Autor: Andrzej Godlewski

Specjalizuje się w problematyce gospodarki niemieckiej.

Niemieccy podatnicy płacili, teraz rozliczają bankowców

Stefan Ortseifen, były prezes IKB, to pierwszy niemiecki bankowiec, który został sądownie skazany za swoją rolę w kryzysie finansowym. Zapewne wkrótce jego los podzielą inni finansiści z Niemiec. Niemal od początku wybuchu globalnego kryzysu bankowcy obwiniani są przez większą część niemieckiej opinii publicznej o jego wywołanie. Rozliczenia mogą być bardzo brutalne.

„Pierwszy chciwy bankier ukarany” – pisał triumfalnie bulwarowy dziennik „Bild” po tym, jak 15 lipca sąd w Düsseldorfie skazał byłego szefa banku IKB Deutsche Industriebank Stefana Ortseifena na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu i zapłacenie 100 tys. euro  na cele dobroczynne. Były prezes IKB, kredytującego działalność małych i średnich firm, został pociągnięty do odpowiedzialności za wprowadzenie w błąd inwestorów latem 2007 r. Były co prawda jeszcze zarzuty o niegospodarność i sprzeniewierzenie majątku, ale prokuratorom nie udało się ich udowodnić przed sądem.

Proces zaczął się w marcu i toczył się w bardzo szybkim tempie. W sumie wyrok nie jest szczególnie dotkliwy. Bankierowi groziło nawet 5 lat więzienia, zaś czytelnicy największego niemieckiego tabloidu domagali się jeszcze licytacji majątku i zakazu pełnienia funkcji w sektorze finansowym. Względnie łagodną karę Ortseifen zawdzięcza temu, że zdaniem sądu nie wzbogacił się osobiście na zatajeniu informacji o złej kondycji banku. Mimo to ten werdykt i tak ma już ogromne znaczenie.

IKB: u nas wszystko porządku, a może nie…

Lektura komunikatów prasowych IKB sprzed trzech  lat przypomina powieści sensacyjne z życia wielkiego biznesu. „Pierwszy kwartał rozliczeniowy, tj. kwiecień-czerwiec 2007, to bardzo dobry start banku IKB w nowy rok biznesowy” – chwalili się 20 lipca 2007 r. prezesi. Mówili o wzroście wyników o 15 proc. i zapowiadali roczny zysk na poziomie 280 mln euro. Co prawda wspominali o „niepewnościach na amerykańskim rynku hipotecznym”, które jednak w żadnym stopniu miały nie dotyczyć zagranicznego zaangażowania IKB. Odnosząc się do raportu agencji Moody’s na temat kłopotów z suprime’ami pisali o „co najwyżej jednocyfrowej milionowej kwocie”, która mogłaby obciążyć bilans IKB. Te zapowiedzi były wbrew rynkowym trendom, pozytywnie więc zaskoczyły inwestorów i kurs giełdowy IKB znacząco wzrósł.

Jednak już 10 dni później bank informował, że kryzys na rynku kredytów hipotecznych subprime w USA jednak dotyczy IKB, ponieważ zależna od niego spółka Rhineland Funding poniosła znaczące straty. Na tyle duże, że IKB musiał zostać natychmiast wsparty w formie gwarancji kredytowych przez głównego akcjonariusza, czyli bank Kreditanstalt für Wiederaufbau (KfW), należący do rządu federalnego i krajów związkowych. Również wtedy zapowiedziano, że zyski w roku 2007/08 będą „znacząco niższe od 280 mln euro” (ostatecznie bank zanotował stratę w wysokości 24 mln euro), a Stefan Ortseifen odchodzi z zarządu banku.

Zdaniem prokuratorów były szef już dużo wcześniej wiedział, że straty IKB na kredytach hipotecznych w Ameryce będą nie jedno-, lecz trzycyfrowe. Stefan Orstseifen do tej pory utrzymuje, że doprowadzenie na skraj bankructwa jednego z kluczowych banków dla sektora niemieckich małych i średnich firm nie było jego winą. Odpowiedzialność zrzuca na… bankowców z Deutsche Banku, którzy cofnęli IKB linię kredytową. Jednak mało kto przyjmuje te tłumaczenia, tym bardziej że Orstseifen zatajał niekorzystne informacje również przed radą nadzorczą swojego banku. Właśnie ten fakt oraz świadome nadużycie zaufanie innych uczestników rynku zdaniem przewodniczącej składu sędziowskiego było okolicznością dodatkowo obciążającą bankiera.

To nie nasza wina

IKB był pierwszym bankiem w Niemczech, który musiał zostać wsparty przez państwo. W sumie jego ratowanie kosztowało blisko 10 mld euro, z czego gros zapłacili niemieccy podatnicy. Historia prawnych rozliczeń z nieudolnymi bądź nieuczciwymi bankierami, którą rozpoczął Orstseifen i jego bank, będzie miała ciąg dalszy. Już teraz w Niemczech liczba bankowców, którzy znaleźli się na celowniku wymiaru sprawiedliwości, szacowana jest na „trzy tuziny”. Szczególnie liczna jest reprezentacja menedżerów, którzy wcześniej pracowali w bankach regionalnych należących do krajów związkowych. Ich pierwotnym zadaniem było wspieranie samorządów oraz drobnych przedsiębiorców. Zamiast tego skusili się mirażami znacznie wyższych zysków na zagranicznych rynkach.

Najbardziej spektakularny jest przypadek wcześniej mało znanego banku Hypo Real Estate (HRE) z Monachium, który na jesieni 2008 r. o mały włos nie wysadził w powietrze całego niemieckiego systemu finansowego. Jego zagraniczne interesy prowadzone przez zależną irlandzką spółkę Depfa były na tyle nieudane, że niemiecki skarb państwa musiał wydać 100 mld euro w formie dopłat i gwarancji, zaś sam bank został upaństwowiony. Jednak były prezes HRE Georg Funke nie tylko nie chce przyjąć do wiadomości zarzutów o zbyt ryzykowne spekulacje i błędną politykę informacyjną. Paradoksalnie sam uważa się za „ofiarę międzynarodowego kryzysu finansowego” i domaga się od banku wypłaty zaległych wynagrodzeń i premii. Nawet jeśli uda mu się je wywalczyć w sądzie (ma na to spore szanse), to nie tylko z powodu powagi zarzutów, ale i oburzenia opinii publicznej może być pewien, że prokuratorzy nie spoczną, zanim nie doprowadzą do jego skazania.

Determinację niemieckiej prokuratury w prowadzeniu postępowań przeciw dawnym menedżerom bankowym widać dobrze przy sprawie Bayerische Landesbank w Monachium, należącego do landu Bawaria. Śledczy już kilkakrotnie przeszukiwali mieszkania i biura bankowców, którzy w 2007 r. zakupili po zawyżonej cenie austriacki bank Hypo Groupe Alpe Adria (HGAA). Ta nieudana inwestycja kosztowała nie tylko podatników (zapłacili prawie 4 mld euro), ale przyczyniła się do politycznego trzęsienia ziemi w Bawarii. W 2008 r. chadecka CSU, którą oskarżano o brak nadzoru nad Bayerische Landesbank, uzyskała w wyborach do Landtagu tak słaby wynik wyborczy, że po 46 latach samodzielnych rządów musiała podzielić się władzą z liberałami z FDP. Bawarscy politycy zrobią wszystko, by bankowcom nie uszło to na sucho.

Podobne historie dzieją się wokół regionalnych banków w Saksonii, Północnej Nadrenii-Westfalii, Hamburga (tu w grę wchodzi jeszcze sprawa fałszowanie bilansów) i Badenii-Wirtembergii. W tym ostatnim landzie siedmiu obecnych i byłych członków zarządu banku LBBW oskarżonych jest o niegospodarność. Ich ryzykowne interesy w USA doprowadziły do tego, że land, miasto Stuttgart i kasy oszczędności musiały zasilić bank 5 mld euro i dać gwarancje o wartości prawie 13 mld euro. Byli prezesi, podobnie jak Orstseifen i Funke, uważają się oczywiście za niewinnych i niesłusznie oskarżonych.

Przyszedł czas rozliczeń

W Niemczech ciągle słychać opinie, że wymiar sprawiedliwości działa zbyt opieszale, a „finansowi książęta” pozostają bezkarni i „nie muszą nawet tak jak w USA pocić się podczas zeznań w parlamentarnych komisjach śledczych”. Nie jest do końca prawda. W ciągu roku podwoiła się liczba niemieckich menedżerów z instytucji finansowych objętych prokuratorskimi dochodzeniami. Poza tym do twardej rozprawy z bankowcami wzywają politycy i media. „To, co robią bankowcy inwestycyjni, to działania kryminalne” – mówił na pierwszomajowym wiecu Michael Sommer, lider największej niemieckiej centrali związkowej DGB. Te nastroje mają już wpływ na działania niemieckich władz. Niedawno wprowadzono w Niemczech zakaz niektórych transakcji spekulacyjnych, a Angela Merkel domaga się dodatkowego opodatkowania sektora bankowego kwotą 2 mld euro rocznie oraz ograniczenia zarobków menedżerów w instytucjach finansowych.

Jednak zdaniem prawników presja polityków i opinii publicznej nie wystarczy, by karać finansistów za nieudane interesy. Trudno jest bowiem udowodnić przed sądem, że ktoś z premedytacją działał na niekorzyść banku i jego klientów. Wiele wskazuje jednak na to, że niemiecki sądy będą karać menedżerów za podejmowanie nadmiernego ryzyka. „Ten, kto działa jak gracz, defrauduje powierzone pieniądze” – ocenia jeden z wybitnych niemieckich prawników. Zdaniem prokuratorów bankowcy podejmując decyzje inwestycyjne, nie mogli zadowalać się wyłącznie oceną poszczególnych podmiotów czy segmentów rynku, którą wydawały agencje ratingowe, lecz powinni byli dodatkowo się zabezpieczać.

Już w 2008 r. wybitny ekonomista niemiecki prof. Hans-Werner Sinn porównał ataki na bankowców do prześladowania Żydów w III Rzeszy. Szybko wycofał się z tego niefortunnego porównania, tłumacząc, że chciał wyrazić sprzeciw wobec tej nagonki. Poprawa koniunktury gospodarczej w Niemczech sprawiła, że emocje są teraz nieco mniejsze, ale wizerunek finansistów nadal pozostaje fatalny i wielu z nich z pewnością nie może jeszcze spać spokojnie. W jednym z nowojorskich sądów trwa już proces przeciw Stefanowi Ortseifenowi, jaki wytoczyli mu zawiedzeni akcjonariusze. Podobnych cywilnych pozwów były szef IKB może się spodziewać także w Niemczech. Dawni udziałowcy liczą, że dzięki pierwszemu wyrokowi mają teraz lepsze karty w ręce i łatwiej im będzie uzyskać zadośćuczynienie od bankiera. Na podobne działania zdecydują się inni, którzy uważają, że ucierpieli w wyniku działań bankowców i tylko w ten sposób mają szansę na sprawiedliwość.

Otwarta licencja


Tagi