Autor: Marek Pielach

Dziennikarz Obserwatora Finansowego, specjalizuje się w makroekonomii i finansach publicznych

Banki nie powinny być zagrożeniem dla swoich własnych krajów

Duże banki dyktują rządom co mają robić, a bankami zbyt drobiazgowo sterują regulatorzy. Chcą wpływać na produkty bankowe, ale nie interesują się ryzykiem systemowym stwarzanym przez banki. To pomieszanie funkcji – mówi Józef Wancer, doradca zarządu firmy doradczej Deloitte. Europa powinna częściej brać tu przykład z USA - waża.
Banki nie powinny być zagrożeniem dla swoich własnych krajów

Józef Wancer

Obserwator Finansowy: Czy dla amerykańskiej gospodarki to jakaś różnica, że wybory wygrał Barack Obama, a nie Mitt Romney?

Józef Wancer: Pomiędzy tym, co się deklaruje w kampanii, a tym, co się potem wdraża często różnica jest ogromna. Niewątpliwie obaj kandydaci mieli podobne, szlachetne intencje, ale skrajne inne podejście. Chcą przede wszystkim szybszego wzrostu gospodarczego i mniejszego bezrobocia. Romney mówił, że w tym celu należałoby zmienić obecną politykę Obamy o 180 stopni. Takich sformowań jeszcze nigdy nie było w wyborach prezydenckich w USA. Wątpię, aby amerykański Senat i Izba Reprezentantów mogły się na to zgodzić. A wiec, w praktyce naród wybrał dużą przewagą stabilność i wiarę, że amerykańska gospodarka idzie ku lepszemu, aczkolwiek bez imponującego zrywu, o którym mówił Romney, nie podając jednak szczegółów.

Czy prezydent Demokrata i wciąż zdominowana przez Republikanów Izba Reprezentantów zepchną USA z fiskalnego urwiska? Tak nazwano jednoczesne wygaśniecie ulg podatkowych i ograniczenie wydatków od 1 stycznia 2013 r.

Zepchną w przepaść recesji? Mam nadzieję, że nie. Niewątpliwie zagrożenie automatycznych działań (podwyżka podatków, cięcie wydatków o 600 mld dolarów czy wygaśnięcie różnych ulg podatkowych) jest poważne i teoretycznie groźne. Ale takie są obecne przepisy, które przecież Kongres może zmodyfikować. Cześć tego problemu to również budżet na 2013 rok – obawa przed tym czy powtórzy się historia z ubiegłego roku, kiedy przed ostatecznym podniesieniem limitu zadłużenia każda z partii koniecznie chciała coś wynegocjować.

Teraz nikt nie oczekuje jednak jakiś dramatycznych zmian, więc postulaty po obu stronach nie będą tak radykalne. Mam zaufanie do amerykańskich polityków, że znajdą odpowiednie rozwiązanie tych problemów i nie dopuszczą do dramatu.

Deloitte przedstawił właśnie raport „Global Economic Outlook”, z którego wynika, że największym problemem Ameryki nie jest bezrobocie, a kryzys w strefie euro.

Wiele osób rzeczywiście mówi, że największym problemem Stanów Zjednoczonych jest Unia Europejska. Szczególnie niemoc, która w niej panuje, jeśli chodzi o wyjście z kryzysu. Między lutym, a kwietniem tego roku tempo wzrostu amerykańskiego eksportu do Europy spadło do 18,4 proc. Ostatni raz tak zły wynik mieliśmy jesienią 2008 roku podczas pierwszej fali kryzysu.

Często nie uświadamiamy sobie jak bliskie są kontakty USA z Europą nie tylko polityczne, ale też handlowe i finansowe. Banki systemowo ważne w Europie natychmiast oddziałują na banki systemowo ważne w Stanach Zjednoczonych i odwrotnie. To naczynia połączone. Zdrowsza Europa to także bodziec dla wzrostu inwestycji w Stanach, co oczywiście wpłynęłoby pozytywnie na spadek bezrobocia w USA.

Z czego wynika ta niemoc Europy i zirytowanie Ameryki?

W USA spowolnienie gospodarcze jest mniejsze niż w Europie, a kluczowe decyzje podejmuje się o wiele szybciej. To dlatego, że w Unii Europejskiej nie mamy unii fiskalnej, ani politycznej. Nie jesteśmy federacją. Nie mówimy tym samym politycznym językiem i nie mamy nadrzędnej agendy dla 27 krajów. Stany Zjednoczone reagują szybko, efektywnie. Nie rozumieją, dlaczego Europa nie może się pozbierać do tej pory. Po tamtej stronie Atlantyku jest niepojęte czemu politycy nie potrafią podjąć decyzji w trakcie dwudniowego unijnego szczytu, szczególnie jeśli FED potrafi działać w trakcie weekendu. Najgorsze jest to, że niemoc Europy osłabia jej wzrost gospodarczy, a to wpływa bezpośrednio na spadek wymiany handlowej pomiędzy USA i UE (25 proc. amerykańskiego eksportu).

Amerykański sekretarz skarbu Timothy Gartner dzwonił do szefów EBC Tricheta, a później Draghiego 58 razy w ciągu 30 miesięcy. To znaczy, że zdaniem USA tylko EBC może rozwiązać kryzys w Europie?

Trafił pan w sedno. Amerykanie zawsze zadają sobie pytanie, do kogo zadzwonić w Europie i wydaje się, że to jest ten właściwy numer. Europejski Bank Centralny ma teraz sporą władzę, choć nie wiadomo czy na stałe. Mówi się, że raczej tak, że EBC będzie już tylko wzmacniane, a nie osłabiane. Nawet Niemcy skłaniają się coraz bardziej ku tej idei. Na przeszkodzie mogą stanąć jednak uregulowania prawne w Europie, albo skrajne stanowisko Wielkiej Brytanii, która może przyczynić się do osłabienia EBC.

To przez problemy w Europie amerykańskie firmy gromadzą gotówkę wpędzając kraj w pułapkę płynności zmuszając FED do drukowania dolarów? O tej tendencji również można przeczytać w raporcie Deloitte.

Nie jestem ekonomistą, ale według mnie w Stanach mamy nie tyle problem z płynnością, co z rozwojem gospodarki. FED cały czas ubolewa, że gospodarka nie czerpie sił z jego programów, z drukowania dodatkowych pieniędzy. Firmy amerykańskie nie inwestują, nie zatrudniają, nie wydają, bo żyją w niepewności. Brak jest wiary w to, że coś się szybko zmieni na lepsze i że rząd od razu znajdzie wyjście z kryzysu gospodarczego. Tymczasem, jeśli firmy nie będą robić użytku z tych pieniędzy, które mają, gospodarka nie będzie rosła tak jak wszyscy oczekują. To trochę Paragraf 22. Gdyby więcej wydawali i inwestowali to wyniki finansowe byłyby również lepsze, a bezrobocie i niepewność mniejsze.

Kondycja amerykańskich banków nie jest już zagrożeniem dla całej gospodarki?

Na pewno w znacznie mniejszym stopniu niż w Europie. Większość banków już spłaciło pożyczki, które otrzymały od FED. Niektóre robiły to w przyspieszonym tempie, żeby pozbyć się kontroli regulatorów i ciężaru obciążenia finansowego. Państwo nawet na tym zarobiło, bo odzyskało swoje pieniądze z odsetkami. Wciąż jednak nie został rozwiązany zasadniczy problem, jeśli chodzi o banki systemowe.

Jaki?

Tak w Stanach, jak i w Europie nie powinniśmy tolerować „banków zbyt dużych by upaść”. To niesłychane, że banki mogą zagrozić swoim krajom. W biznesie jest powiedzenie „nobody is indispensable”, czyli nikt nie może być tak duży żeby zagrozić firmie, nawet prezes. A tutaj mamy sytuację, w którym jeden albo kilka banków w danym kraju właściwie dyktują rządowi, co ma robić, bo wiedzą, że ich bankructwo doprowadziłoby do bankructwa państwa kosztem podatników.

Na pewno regulatorzy na całym świecie powinni bardziej koncentrować się na tym, aby duże banki nie były zagrożeniem dla swoich krajów, a mniej na regulacji poszczególnych produktów czy usług bankowych, bo dochodzimy do takiego punktu, że regulatorzy stają się niemal menadżerami banków. Nastąpiło więc kompletne pomieszanie funkcji. Wahadło idzie za daleko w drugą stronę. Regulacje takie jak ustawa Dodda-Franka w USA paraliżują system finansowy, bo poprzez biurokrację i obsesyjnie duży materiał rzeczowy (prawie 3 tysiące stron), niwelują korzyści, które powinny wynikać z tychże regulacji.

Czyli nie mamy gwarancji, że nie będzie drugiego upadku na miarę Lehman Brothers?

Nie mamy. Dzisiaj jedynym kluczowym czynnikiem jest to, że rządy nauczone tym doświadczeniem nie dopuszczą już do bankructwa wielkiego banku, oczywiście głównie kosztem podatników. Uważam, że to poważny błąd, bo wszyscy zapominamy jaka jest w kapitalizmie rola bankructwa – ono jest bardzo pożyteczne, na miejsce jednej firmy powstają przecież inne lepsze. Fakt, że ta zasada nie dotyczy banków jest słabym punktem naszych rynków, także samych banków, które wiedzą, że czego by nie zrobiły i tak będą ratowane. Zabijamy wiec konkurencyjność, a ono jest głównym bodźcem rozwoju gospodarczego. Co się stało z sensem odpowiedzialności za działalność firmy?

Regulacje są oczywiście konieczne, ale tylko w ramach rozsądku i pragmatyzmu. Nie powinny hamować kreatywnej inżynierii finansowej, bo ona ma wspierać rozwój gospodarczy, który jest oparty na innowacyjności rynków. Pamiętajmy, że to nie tylko banki doprowadziły do kryzysu finansowego. Wina leży przede wszystkim w błędnych pojęciach i decyzjach polityków jak i regulatorów. A wiec to oni mają głównie zapewnić prawidłowe i rozsądne kryteria i parametry działania dla sektora finansowego, aby nie było drugiego przypadku na miarę Lehman Brothers.

Czy projektowana w Europie unia bankowa pozwoli zerwać z zasadą „zbyt dużych by upaść”?

Nie widzę tego w dotychczasowych propozycjach. One zmierzają raczej do określenia, w jaki sposób centralny regulator, czyli EBC, będzie regulował lokalnych regulatorów i lokalne banki. Największym problemem będzie to, że władza jest centralna, a odpowiedzialność za poszczególne fazy realizacji tego planu leży u lokalnych regulatorów. Poza tym, centralizacja funkcji na masową skalę jest w dłuższej perspektywie raczej niewydolna i nieefektywna. Kreuje biurokrację i dopuszcza łatwo do zaniedbań.

Dlatego jestem entuzjastą systemu politycznego w Ameryce, gdzie poszczególne stany, z pełnym poszanowaniem dla roli federalnych władz, utrzymują własne prawa do zarzadzania swoim stanem. Im bliżej jest się swojego klienta, tym łatwiej jest zapewnić mu prawidłową usługę. To kwestia odpowiedzialności i rozliczania decydentów z efektów ich pracy. Wydaje mi się jednak, że prędzej czy później Europa sięgnie po pomysły, które przedstawiła komisja sir Johna Vickersa, a które zakładają podział banków uniwersalnych na bądź to detaliczne, bądź inwestycyjne.

Rozmawiał Marek Pielach

Józef Wancer jest doradcą zarządu Deloitte. Przez 25 lata pracował w Citibank of New York na stanowisku wiceprezesa, a także na kierowniczych stanowiskach w jednostkach tego banku, m.in. w: Japonii, Austrii, Wielkiej Brytanii i Francji. W latach 1995-2000 był wiceprezesem i prezesem Raiffeisen Centrobank w Warszawie. Od 2000 do 2010 roku – prezesem Banku BPH.

OF

 

Józef Wancer

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją

Kategoria: Analizy
Aktualna inflacja w USA pozostaje blisko poziomów z okresu czarnej dekady bankowości centralnej, czyli lat siedemdziesiątych. Czy odpowiedzialnością za wysoką inflację z tamtych czasów możemy obarczyć szoki podażowe?
Jak Stany Zjednoczone radziły sobie wcześniej z wysoką inflacją