Autor: Anna Wielopolska

Korespondentka Obserwatora Finansowego w USA.

Bez głębszych reform gospodarka USA wpadnie w recesję

Prezydenckie wybory są emocjonującym w Waszyngtonie tematem, ale nerwowość znacznie bardziej podnosi problem fiskalnego klifu. 1 stycznia 2013 roku, kiedy wygaśnie cała seria tymczasowych ulg podatkowych i skurczy się drastycznie pula wydatków rządu, gospodarka USA może nagle – jak z klifu – być zepchnięta w recesję.
Bez głębszych reform gospodarka USA wpadnie w recesję

(Opr. DG)

Wszyscy w Waszyngtonie zdają się mieć świadomość powagi problemu. Podobnie jak tego, że odpowiedzialni za jego rozwiązanie, czyli członkowie Kongresu, nie robią nic aby go rozwiązać. A skala problemu jest ogromna. Według oceny Centrum Analiz Regionalnych przy uniwersytecie George’a Masona, spadek z klifu spowoduje wzrost podatków u 90 procent Amerykanów. Blisko 300 tysięcy z nich może stracić pracę, co podniesie bezrobocie do ponad 9 procent. Od zapaści w 2008 r. wskaźnik bezrobocia zawsze utrzymywał się poniżej tego poziomu.

W konsekwencji spadnie zaufanie do gospodarki i przedsiębiorcy przestaną inwestować. Reperkusje będą odczuwalne także poza granicami USA — ich skalę określa prognoza Międzynarodowego Funduszu Walutowego ogłoszona 9 października, która stwierdza, że jeśli dojdzie do spadku z klifu ucierpią nie tylko USA, ale wzrost gospodarczy zahamuje w skali globalnej.

– Rozwiążcie problem fiskalnego klifu! — krzyczą bankowcy z Wall Street. Sekundują im ekonomiści, jak Larry Summers. Ale, podkreśla Summers, problem polega na tym, że nie popchnie to amerykańskiej gospodarki naprzód. Przypomniał on ostatnio, że największym problemem nie są doraźne działania, ale konieczność uzgodnienia i przyjęcia dobrego długoterminowego planu dla gospodarki. Klif to nie przyczyna, ale skutek.

Przedłużane tymczasowe

Sytuacja jest wynikiem serii politycznych decyzji wprowadzających ulgi podatkowe i wydatki federalne mające pobudzać wzrost gospodarczy. Dwie serie takich ulg zostały wprowadzone przez prezydenta George’a W. Busha w latach 2001-2003 i miały wygasnąć po roku 2010. Zostały jednak przedłużone w końcu lipca ubiegłego roku, w dramatycznych okolicznościach, kiedy państwu amerykańskiemu groziło bankructwo. Po wielu tygodniach politycznego impasu prezydent Obama uzgodnił wówczas z Kongresem podniesienie w ostatniej chwili przed katastrofą pułapu deficytu budżetowego, ratując USA przed niewypłacalnością. Jednocześnie przedłużone zostały ulgi Busha i wprowadzone nowe, również tymczasowe, prezydenta Obamy.

Warunkiem podniesienia pułapu deficytu było zobowiązanie Kongresu (zapisane w ustawie o kontroli budżetu) do redukcji deficytu o 2,4 biliony dolarów w ciągu najbliższej dekady. Projekt odpowiedniej reformy gospodarczej miała opracować specjalnie utworzona komisja Kongresu. Umowa przewidziała, że jeśli Kongres nie uzgodni takiej reformy, 1 stycznia 2013 dojdzie do automatycznych cięć wydatków państwa i podniesienia podatków tak, aby zmniejszyć przyszłoroczny deficyt z 8 do 4 procent PKB, czyli wykasowania ulg prezydenta Busha, jak również nowych, wprowadzonych już przez prezydenta Obamę.

Komisja nie uzgodniła jak dotąd projektu wymaganej reformy, co powoduje, iż USA jest coraz bliżej „krawędzi fiskalnego klifu”, jak to określił szef Federalnej Rezerwy Ben Bernanke.

Co klif fiskalny oznacza w praktyce? Podwyżkę podatków wartości ok. 500 mld dol. i obniżkę wydatków rządu o ok. 109 mld dol. 90 procent Amerykanów będzie płacić wyższe o średnio 3446 dolarów wyższe podatki. Powrócą na przykład wyższe o 2 procent stawki podatku od wynagrodzeń, znikną niektóre świadczenia dla bezrobotnych i ulgi przy zakupach nieruchomości. Przywrócone też zostaną wyższe stawki podatkowe od dywidend i zysków kapitałowych, co może dodać państwu ok. 220 miliardów dolarów rocznie.

>>więcej: Amerykańska gospodarka pod pręgierzem podatków

Wall Street oskarża Kongres

Nic dziwnego zatem, że nerwowość zaczęli wyrażać ostatnio szefowie korporacyjnej Ameryki, zwłaszcza Wall Street. Wskazują, że perspektywa klifu powoduje, że już teraz podejmowane są decyzje biznesowe zwiększające prawdopodobieństwo recesji.

– My już podejmujemy ostrożniejsze biznesowe decyzje, panuje przekonanie, że lepiej nie zatrudniać, nie budować, nie kupować, tylko poczekać. W praktyce już jest recesja – podkreślał Jamie Dimon, szef JP Morgan Chase & Co podczas dyskusji w siedzibie wpływowej Rady Stosunków Międzynarodowych.

Podobnego zdania jest Lloyd Blankfein, szef Goldman Sachs.

– Doradzamy biznesowi i sami jesteśmy firmą, i naszym zdaniem konsekwencje spadku z klifu będą okropne — krytykował w wywiadzie dla telewizji CNBC.

Ani Dimon ani Blankfein nie mają w USA dobrej prasy z powodu strat jakie ich banki poniosły w wyniku agresywnej, zbyt ryzykownej – zdaniem wielu – gry na rynkach. JP Morgan tylko w kwietniu i maju bieżącego roku stracił 2 miliardy dolarów w wyniku operacji jednego ze swych finansistów. Wcześniej bank ten wraz z Goldman Sachs i innymi bankami Wall Street korzystał z programu pomocowego rządu federalnego, który pokrył straty poniesione w kryzysie 2008 roku. Obaj zdołali jednak zachować silną pozycję w sektorze bankowym, który aktywnie reprezentują w negocjacjach z rządem na temat nowych regulacji rynków finansowych w ramach ustawy Dodda-Franka.

Obu szefom z Wall Street wtórują w sprawie klifu również sami politycy, na przykład członkowie Narodowej Komisji Fiskalnej Odpowiedzialności i Reform przy Prezydencie i autorzy najbardziej cytowanego projektu reformy gospodarczej – Erskine Bowles, biznesmen z Północnej Karoliny i Alan Simpson, były senator z Wyoming.

Obie strony winne

– Obie strony są winne. I demokraci i republikanie czekają na wynik wyborów jakby to miało rozwiązać ich problem, albowiem to oni muszą wypracować rozwiązanie – wskazywał Simpson w tym samym wywiadzie telewizyjnym w jakim swe poglądy zaprezentował Blankfein.

Bowles wskazał na cztery problemowe sfery:

– wydatki na ochronę zdrowia, które są obecnie dwukrotnie wyższe niż w jakimkolwiek innym kraju,

– wydatki na obronność, które są większe niż wydatki 17 następnych na liście krajów,

– system podatkowy, który jest „niewydolny, nieskuteczny i globalnie antykonkurencyjny oraz

– program ochrony społecznej (social security), który w następnej dekadzie musi być zasilony 900 miliardami dolarów.

– Obecne dochody pozwalają na opłacanie jedynie opieki medycznej (Medicare) i dla studentów (Medicaid) oraz Ochrony Społecznej, wszystkie inne wydatki opłacane są z pożyczonych pieniędzy w tym połowa jest pożyczona z zagranicy – twierdzi Bowles. Dodaje, że ci, którzy chcą wprowadzać stymulacyjne programy powinni uświadomić sobie, że finansowanie wydatków z deficytu jest niczym innym jak właśnie takim programem.

Propozycja Simpsona-Bowlesa jest jedną z wielu skrajnie różnych koncepcji oszczędności dla federalnego rządu. Propozycji rozwiązania zbliżającego się kataklizmu jest wiele i są one skrajnie różne – od opinii, iż dotychczasowe ulgi podatkowe i wydatki rządu należy przedłużyć, do odwrotnych, że należy pozwolić im wygasnąć. Największy problem polega na tym, że Kongres, który jako jedyny może podjąć decyzje nie zajmuje się ani fiskalnym klifem, ani reformą gospodarki.

Problem poza klifem i kasą państwa

Konieczne jest gruntowne przemyślenie nie tylko stanu finansów państwa, ale całego systemu amerykańskiej gospodarki – ostrzegł ostatnio były doradca ekonomiczny prezydenta Obamy i szef ministerstwa skarbu w rządzie Billa Clintona Larry Summers.

W wykładzie wygłoszonym w waszyngtońskim Centrum Amerykańskiego Postępu Larry Summers podkreślił, że nawet jeśli problem klifu zostanie rozwiązany w najlepszy możliwy sposób, amerykańska gospodarka wciąż będzie miała olbrzymie problemy.

– Debata na temat klifu sugeruje, że ustawodawcy mają nadzieję na zastąpienie kończących się w tym roku rozwiązań tymczasowych, długoterminowym pakietem rozwiązań zmniejszających deficyt — wyjaśniał Summers.

Jego zdaniem jeśli nawet uda się to politykom, nie pobudzi to inwestycji biznesu, a więc nie zainicjuje tworzenia miejsc pracy, koniecznych do uzdrowienia amerykańskiej gospodarki.

Dlaczego w przeszłości programy „oszczędnościowe”, na przykład za prezydenta Clintona, pomagały, a obecnie nie? Larry Summers wskazuje, że wówczas programy takie pomagały obniżać stopy procentowe, a więc pobudzać inwestycje. Tymczasem stopy procentowe już od trzech lat są bliskie zeru.

Zdaniem Larry’ego Summers’a program, który przyniósłby pozytywne skutki powinien zakładać inwestycje w publiczną infrastrukturę, radykalny i nadrzędny plan gospodarki energetycznej, wzrost eksportu, pełna przeprowadzenie reformy podatkowej, w tym i przedłużenie obowiązywania ulg podatkowych.

– Taki program nie tylko pobudziłby wzrost gospodarczy – wyjaśniał Summers – ale także pozwoliłby uniknąć trwonienia kapitału ludzkiego, dziś marnowanego przez bezrobocie.

OF

(Opr. DG)

Otwarta licencja


Tagi