się za granicą i ma sposób na pokrycie ryzyka kursowego, choćby w taki sposób, że eksportuje, to tam się finansuje, najlepiej u spółek-matek, jeśli je ma.

Ale zapowiadają się wielkie inwestycje, oprócz infrastruktury to energetyka, być może elektrownia jądrowa, poszukiwania gazu łupkowego… To dziesiątki, jeśli nie setki miliardów złotych w ciągu najbliższych lat. Skąd wziąć te środki?

Problem źródeł długoterminowego finansowania może się więc pogłębiać. Nie ma go w rozwiniętych gospodarkach, gdyż środki rotują, tak jak w Polsce na rynku kredytów konsumpcyjnych.

Czy to znaczy, że boom kredytów hipotecznych z lat 2005-2007 wyczerpał dalsze możliwości finansowania gospodarki?

Kilka lat temu banki nie wykorzystywały jeszcze bazy depozytowej do finansowania popytu na kredyt. Boom kredytowy finansowany był z nadwyżek depozytowych. Teraz już tych nadwyżek depozytowych nie ma.

Gdzie są największe obszary ryzyka w polskim sektorze bankowym?

Jeśli chodzi o kredytowanie gospodarstw domowych, to ma się dobrze.

Przyszłość też rysuje się dobrze?

Spłacalność kredytów mieszkaniowych jest na przyzwoitym poziomie. Są to jednak świeże kredyty długookresowe, więc nie wiadomo, jak będzie w przyszłości. Stopy procentowe na świecie spadły i zaabsorbowały na poziomie raty kredytu szok spowodowany osłabieniem złotego. Gospodarstwa domowe, przynajmniej w wyrazie statystycznym, nie odczuły na razie kryzysu. Wprawdzie bezrobocie wzrosło, ale zatrudnienie niemal nie spadło, płace realne też pełzły w górę. Ale prawdziwy szok koniunktury związany z załamaniem rynku pracy może je przecież spotkać w przyszłości.

Sporo jest złych kredytów konsumpcyjnych?

Nastąpiła znakomita poprawa ich jakości. Historyczne „złogi” złych kredytów są nadal duże, ale banki utworzyły na nie już wymagane rezerwy, nie są one już więc dla banków zagrożeniem. Kredyty konsumpcyjne udzielone w 2009 roku i później są znakomicie lepszej jakości, niż te z lat wcześniejszych. W przypadku kredytowania gospodarstw domowych, mieszkaniowych i konsumpcyjnych, sytuacja w sektorze bankowym jest zupełnie stabilna i bezpieczna.

Rozmawiał Jacek Ramotowski

Andrzej Topiński jest głównym ekonomistą Biura Informacji Kredytowej, w przeszłości był prezesem PKO BP  i p.o. prezesa NBP.

Autor pracuje dla działu gospodarczego „Rzeczpospolitej”. Wcześniej był redaktorem naczelnym serwisu ekonomicznego PAP-Biznes.

OF

Andrzej Topiński (Fot. Gdańska Akademia Bankowa)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Rekordowe zyski banków to tylko jedna strona medalu

Kategoria: Analizy
Na wynikach sektora w kolejnych kwartałach zaważą m.in. pomoc dla kredytobiorców i wzrost oprocentowania depozytów. Lista potencjalnych zagrożeń jest długa.
Rekordowe zyski banków to tylko jedna strona medalu