Autor: Stephen S. Roach

Jest członkiem zwyczajnym wydziału w Yale University; publicysta Project Syndicate.

Amerykański konsument stanął na nogi, ale niepewnie

Spin-doktorzy ciężko pracują, by zareklamować rachityczne amerykańskie ożywienie gospodarcze. Dzięki spadkowi bezrobocia, wzrostowi wartości domów i rekordowym wynikom giełdy, wśród analityków, uczestników rynku i decydentów dochodzi do konsensusu - amerykański konsument w końcu stanął na nogi.
Amerykański konsument stanął na nogi, ale niepewnie

Konsumpcja - ruszyła naprawdę czy to tylko PR-owy miraż? (CC By NC ND David Basanta)

Nie wierzcie w to.

Po pierwsze, przyjrzyjmy się faktom. Przez 21 kwartałów, począwszy od 2008 r., realna (uwzględniająca inflację) konsumpcja osobista rosła w tempie zaledwie 0,9 proc. rocznie. To jak na razie najdłuższy okres spowolnienia realnego popytu w USA od końca II wojny światowej – i potężne wyhamowanie w porównaniu z tempem wzrostu konsumpcji przed kryzysem, które w latach 1996-2007 wynosiło 3,6 proc. rocznie.

Konsumpcja gospodarstw domowych napędza amerykańską gospodarkę w około 70 proc. Różnica w wysokości 2,7 punktów procentowych między wzrostem sprzed kryzysu i po kryzysie wystarczy, by obniżyć post-kryzysowy trend realnego wzrostu PKB o 1,9 pkt proc. Nie trzeba też dalej szukać przyczyn nieakceptowalnie wysokiego poziomu bezrobocia w USA.

By w pełni ocenić wyjątkowy charakter deficytu w popycie konsumenckim, trzeba trendy z ostatnich 21 kwartałów rozbić na dwa osobne pod-okresy. W pierwszym, od pierwszego kwartału 2008 r. do drugiego kwartału 2009 r., roczny spadek wyniósł 2,2 proc. Tę katastrofę spowodował kryzys, a widać to szczególnie wyraźnie po notowaniach z dwóch ostatnich kwartałów 2008 r. – wtedy spadek w ujęciu rocznym sięgał 4,5 proc.

Po drugie, po tym trwającym przez 6 kwartałów załamaniu, nastąpił okres 15 kwartałów, od połowy 2009 do początku 2013 r., w którym wzrost konsumpcji wynosił średnio zaledwie 2 proc. w rozliczeniu roku. To ożywienie wygląda nader marnie w porównaniu z tym, czego można by się spodziewać na podstawie poprzednich cyklów koniunkturalnych.

Najważniejszy element zdaje się umykać heroldom ożywienia. W ostatnich dyskusjach z obecnymi i byłymi przedstawicielami banków centralnych byłem krytykowany za to, że nadmiernie skupiam się na 0,9-procentowym trendzie z ostatnich 21 kwartałów, a nie przywiązuję wagi do 2 proc. ożywienia w okresie pokryzysowym. W końcu mamy ożywienie, twierdzą moi oponenci i sygnał, że gospodarka zdrowieje, w dużej mierze dzięki heroicznym i niekonwencjonalnym działaniom amerykańskiej Rezerwy Federalnej.

Tu przechodzimy do drugiego argumentu, który powinien osłabić nasz optymizm. Jedną z pierwszych koncepcji, z którą zapoznaje się student na podstawowym kursie makroekonomii, jest idea „odroczonego” popytu konsumenckiego. Konsumpcja osobista jest zazwyczaj odkładana w okresie recesji, szczególnie, jeżeli chodzi o dobra trwałe, takie jak samochody, meble i sprzęt AGD. Kiedy recesja się kończy i zaczyna się ożywienie, ma miejsce „mechanizm korekty”, bo gospodarstwa domowe rekompensują sobie długo odwlekaną wymianę starzejących się dóbr trwałych.

Przez większą część okresu powojennego, to post-recesyjne uwolnienie odroczonego popytu konsumenckiego było potężnym motorem napędowym gospodarki. W ośmiu okresach ożywienia, począwszy od lat 50-tych (z wyłączeniem krótkiego spadku, w wyniku zaostrzenia kontroli kredytów, na początku lat 80-tych), mechanizm korekty podnosił średnio realny wzrost konsumpcji o 6,1 proc. w pięciu kwartałach następujących po okresie spowolnienia; a nawet skok o 7-8 proc. przez jeden lub dwa kwartały nie był niczym niezwykłym.

Dla odmiany, uwolnienie odroczonego popytu w obecnym cyklu zaowocowało jedynie wzrostem o 3 proc. w każdym z pięciu kwartałów od początku 2010 do początku 2011 r. Co więcej, najwyższy wzrost, odnotowany w czwartym kwartale 2010 r., wyniósł zaledwie 4,1 proc.

To porażające rezultaty. Najgorsza recesja konsumencka we współczesnej historii, która w latach 2008-2009 spowodowała rekordowe załamanie wydatków na dobra trwałe, powinna wyzwolić eksplozję odłożonego popytu. Nic takiego jednak się nie stało. Odroczony popyt konsumencki jest o połowę mniejszy niż w poprzednich cyklach koniunkturalnych.

Trzeci punkt ma charakter bardziej diagnostyczny. Szokująco anemiczne tempo wzrostu amerykańskiego popytu konsumenckiego po kryzysie wynika z głębokiego regresu sumy bilansowej, na wzór Japonii. Z perspektywy czasu wiemy, że 12-letni okres szaleństwa konsumpcji w USA, który poprzedził kryzys, był zbudowany na kruchym fundamencie bańki spekulacyjnej i kredytowej. Kiedy ta bańka pękła, konsumenci zostali z niespłaconymi długami i minimalnymi oszczędnościami.

Awersja do wydawania pieniędzy, która nastąpiła po bańce i ma związek z naprawianiem domowych bilansów, żywo przypomina to, co ekonomista z Nomura Research Institute, Richard Koo, nazwał syndromem „wyparcia długu”, opisując sytuację japońskich firm z lat 90-tych, czyli pierwszej „straconej dekady” dla Japonii. Widać tu wiele podobieństw z pognębionymi przez kryzys amerykańskimi konsumentami, którzy wciąż mają do spłacenia ogromne długi, ich domy są warte mniej, niż w momencie, gdy je kupowali, a ich osobiste oszczędności są w żałosny sposób niewystarczające.

Przez niekonwencjonalne metody poluzowywania polityki monetarnej Fed próbuje obejść konieczność wzmocnienia przez gospodarstwa domowe swoich bilansów. To dzięki nim obecnie występuje efekt bogacenia się – odbicie na rynku nieruchomości i hossa na giełdzie. Czy jednak ten nowopowstały majątek przyniesie spodziewany rezultat?

Rzeczywiście, giełda bije obecnie historyczne rekordy – ale jedynie przy obecnym kursie dolara. W ujęciu realnym S&P 500 wciąż jest o 20 proc. poniżej szczytu ze stycznia 2000 r. Podobnie indeks cen nieruchomości Case-Shiller wzrósł o 10,2 proc. w roku obrachunkowym zakończonym w marcu 2013 r., ale i tak pozostaje o 28 proc. poniżej maksimum z 2006 r. Generowanie majątku ma znaczenie, ale dopiero wtedy, gdy uda się odrobić dzięki temu wcześniejsze straty. Niestety, większości amerykańskich gospodarstw domowych wciąż daleko do wyjścia na prostą, jeżeli chodzi o wartość posiadanych przez nie aktywów.

Co więcej, choć stopa bezrobocia w USA zmniejszyła się, wynika to w dużej mierze z alarmującego spadku uczestnictwa w rynku pracy. Od 2006 r. ponad 6,5 mln Amerykanów zrezygnowało z szukania zatrudnienia. Jednocześnie, optymizm konsumentów, mimo że rośnie, to wciąż pozostaje znacznie poniżej poziomu sprzed kryzysu.

Podsumowując, koszmarny sen amerykańskich konsumentów jest daleki od zakończenia. Propagandowe zabiegi i hossa na rynkach nie zmienią faktu, że proces zdrowienia dopiero się zaczął.

Stephen S. Roach jest pracownikiem naukowym Yale University, był prezesem Morgan Stanley Asia, napisał książkę „The Next Asia”.

©Project Syndicate, 2013

www.project-syndicate.org

Konsumpcja - ruszyła naprawdę czy to tylko PR-owy miraż? (CC By NC ND David Basanta)

Tagi


Artykuły powiązane

Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji

Kategoria: Trendy gospodarcze
Wyniki prowadzonego w czasie pandemii badania, pokazują, że brytyjskie gospodarstwa domowe, obawiające się o swoją przyszłość finansową - w przypadku jednorazowej korzystnej zmiany dochodu -  zamierzają jednak wydać na konsumpcję więcej niż pozostałe.
Obawy o finanse a krańcowa skłonność do konsumpcji