Autor: Krzysztof Bień

Departament Analiz Ekonomicznych NBP.

Wyjście jednego kraju ze strefy euro Polsce bardzo nie zaszkodzi

Gdyby ze strefy euro wypadł jeden mały kraj polska gospodarka nie wpadnie w recesję. Nie powinna nawet przy wyjściu większej liczby państw. 5 czy 7 - proc. recesja, czyli wariant a’la węgierski z totalną zmianą władzy, z wycofywaniem pieniędzy z banków to political fiction – mówi Ryszard Kokoszczyński, wicedyrektor Instytutu Ekonomicznego NBP.
Wyjście jednego kraju ze strefy euro Polsce bardzo nie zaszkodzi

Prof. Ryszard Kokoszczyński (Fot. Eryk Kazanowski, NBP)

Obserwator Finansowy: Coraz częściej pojawiają się opinie, że strefa euro może nie przetrwać. Jak na ryzyko to patrzeć z polskiego punktu widzenia?

Prof. Ryszard Kokoszczyński: Nie chcę się bawić we wróżenie, jakie jest prawdopodobieństwo upadku strefy euro. Osobiście sądzę, że ze względu na skalę europejskich powiązań handlowych i kapitałowych jest to trudne do wyobrażenia. Dobrze jest jednak mimo wszystko spróbować zastanowić się, jakie mogłyby być m.in. makroekonomiczne konsekwencje dalszego pogarszania się sytuacji w krajach strefy euro.

A nie rozpadu?

Raczej wyjścia jednego małego kraju ze strefy euro, bądź kilku krajów. To się wydaje bardziej realne niż całkowity rozpad strefy, wraz z powrotem do 17 walut narodowych. Gospodarki i waluty takich krajów jak Niemcy, Francja, kraje Beneluxu, Austria, Finlandia powiązane były ze sobą jeszcze na długo przed powstaniem strefy euro. Ten związek nie rozpadnie się.

Wyjście ze strefy euro jednego kraju, czyli Grecji?

Niekoniecznie. To chodzi o wielkość kraju, jego udział w potencjale Unii Europejskiej. Równie dobrze można myśleć np. o Portugalii.

Można więc myśleć o dwóch wariantach sytuacji – wyjście ze strefy euro  jednego kraju lub kilku krajów, nie należących do stabilnego trzonu „Północy”?

Nawet o czterech wariantach. Punktem odniesienia jest to, że strefa euro może będzie miała kłopoty, ale wcale się nie rozpadnie. Skutki wyjścia jednego kraju – ja tu całkowicie abstrahuję od kwestii możliwości prawnych, traktatowych, patrzę na sytuację wyłącznie jako ekonomista – byłyby inne wtedy, gdyby nastąpiło to w sposób uzgodniony i uporządkowany, a inne w przypadku jakiegoś nagłego, żywiołowego procesu. No i ten czwarty, najdalej idący wariant opuszczenia strefy euro przez większą grupę państw.

Przyjmując takie warianty rozwoju sytuacji, co oznaczałyby one dla sytuacji gospodarczej Polski?

Reakcja byłaby w gruncie rzeczy dość przewidywalna. Wyjście jakiegoś kraju ze strefy euro spowoduje wzrost awersji do ryzyka na rynkach finansowych. Pierwszą ofiarą stałyby się kursy walutowe, w tym i kurs złotego, postrzeganego wciąż jako waluta bardziej ryzykowna. W każdym przypadku należałoby się liczyć ze wzrostem inflacji. Powodem byłby właśnie gorszy kurs złotego. Taka podwyższona inflacja mogłaby na dłużej, uporczywie utrzymywać się powyżej 4 proc.

Na skutek spadku tempa rozwoju, a nawet recesji w krajach euro, należałoby się liczyć ze spadkiem dynamiki PKB polskiej gospodarki. W najbardziej skrajnym przypadku powstania strefy core-euro i odpadnięciu od niej krajów generalnie „Południa” Unii polska gospodarka nie powinna wpaść w długotrwałą recesję. A jeśli nawet przez dwa, czy trzy kwartały mielibyśmy do czynienia z recesją techniczną (przy liczeniu wzrostu gospodarczego w skali kwartalnej), to szybko z niej wyjdziemy.

Skąd ten optymizm?

To raczej realizm niż optymizm. Polska gospodarka jest relatywnie duża i nie uzależniona wciąż w zbyt dużym stopniu od powiązań zagranicznych. Podstawą rozwoju jest wewnętrzna konsumpcja. Przy zawirowaniach strefy euro należy na pewno liczyć się ze spadkiem inwestycji, ale z kolei spadek kursu złotego będzie poprawiał konkurencyjność polskiej gospodarki. Przeszkodą dla przedsiębiorców mogą być spore wahania kursu złotego. Żaden przedsiębiorca nie lubi wahań kursu złotego, bo musi ciągle zmieniać swoje kalkulacje.

Powiedzmy sobie jednak szczerze – polscy przedsiębiorcy od dawna już z tym żyją, zdążyli się przyzwyczaić. Przecież patrząc na sytuację w ostatnich 10 latach przedział wahań euro sięgał od 3,20 do 5 złotych. To skala porównywalna do wahań kursu euro do dolara.

Przecież rozpad euro na de facto dwie części to byłaby absolutna katastrofa. Nie wywołałoby to poważniejszych konsekwencji w polskiej gospodarce?

Można oczywiście akademicko snuć różne ekonomiczno-polityczne scenariusze, ale wtedy odchodzimy od ekonometrycznych podstaw, na których można budować jakieś realne przewidywania. Trzymam się gruntu liczb i każda prognoza musi wynikać z jakichś konkretnych przesłanek. Jakiś jeszcze dalej idący wariant kilkuletniej, 5 czy 7 procentowej recesji w polskiej gospodarce mógłby nastąpić jedynie w przypadku głębokiego załamania konsumpcji wewnętrznej, gwałtownego odpływu kapitału. To taki wariant a’la węgierski – totalna zmiana władzy, polityki gospodarczej, wycofywanie pieniędzy z banków, chowanie walut – ale właściwie których – w skarpecie. Political fiction.

Pojawiają się jednak w świecie różne prognozy, co może wydarzyć się po rozpadzie strefy euro. Nie mają one sensu? Piszą je przecież poważne instytucje i poważni ludzie.

Oczywiście pojawiają się i bardzo dobrze się je czyta. Ciekawa była praca Charles’a Goodharta, czy inna świetnego historyka gospodarczego Nialla Fergusona. Są to jednak prace – nic im nie ujmując – osób nie związanych z policy makerami, a więc nie doradzający bezpośrednio przy podejmowaniu decyzji. Są też raporty takich doradców, czy banków jak PwC i ING Bank. Instytucje te nie ujawniają jednak, na jakich podstawach są oparte ich raporty. I tam zresztą przewidywania te wcale nie są tak bardzo pesymistyczne. W najgorszym wariancie przewidywań ING Banku polska gospodarka wpadnie w recesję, ale po roku z niej wyjdzie.

Jak mogłoby wyglądać przystosowywanie się gospodarki do nowej sytuacji pogłębienia kryzysu euro?

Te przystosowania dla wielu zapewne byłyby bolesne. Mówiłem o skutkach w skali makro, ale prowadzący działalność gospodarczą, w której ważne są codzienne zmiany kursu złotego znajdą się w trudnym położeniu. Rynek walutowy będzie rozchwiany, podobnie rynek papierów wartościowych. Każdy news będzie powodem do zmiany nastrojów.

Jak długo mogłoby to trwać?

Nie ma niestety zbyt wielu przykładów z historii, do których można byłoby odnosić się per analogiam przy przewidywaniach. Jest doświadczenie argentyńskie po uwolnieniu kursu peso, są doświadczenia związane z odejściem od sztywnych kursów systemu Bretton Woods, są doświadczenia azjatyckie z lat 90. i niewiele więcej. W każdym przypadku okres poszukiwania nowej równowagi i budowania na nowo powiązań kooperacyjnych i handlowych trwał kilka lat. Można zakładać, że w przypadku kryzysu euro byłoby podobnie.

Mówiliśmy o konsekwencjach makroekonomicznych dalszego rozwoju sytuacji w strefie euro. Jakie byłyby konsekwencje dla systemu finansowego, w tym zwłaszcza bankowego? Wróćmy do wspomnianych czterech wariantów rozwoju sytuacji.

System bankowy zostałby oczywiście dotknięty przez eskalację kryzysu strefy euro. Dotyczyłoby to także banków w Polsce. W przypadku wyjścia ze strefy euro, niezależnie od tego, w jaki sposób, jednego tylko i to małego kraju, skutki te nie będą daleko idące. Można z góry założyć, że banki-córki w Polsce mogą w takiej sytuacji zostać odcięte od finansowania przez banki-matki, które zajmą się rozwiązywaniem swoich własnych problemów. Skalę niedoboru finansowania można byłoby oceniać na kilka-kilkanaście miliardów złotych. System bankowy sobie z tym poradzi.

Turbulencje w strefie euro spowodowałyby jednak pewne obniżenie tempa wzrostu PKB w Polsce, spadek jakości kredytów i spadek zyskowności banków, co miałoby negatywny wpływ na możliwości akumulacji kapitału przez banki. Warto pokreślić w tym miejscu, że system bankowy w Polsce jest dobrze wyposażony kapitałowo i banki sobie poradzą, choć oczywiście nie oznacza to, że pojedyncze instytucje nie będą borykać się z kłopotami.

A w przypadku wyjścia ze strefy euro większej grupy państw?

Nie wiadomo, które mogłyby to być państwa i ile. Nie będę spekulować. Na pewno problemy z płynnością miałoby więcej banków niż w scenariuszu wyjścia jednego państwa ze strefy euro. Trudno jest jednak oszacować skalę niedoboru płynności bez przyjmowania arbitralnych założeń. Omawiany scenariusz mógłby spowodować problemy z płynnością większej grupy banków, a skala tego zjawiska mogłaby być znacząca. Również wpływ niższego tempa wzrostu gospodarczego na bilanse i rachunek wyników banków byłby większy niż w poprzednio rozpatrywanym scenariuszu.

Pamiętajmy jednak, że instytucje tworzące sieć bezpieczeństwa w Polsce mają do dyspozycji odpowiednie narzędzia, które pozwalają na skuteczne zarządzanie takimi trudnościami w sektorze bankowym. Mówimy jednak wciąż o wariancie najgorszym z tych, jaki dałoby się dzisiaj przewidzieć.

Rozmawiał Krzysztof Bień

Prof. dr hab. Ryszard Kokoszczyński jest wicedyrektorem Instytutu Ekonomicznego NBP.

Prof. Ryszard Kokoszczyński (Fot. Eryk Kazanowski, NBP)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu