Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Komu pomaga Unia

96 mld euro planuje wydać Komisja Europejska na działania prowadzone poza granicami państw członkowskich w latach 2014-2020. Chodzi w nich głównie o pomoc rozwojową, ale także wspieranie bojowników o prawa człowieka tam, gdzie panuje dyktatura. Pojawiają się jednak poważne zastrzeżenia co do efektywności tych wydatków.
Komu pomaga Unia

- Nawet w czasach kryzysu Europa musi rozglądać się dokoła i angażować w działania na całym świecie - uważa Catherine Ashton, unijny minister spraw zagranicznych. (Opr. DG/CC BY FriendsofEurope)

– Nawet w czasach kryzysu Europa musi rozglądać się dokoła i angażować w działania na całym świecie. Nasze bezpieczeństwo i dobrobyt zależą przecież również od tego, co dzieje się poza naszymi granicami. Unia Europejska dotrzyma podjętych zobowiązań i będzie pomagać najbiedniejszym narodom, tym które przechodzą przemiany i tym, które chcą w przyszłości stać się częścią unii – przekonywała Catherine Ashton, wysoki przedstawiciel Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, na początku grudnia 2011 r.

Komisja Europejska zaprezentowała wtedy propozycję prawnej implementacji przyjętych 29 lipca 2011 r. (czyli w trakcie trwania polskiej prezydencji) Wieloletnich Ram Finansowych na lata 2014-2020. Dotyczyła ona kwestii „działań zewnętrznych”, czyli takich, które Unia prowadzi poza swoimi granicami.

Na działania te przeznaczono 96,25 mld euro na kilka lat. Jest to znaczy wzrost w porównaniu do ok. 72 mld euro wydanych w latach 2007-2013.

Na co właściwie wydawane są te pieniądze? Najogólniej rzecz biorąc właśnie na to, o czym mówiła Catherine Ashton – pomoc innym krajom. Dotąd tego typu wydatki pochłaniały rocznie od 6 do 9 proc. z ok. 142 mld budżetu UE.

Dziewięć twarzy unijnej pomocy

Eurokraci wyróżnili dziewięć głównych kategorii wydatków w ramach działań zewnętrznych, nazywając je „instrumentami”. Oto one:

1. Instru­ment Pomocy Przedakcesyjnej dla krajów kandydujących i potencjalnych krajów kandydujących (IPA).

Tu sprawa jest jasna. Chodzi o przygotowanie np. systemu prawnego danego kraju do akcesji. Polska była wieloletnim beneficjentem takiego rodzaju pomocy, np. w latach 1991-2001 otrzymała w ten sposób ponad 1,5 mld dolarów. Obecnie pieniądze w ten sposób otrzymują m.in. Chorwacja. Islandia, Turcja, Albania, czy Serbia.

Na lata 2014-2020 przeznaczono na ten instrument 14 mld euro.

2. Instrument dla krajów sąsiadujących, krajów Kaukazu, Europy Środkowej i krajów śródziemnomorskich (ENPI).

Z tej formy pomocy korzysta 16 krajów na wschód i południe od Unii Europejskiej, których sytuację wewnętrzną trzeba stabilizować lub kontrolować. Mowa o krajach takich, jak Armenia, Azerbejdżan, Ukraina, Rosja, ale także Autonomia Palestyńska, Syria, czy Liban. Cele to promowanie demokracji, praw człowieka, rządów prawa, dobrego zarządzania, czyli tego, co w tych krajach jest często pojęciem nieznanym.

Koszt pomocy w ramach ENPI wyniesie do 2020 r. 18 mld euro. Oznacza to wzrost o 40 proc. w porównaniu z latami 2007-2013.

3. Instrument finansowania współpracy na rzecz rozwoju (DCI).

Za jego pomocą UE finansuje różne inicjatywny w krajach rozwijający się w Azji, Ameryce Łacińskiej, czy Afryce Południowej. Jakie to inicjatywy? Budowanie społeczeństwa obywatelskiego oraz aktywizowanie do walki z globalnymi problemami takimi, jak ocieplenie klimatu, czy skrajne ubóstwo.

Koszt: 23 mld euro do 2020 r.

4. Instrument współpracy (PI).

To nowość. Ma wspierać interesy UE poza jej granicami, np. przez rozwijanie jej konkurencyjności i innowacyjności. Na razie na jego temat nie ma zbyt wielu szczegółów. Koszt na początek stosunkowo niewielki: 1,1 mld euro do 2020 r.

5. Instrument dla demokracji i praw człowieka (EIDHR).

1,6 mld euro do 2020 r. będzie kosztowało wspieranie bojowników o prawa człowieka i różnego typu organizacji pozarządowych w krajach, w których te prawa są łamane. Pieniądze z tego rodzaju funduszy otrzymują nieoficjalnymi kanałami opozycjoniści w krajach, w których panuje dyktatura.

6. Instrument stabilności (SI).

Unia używa tego instrumentu do reagowania na różnego typu nagłe kryzysy. Pomaga on rozwiązywać konflikty polityczne, przygotowywać się na ew. ataki terrorystyczne i reagować na sytuacje zagrożenia nimi, a także służy do sfinansowania pomocy humanitarnej w wypadku kataklizmów i katastrof naturalnych. Elastyczność funduszu zapewnia przepis zgodnie z którym natychmiast po wybuchu kryzysu urzędnicy odpowiedzialni za SI mogą wyasygnować 3 mln euro bez konsultacji z Komisją Europejską. W sumie do dyspozycji do 2020 r. będą mieli prawie 3 mld euro. Przykładem wykorzystania środków z SI jest pomoc ofiarom powodzi w Tajlandii w połowie 2011 r. – Unia wydała na ten cel ok. 2 mln euro.

7. Instrument współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa jądrowego (INSC).

Koszt do 2020 r.: 631 mln euro. Chodzi o opracowywanie i wdrażanie standardów bezpieczeństwa, które zapobiegną awariom takim, jak ta niedawna w Fukushimie. Zresztą po tym wydarzeniu Unia Europejska rozważa sprawdziany wytrzymałości reaktorów wykorzystywanych na jej terenie.

8. Instrument dla Grenlandii (GI).

219 mln euro ma pomóc ochronić Grenlandię przed skutkami globalnego ocieplenia, a także zachować tamtejszą bioróżnorodność.

9. Europejski Fundusz Rozwoju (EDF).

Wydatkuje się go przede wszystkim na pomoc najbiedniejszym krajom afrykańskim, np. poprawiając dostęp do wody pitnej i sanitariatów. Na lata 2007-2013 przeznaczono 22,7 mld euro. W nowej perspektywie będzie to 34,2 mld euro. Od pozostałych instrumentów różni się tym, że finansowany jest dobrowolnie przez poszczególne kraje, a nie z centralnego budżetu UE.

Opisane kategorie wydatków przeznaczonych na lata 2014-2020 różnią się trochę w stosunku do budżetu na lata 2007-2013 – zmieniły nazwy, niektóre potrzeby zostały przesunięte do innych programów lub część środków z jednych do innych państw.

Chęci nie wystarczą

Pomoc zagraniczna UE kosztuje unijnych podatników średnio ok. 10 mld euro rocznie, a od 2014 będzie to ok. 16 mld euro rocznie. Taki rozmach cieszy zapewne marginalizowaną dotąd w Brukseli Catherine Ashton. Im więcej Unia wydaje na działania zewnętrzne, tym większy prestiż Ashton i więcej pracy dla rozsianych po całym świecie przedstawicielstw Unii Europejskiej. „Ambasady” UE są już niemal w każdym kraju należącym do ONZ. W listopadzie zeszłego roku jedna z nich została otwarta nawet w Libii.

Pojawiają się jednak pytania o skuteczność udzielanej pomocy i przejrzystość w sposobie ich wydatkowania.

W kwietniu 2011 r. brytyjski niezależny instytut Open Europe opublikował jednak badanie podsumowujące skuteczność udzielanej dotąd przez unię pomocy (skoncentrował się na pomocy przeznaczanej dla najbiedniejszych). Wyniki raportu zatytułowanego wymownie „Unijna pomoc zewnętrzna: komu służy?” (EU external aid: who is it sit for?) nie są budujące. Zarzutów jest mnóstwo.

W ręce adresatów, a więc do obywateli krajów o najniższym poziomie życia, trafia tylko 46 proc. unijnej pomocy. Największym beneficjentem pomocy okazuje się zaś relatywnie bogata „pozaunijna” Europa. Państwa Europy pomiędzy 2000 a 2009 r. otrzymały trzykrotnie więcej pieniędzy niż np. państwa Afryki Subsaharyjskiej.

W tym samym czasie pomoc najbiedniejszym prowadzona na własną rękę (niezależnie od Brukseli) przez rządy państw członkowskich ma 58 procentową skuteczność.

Pomoc jest częściowo przejadana przez urzędników. Aż 8,6 proc. środków dla Afryki i Karaibów przeznaczane jest na aparat administracyjny. To więcej niż na administrację programów pomocowych wydają pojedyncze rządy. Często jest też tak, że zanim pieniądze trafią do adresata krążą między Unią Europejską, a międzynarodowymi instytucjami, jak Bank Światowy, co zwiększa koszty administracyjne. Taka niepotrzebna cyrkulacja dotyczy środków pomocowych o wartości ok. 1,4 mld euro.

Kolejnym problemem związanym z kosztami administracyjnymi jest fakt, że aż 50 proc. środków jest transferowanych do adresatów za pośrednictwem lokalnych, często despotycznych rządów. Jest tak mimo zapewnień, że pomoc będzie przekazywana z pominięciem lokalnych skarbców bezpośrednio na konkretne projekty. Otwiera to pole dla defraudacji. Nic dziwnego, że aż 25 proc. spraw, którymi zajmuje się OLAF, unijna agencja tropiąca defraudacje, dotyczy unijnych programów pomocowych.

Część środków przeznaczonych na pomoc w ogóle nie opuszcza UE. Chodzi o 500 tys. euro rocznie przeznaczane na produkcję różnego typu materiałów promujących pomocowe działania UE. Open Europe opisał przypadek, gdy za 90 tys. euro zorganizowano festiwal muzyczny „Walczę z biedą” dla młodych europejskich zespołów rockowych.

No i wreszcie wiele projektów po prostu nie działa tak, jak powinno. Najbardziej jaskrawy przykład: w 2008 r. w stolicy Mali, Barnako, powstało centrum, które miało zachęcać Malijczyków do znajdowania tymczasowej pracy w UE. Wydano na nie 10 mln euro. Pracę za jego pośrednictwem zdobyło sześć osób. Sześć.

Autorzy raportu podkreślają, że od początku tego millenium europejskim urzędnikom udało się tylko nieznacznie zwiększyć efektywność przyznawania pomocy.

Pomoc obywatelom przez kieszeń dyktatora

Można zapytać, dlaczego Unia bierze się za pomaganie innym skoro  państwa członkowskie potrafią to robić skuteczniej na własną rękę jeśli tylko zostawić w ich kieszeniach odpowiednią sumę? Odpowiedź jest prosta. Europejskie działania zewnętrzne mają również, a najwięksi przeciwnicy takiego pomagania uważają, że przede wszystkim, wymiar polityczny i służą UE do załatwiania międzynarodowych interesów. W praktyce Unia często najpierw daje pieniądze, a potem – gdy dany kraj robi coś, czego zdaniem Brukseli robić nie powinien – grozi wstrzymaniem środków.

Tak było, gdy – jeszcze za rządów Jasera Arafata – w Autonomii Palestyńskiej opublikowano podręczniki szkolne z antysemickimi treściami. Groźba odebrania 300 mld euro podziałała. W końcu Arafat unijne pieniądze były potrzebne np. na zakup broni. Po ujawnieniu tej sprawy w 2002 r. zaostrzano kontrolę nad pomocą, ale problemy tego typu w wypadku Autonomii Palestyńskiej nie ustają i utrudniają UE współpracę z Izraelem.

USA, które dotąd również pomagały Palestyńczykom, chcą z tej pomocy się wycofać i UE pozostanie w zasadzie jedynym poważnym dobroczyńcą Autonomii. Unia przekazuje Palestyńczykom ok. 500 mln euro rocznie. Wypłacane są z nich m.in. na zasiłki dla palestyńskiej biedoty i wynagrodzenia dla lekarzy i nauczycieli, a wśród celów są i takie, jak „budowanie podwalin instytucjonalnych pod przyszłe państwo”.

Taki sam cel przyświeca UE, gdy swoją pomoc rozciąga również na te państwa arabskie, w których w ciągu ostatnich dwóch lat wybuchały rewolucje. Kontrola i stabilizacja tamtejszej sytuacji jest oczywiście w interesie UE. Z drugiej strony obserwatorzy wskazują jednak, że planowane na lata 2011-2013 dofinansowanie nowego rządu egipskiego, który zaprowadza raczej militarną autokrację niż demokrację, zwykłym obywatelom Egiptu może zaszkodzić i stworzyć kolejny krwawy reżim, z którym potem trzeba będzie walczyć.

Z powodu podobnych zagrożeń holenderski rząd nie poparł wysuniętych w 2010 r. przez Komisję Europejską propozycji wsparcia krajów takich, jak Kongo, Namibia, Armenia, Algieria i Nikaragua. W przypadku pomocy dla pogrążonej w głodzie Korei Północnej nikt nawet się nie łudził się, że wszystkie pieniądze trafią do potrzebujących – wszyscy mieli świadomość, że przynajmniej część z przekazanych 10 mln euro nie zostanie rozkradziona przez tamtejszych urzędników.

- Nawet w czasach kryzysu Europa musi rozglądać się dokoła i angażować w działania na całym świecie - uważa Catherine Ashton, unijny minister spraw zagranicznych. (Opr. DG/CC BY FriendsofEurope)

Otwarta licencja


Tagi